środa, 7 sierpnia 2013

Rozdział 6 --> Complications

Witam wszystkich po przerwie!
Niezmiernie raduje mnie obecność nowych osób - Stelli oraz jakiegoś przyczajonego ninja! ;) Miło mi Was "widzieć" i dziękuję za miłe komentarze. Dzisiaj bez piosenki, bo słuchałam przy pisaniu tego, co już wstawiłam.
Pozdrawiam!
Kinnisidee 

***

                      

                      Teleportacja przez sekwoję różniła się od teleportacji przez Bifrost. Gdy przechodziło się tęczowym mostem podróż była bardzo szybka, na miejscu znajdowano się zaledwie w kilka sekund, a tu... Było zupełnie inaczej. Lepiej.
                       Położył dłoń na grubym pniu i pogładził go delikatnie. Kora była chropowata i przyjemna w dotyku. Stał tak chwilę, a jego palce wodziły po szczelinach i wypukłościach w drewnie. Potem wolnym krokiem obszedł drzewo, zatrzymując się dopiero przy dziupli. Otwór sięgał dość nisko, od ziemi dzieliło go zaledwie pół metra, więc dostanie się do środka nie było najmniejszym problemem. Gdy znalazł się już we wnętrzu rośliny, ostatni raz spojrzał na krwawo zachodzące słońce. Potem zamknął oczy, skupił się i zaczął po cichu mamrotać odpowiednie zaklęcie.

                      Na początku nie działo się zupełnie nic. Czekał cierpliwie, aż w końcu poczuł się nieco dziwnie, trochę tak, jakby tracił orientację w terenie i nie wiedział, gdzie jest. Słabo? Nie, ale oddalał się, miał wrażenie, że jego części kolejno wyrywają się z ciała, odpływają, znikają... Wiedział, że to tylko złudne odczucia, że tak naprawdę przenosi się w spójnej całości, jednak mimo wszystko było to niepokojące doznanie. Po prostu nie dało się do tego przyzwyczaić. Ale te dziwne, nie całkiem przyjemne wrażenia po chwili ustępowały miejsca niekomfortowemu szarpnięciu i uczuciu rozciągania. Trwało ono parędziesiąt dłużących się niemiłosiernie sekund, a potem nagle kończyło. Później nie czuło się już nic. Kompletnie nic. Dokładnie tak, jakby dryfowało się w próżni. Towarzyszył temu całkiem przyjemny dla ucha, cichy szmer, który można było uznać za szum morza. Dopiero po głębszym wsłuchaniu dochodziło się jednak do wniosku, że dźwięk ten jest zupełnie inny, bardziej melodyjny. Loki lubił ten etap. Miał wtedy wrażenie, że czas zatrzymuje się specjalnie dla niego. Że jest ponad wszystkim i wszystkimi. Że jest najważniejszy. Zapominał wtedy o tym, jak Thor jest faworyzowany przez ojca, zawsze wychwalany i nagradzany. Wszystkie niemiłe myśli odpływały w dal i liczył się tylko on. Loki. Książę Asgardu.
Ale wszystko co dobre i przyjemne musi się skończyć. Kolejne szarpnięcie, tym razem nieco mniej mocne, a potem był już na miejscu.

***


                      Soojus było pustą planetą,bez żadnej roślinności czy zwierzyny. Spowodowane to było bardzo wysoką temperaturą panującą na jej powierzchni. Istoty, do których przybył, mieszkały głęboko pod ziemią. Ziemia była tu zupełnie wysuszona, miejscami nawet zwęglona. W grotach Tulekhajów również panował upał, jednak dało się go jakoś wytrzymać. To właśnie tam teleportował się Loki. Nie lubił ciepła, zdecydowanie bardziej odpowiadał mu chłód i najchętniej wybrałby się gdziekolwiek indziej, ale tylko tu, w tej jednej, jedynej krainie mógł uzyskać to, czego potrzebował. Wylądował na wąskiej alejce, między wydrążonymi w skałach jaskiniami. To w nich żyli tutejsi mieszkańcy.

                      Tulekhajowie byli ludem szpetnym, wręcz odpychającym. Wyglądem przypominali jakiś nieznany rodzaj robactwa. Pozbawieni byli normalnych nóg, w ich miejsce wykształcili mocno umięśnione odnóża. Ramiona i ręce pokryte beżową łuską stanowiły widok średnio przyjemny, podobnie reszta ciała chroniona grubym, brązowym pancerzem. Dzięki takiej a nie innej budowie ciała byli przystosowani do każdych, nawet najcięższych warunków. Mogli żyć zarówno w miejscu gorącym, jak i zimnym - nie robiło im to żadnej różnicy. Do owadów upodobniała ich również liczebność. Było ich ponad dwadzieścia milionów. Gnieździli się tu, w miejscu, gdzie nie chciałby żyć nikt inny.

                  Brunet, nie tracąc ani chwili, ruszył w stronę największej z jam. Musiał spotkać się z matką plemienia, opiekunką i strażniczką wszystkich Tulekhajów. Czytał niegdyś wiele o tej planecie, doskonale więc wiedział, gdzie szukać przywódczyni. Idąc, czuł na sobie spojrzenia tysięcy par oczu, uważnie obserwujących go z ukrycia. Nie zwracając na nie uwagi dotarł do wejścia do groty. Gdy tylko wszedł do środka, doszedł do niego koszmarny odór zgnilizny, stęchlizny i odchodów. Woń ta była tak ohydna, że niemal przyprawiła boga o mdłości. Mało brakowało, bardzo mało, jednak Loki się powstrzymał i poszedł dalej ciasnym korytarzem, który kończył się rozwidleniem dróg. Skręcił w lewo i po chwili przekonał się, że dokonał trafnego wyboru. Stanął na skraju ogromnej pieczary.

                     Naprzeciwko niego, na stercie kamieni ułożonej, a raczej zrzuconej w coś na kształt tronu siedziała Soe. Wyglądała niczym królowa mrówek, w okół której posłusznie krzątają się służące. Matka spojrzała prosto na niego i lekko poruszyła czułkami wyrastającymi znad jej nosa. Z pewnością przekazała w ten sposób czterem dużym „owadom“ niewerbalny rozkaz, by otoczyli nieznajomego. Loki odchylił lekko głowę do tyłu i wolno uniósł ręce, chcąc okazać tym swoją bezbronność. Maszkara siedząca na podwyższeniu przeszywała go wzrokiem. Jej oczy w odróżnieniu od innych Tulekhajów nie były brązowe lecz wściekle niebieskie, a przez to nabierały bardziej ludzkiego wyrazu. Przywódczyni ledwo zauważalnie skinęła głową, dając tym samym do zrozumienia, że czeka na jego słowa.

- Witaj Soe - zaczął w ich języku. Osiągnął tym dokładnie to, co chciał. Królowa poruszyła się na swym siedzisku i spojrzała na niego z większym zainteresowaniem. Skupił na sobie całą jej uwagę. - Przybywam w pokoju, nie mam przy sobie żadnej broni ani armii czekającej na zewnątrz - kontynuował czystym, donośnym głosem. - Pochodzę z Asgardu i jestem synem Odyna, jednak nie przybywam tu z jego rozkazu. Mam dla ciebie pewną propozycję i zapewniam, że przyniesie ona same korzyści. Dla obu stron - zawiesił głos, oczekując na odpowiedź.
Kobieta“ potarła brodę swym pokrzywionym palcem, zastanawiając się chwilę.
- Wysłucham cię - odparła w końcu, ruchem ręki przywołując go bliżej siebie.

                                                                               ***
   
               
Szli otoczeni grupą kregańczyków aż do ukrytego za skalnym załomem wejścia do lodowo kamiennego pałacu. Potem pozostało przy nich jedynie pięciu największych. Z powodu małych rozmiarów przejścia, dalej można było iść jedynie dwójkami. Każdy z asgardzkich posłańców dostał swoją parę i tak przemierzali kolejne metry. Prowadził ich ten, z którym niedawno rozmawiali. 

                      Po jakimś czasie pomieszczenia zaczęły stawać się coraz bardziej przestronne i jasne, aż w końcu dotarli do największego z nich. Kregańczycy zatrzymali się na środku lodowej posadzki, więc grupka gości zrobiła to samo.
- Odłożyć broń - rozkazał jeden.
- O co chodzi? - zapytał Hogun stojącego obok olbrzyma.
- Nie idziemy dalej - odparł ponad dwumetrowy mężczyzna. - Odłożyć broń - powtórzył, tym razem wyciągając ręce po żądane przedmioty.
- Dlaczego?
Na to odpowiedzi już nie uzyskał. Widocznie kregańczyk uznał ten temat za wyczerpany. Thor westchnął cicho i jako pierwszy pozbył się młota. Nie oddał go jednak w ręce kregańczyka, lecz położył u jego stóp. Reszta poszła za jego przykładem i już po chwili stali zupełnie bezbronni, tuż obok istot, które już nie darzyły ich sympatią, a jeszcze za chwilę mogły stać się ich wrogami. Nie pozostawało im jednak nic innego, jak czekać na rozwój sytuacji.
- Kogóż to me oczy widzą? - po około piętnastu minutach nagle gdzieś z góry dobiegł ich męski, zachrypnięty głos przepełniony ironią. - Cóż za wspaniała niespodzianka!



***



                    - Kusząca propozycja - stwierdziła Soe po krótkim namyśle i dyskusji ze swymi zaufanymi doradcami.
- W przeciwnym razie bym jej nie składał - odparł bóg, uśmiechając się czarująco.
- Jesteś przebiegły i bardzo pewny siebie. Za bardzo. Możesz doprowadzić nas to do zguby.
- Spokojnie, ryzyko niepowodzenia tego planu jest znikome.
- Nie wątpię, jednak nuta niepewności zawsze zostaje. Ale to dobrze. Dzięki temu jest się ostrożniejszym.
- Z pewnością - mruknął zbywająco. - Więc jak będzie? - zapytał, patrząc jej prosto w oczy.
- Kiedy zaczynamy?



***



                    - Powiedzcie mi jak to jest, że macie czelność pokazywać się tu po tym, co uczyniliście Fessesowi? - zapytał opryskliwie Joonlaud, pojawiając się na balkonie, którego nie zauważyła wcześniej nawet Sif - najbardziej spostrzegawcza z nich wszystkich.
- Zostaliśmy wysłani, by wyjaśnić tą sprawę - odpowiedział Thor. - Nie chcemy wszczynać waśni. To, co się wydarzyło, nie było zaplanowane.
- Doprawdy?
- Wypadki się zdarzają...
- Nazywasz wypadkiem to, że zamordowaliście jednego z najważniejszych dla mnie ludzi? - syknął.
- Mówię jak było.
- Nie wierzę. Wy wszyscy jesteście zakłamanymi szubrawcami.
- Dobrze, myśl sobie co tylko chcesz, ale Loki nie zrobił tego specjalnie. Działał pod wpływem silnych emocji.
- Loki to zrobił? - oczy przywódcy zwęziły się w małe szparki.
                       Thor zaklął w myślach. Informacja o tym, kto zabił, miała pozostać tajna. Znało ją tylko parę najważniejszych osób na dworze, no i rycerze pilnujący Vanglast, ale im można było w pełni zaufać.
- Co powiesz na to: ty przyprowadzisz mi tu swojego braciszka, a ja postaram się wtedy zapomnieć o tej... przykrej... sprawie - zaproponował kregańczyk.
- Cóż za niedorzeczna propozycja. Myślisz, że tak po prostu wydałbym Lokiego w twoje łapska, żebyś mógł się na nim powyżywać w akcie zemsty? - powiedział głośno, czując nagły przypływ złości na siebie - za to, że nie ugryzł się w porę w język - i ogólnie na całą zaistniałą sytuację. Nie tak to wszystko miało wyglądać. - A co do Fessesa, to spotkał go w końcu taki los, na jaki od dawna zasługiwał! - dodał, niemal krzycząc.
Sif podeszła od tyłu do wzburzonego blondyna i przystawiła wargi do jego ucha.

- To się zaraz źle skończy - szepnęła.
- Uważaj na słowa chłopcze - odparł Joonlaud. W jego głosie czaił się ogromny gniew. - Ta dziewuszka w zbroi ma rację. Fesses był moim najlepszym doradcą, a zarazem przyjacielem.
- Przyjaciół trzeba umieć sobie dobierać. Ta gnida była zwykłym złoczyńcą, a nie dobrym materiałem na znajomego. Jak można być aż tak ślepym, by myśleć inaczej?  
Teraz Joonlaud wściekł się na prawdę mocno.
- Straże! - wrzasnął donośnie. - Wtrącić ich wszystkich do celi! Tego blondasa osobno, wiecie gdzie.
- Chyba żartujesz. Myślisz, że dasz radę uwięzić nas, wojowników Asgardu? - Thor uśmiechał się wyzywająco. - Śmiem...
- Uważaj! - wtrącił Tyr, niestety o kilka sekund za późno.
Na głowę boga piorunów opadła ogromna pałka z lodu. Uderzenie wyprowadzone przez jednego ze strażników było tak silne, że bóg osunął się na ziemię, pozbawiony przytomności.






***

4 komentarze:

  1. Hej :)

    W końcu nowy rozdział!!!! :P

    Mnie też bardzo dłużyło sie czekanie ale nie bedziemy Cie poganiać bo to żle działa na wena.

    Notka cudna i oby tak dalej.

    Pozdrawiam cieplutko i powodzenia :):):)

    Lokietta.

    OdpowiedzUsuń
  2. Powiem szczerze, że w fanfiku używamy tego samego określenia na TEN uśmiech Lokiego - ''czarujący'' ''D
    Rysunki dość dobre (nie perfekcyjne, ale wiem, że mój Hiddles wyglądałby jak g wno, co jest skrajnie niemożliwe wobec jego rzeczywistej postaci). podobają mi się kości policzkowe Lokiego na tym pierwszym ''D
    Massie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do perfekcji to im ho ho! Droga daleka jak z Asgardu do tego miejsca, w które w zwiastunie "The Dark World" zasuwa Loki z Jane i Thorem ;) Najbardziej psują oczy - chyba nigdy nie nauczę się ich rysować... A to właśnie od nich tyle zależy! :<<
      Pozdrawiam,
      Kinnisidee

      Usuń