poniedziałek, 28 lipca 2014

Rozdział 20 --> Rat

Nie mam pojęcia co napisać po tak długim czasie. Może po prostu: witajcie ponownie! 
Wróciłam i nawet mam dobrą informację, na rozdział 21 nie trzeba będzie czekać bardzo długo, ponieważ już prawie jest skończony. Myślę, że za tydzień będzie :) 
A póki co tak jak napisałam w komentarzu, zgodnie z zapowiedzią... Oto rozdział 20! 

Pozdrawiam wszystkich, co wytrwali, 
Kinnisidee 3:}

Utwór na dzisiaj --> Lorde - Everybody wants to rule the world


Taka szkarada na dzisiaj.


***
                       Wytrwale walczył z głodem, co chwilę zerkając na niedomyty kawał blachy. Metal na jej krańcach powyginany był w taki sposób, by pełniła funkcję bardzo prowizorycznego talerza. Kleista papka, kilkanaście ziaren grochu i kawałek czegoś wyglądającego jak mięso wydzielały z siebie przykry zapach świadczący o nie pierwszej już świeżości. Konsystencja i smród posiłku zdecydowanie nie zachęcały do zaspokojenia łaknienia. Mógłby on z powodzeniem wylądować na stole Tulekhajów, a ich wyszukane podniebienia z pewnością doświadczyłyby ekstazy. Cholerne robale i ich cholerne upodobania. Chociaż nie chciał się do tego przyznać nawet w myślach, prawdę mówiąc w tym momencie bardzo pragnąłby być jednym z nich.
                      Od tych ponurych rozmyślań odciągnęło go ciche chrobotanie dobiegające z kierunku, którego nie był w stanie określić. Z ciemności wypełzł wychudzony, liniejący szczur i skrobiąc pazurkami po nierównym podłożu, niepewnie skierował się w stronę, z której napływała nęcąca go woń. Szedł powoli, co chwilę przystając i nasłuchując jakiegokolwiek niepokojącego dźwięku. Przyciszony oddech człowieka najwyraźniej w jego mniemaniu za takowy nie uchodził, ponieważ nieustraszenie kontynuował swój mały marsz. Gdy w końcu dotarł do naczynia natychmiast oparł przednie łapki o jego kant i wypchnął w przód pyszczek. Pokryty drobną, szaroburą sierścią nos niemal dotykał zimnej mazi, cienkie wąsy poruszały się szybko przy każdym oddechu, różowy ogon drgał nerwowo, nie mogąc uleżeć w jednym miejscu. Stres zwierzęcia związany z opuszczeniem bezpiecznej kryjówki dawał się poznać po całym jego małym, brudnym ciałku.
                     Obserwował poczynania gryzonia w zupełnej ciszy. Nie chciał go spłoszyć. Błądząc myślami przyłapał się na jednej instynktownej i dość niepokojącej. Martwy szczur mógłby... Zaklął siarczyście, powołując tym samym swego jedynego towarzysza do morderczego biegu. Metą był ten sam pogrążony w ciemności kąt, z którego szczur wylazł. Obłe kontury stworzenia rozmywały się coraz bardziej, aż w końcu zupełnie zanikły stając się częścią cienia.
Jak mógł w ogóle o tym pomyśleć.


***


- Otwierać - dobiegający zza rogu głos tym razem nie należał do Frigg. 
- Nikt prócz pary królewskiej nie może zostać dopuszczony do więźnia - odparł strażnik tonem pozbawionym jakiejkolwiek stanowczości - To rozkaz.
- Królowa pragnie obdarzyć więźnia podarunkiem. Wysłała mnie, bym go mu przekazał.
Zapanowała pełna niemal namacalnego niezdecydowania cisza, którą przerwał brzęczący odgłos wyciąganych zza pasa kluczy. Mężczyzna szybko znalazł odpowiedni i otworzył metalową furtę stanowiącą dodatkowe więzienne zabezpieczenie. Stukot podbitych butów towarzyszący kolejno przesunięciu się strażnika na bok i zasalutowaniu rozbrzmiał w wąskim korytarzu ze zdwojoną głośnością.
                       Loki ze splecionymi na piersi ramionami obserwował zbliżające się światło trzymanej w dłoni pochodni. Tańczyło ciepłym blaskiem na niskim, wilgotnym sklepieniu lochów, rozbijając panujący w nich półmrok. Oczekiwał na gościa z uczuciami dalekimi od pozytywnych, ale gdy ów w końcu przed nim stanął przyodział na twarz szeroki, fałszywy uśmiech. Zakapturzona postać zatrzymała się tuż przed barierą ochronną i wetknęła łuczywo w wolny uchwyt na ścianie.
- Cofnij się pod ścianę.
- Niezbyt to miłe powitanie po tak długim czasie rozłąki, bracie - odparł z przekąsem, jednak postąpił kilka kroków w tył, napotykając plecami na chłodny mur. - Odpowiada? 
- Nie drażnij się ze mną Loki - niemal warknął, a to rzadko się zdarzało.  
Chociaż na brunecie nie zrobiło to większego wrażenia, uniósł ramiona w uspokajającym geście.  
- Jak sobie życzysz, panie - oblizał spierzchnięte wargi i pozwolił rękom swobodnie opaść wzdłuż tułowia. - Czego chcesz?
- Potrzebuję twej pomocy w pewnej sprawie.
- I oczekujesz, że się zgodzę? - nieokreślony grymas wykrzywił na chwilę jego twarz, jednak zniknął zastąpiony uśmiechem jeszcze szerszym od poprzedniego.
- Matka ma zamiar wysłać na Kregan delegację - Thor kontynuował, nie zwracając uwagi na jego słowa. - Kilku członków Rady.
- Wiem o tym. Nie ty pierwszy zaszczyciłeś mnie swym przybyciem.
- Moje prośby dotyczące zmiany planów nie odniosły większego skutku. Zgodziła się jedynie na ograniczenie liczby posłów do czterech, niewielka to pociecha. Przyszedłem, ponieważ pragnę byś i ty spróbował nakłonić ją do rezygnacji z tego działania.
- Nie. Niech w bolesny sposób przekona się o błędności swych rozkazów. Kilku członków Rady mniej. Niewielka strata.
- Idzie o dobro całego Asgardu.
- Ono mnie nie obchodzi - Loki rozłożył ramiona i zaśmiał się nieszczerze. - To już nie moja sprawa.
- Niech będzie. W zaistniałej sytuacji rozumiem twą niechęć do jakiejkolwiek współpracy - blondyn odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia z lochów, jednak po kilku krokach stanął, sięgnął za pazuchę, wyciągnął małych rozmiarów księgę oprawioną w ciemną skórę. - Powinna ci się przydać - wrócił pod celę i schylił się, by wsunąć do niej przyniesiony przedmiot.
                         W miejscu zetknięcia z podarunkiem łuna jaskrawo migotała, jednak nie stawiała oporu. Ulegle zezwalała, by przenikała przez nią silna, ozdobiona niewielkim sygnetem dłoń Thora. Loki spojrzał na nią uważnie, mrużąc podejrzliwie oczy. Herb rodu Asów widniejący na niewielkiej, złotej powierzchni wykonany był z wielką precyzją, jednak to nie dzięki niemu ozdoba przykuła jego uwagę. Uczyniły to dwa niewielkie kamienie symetrycznie rozmieszczone po bokach pierścienia. Wystarczyłoby sięgnąć, chwycić ten pieprzony sygnet i szybkim ruchem ściągnąć go z palca Thora. Tylko tyle, a byłby wolny.


***


                          Przyszedł tu bez większych nadziei na jakąkolwiek pomoc ze strony brata. Musiał spróbować, ponieważ istniał szansa, że Loki okaże choćby nikłą chęć do współpracy. Rozmowa z matką to niewielkie poświęcenie, ale jeśli doszłaby do skutku, delegacja najprawdopodobniej zostałaby odwołana. Nie miał jednak zamiaru dłużej nakłaniać go do zmiany decyzji. Czuł złość, ogromną złość, ale nie po to przeznaczył chwilę swego czasu na wizytę w lochach, by napsuć sobie krwi. Uspokoił się i zrobił to, co jeszcze miał do zrobienia. Przełożył ramię przez barierę ochronną i podał więźniowi prezent.
                          Spojrzał mu w twarz, jednak brunet nawet tego nie zauważył. Thor wiedział o czym teraz myśli. Nietrudno było to dostrzec w tych zimnych, zielonych oczach skierowanych wprost na sygnet. Przyglądały mu się bez żadnych zahamowań, nawet nie starając się ukryć swego zainteresowania. Niepozorny klucz do pełnej swobody był tak kusząco blisko. Trzymał księgę w wyciągniętej dłoni jeszcze przez chwilę, a gdy Loki niemal niezauważalnie, acz znacząco drgnął, upuścił starodruk na ziemię i szybko ją cofnął. Twarz uwięzionego stężała gdy zrozumiał, że jego szansa minęła.
- Powinieneś już iść bracie - rzekł po chwili, lekko marszcząc nos. Cienkie zmarszczki wywołane tym ruchem pocięły jego gładką skórę.
Skinął głową i bez żadnych słów pożegnania opuścił to śmierdzące stęchlizną, chłodne miejsce.


***


                       Gdy odgłos kroków Thora zupełnie ucichł, odczekał jeszcze chwilę, w bezruchu nasłuchując jakichkolwiek innych dźwięków. W końcu zyskał niemal całkowitą pewność co do tego, że nikt mu nie przeszkodzi. Kolejny kontrolny obchód staży miał się odbyć dopiero za kilka długich godzin, miał więc trochę czasu. Podszedł do wyjścia ze swego więzienia, kątem oka zerkając w bok i przeszywając spojrzeniem panującą w korytarzu ciemność. Nikogo. Ucichły nawet przeciągłe jęki dochodzące z głębszych części lochów, chociaż akurat to nie miało żadnego znaczenia. Skazańcy mogliby wyć nawet jak zarzynane zwierzęta, a i tak nie stanowiło by to dla niego przeszkody w pełnym skoncentrowaniu się.
                       Powolnym ruchem podniósł księgę, zważył ją w dłoni, obrócił, by spojrzeć na grzbiet. W ciemnej skórze kunsztownie wytłoczono i pozłocono drobne litery. Złote okucia na krawędziach wykonano z ogromną dokładnością wymagającą wielu lat praktyki i dużego doświadczenia. W zamyśleniu zaczął kartkować strony, czerpiąc przyjemność z szorstkiego dotyku papieru, delikatnie ocierającego się o opuszki jego palców. Przewertował już ponad połowę, gdy nagle coś przykuło jego uwagę w znacznie większym stopniu od reszty. Zapomniał o lubości, z jaką oglądał ten jeden z tak bardzo brakujących mu w celi przedmiotów. Zmarszczył brwi i cofnął się o kilka kartek. Zaczął czytać. Po chwili bruzda znacząca jego czoło pogłębiła się jeszcze bardziej. Nie odwracając wzroku od drobnych liter cofnął się do miejsca, gdzie leżał jego siennik, oparł się o ścianę i wolnym ruchem osunął po niej do siadu. Oddech wiązł mu w gardle, a serce biło coraz szybciej. W końcu miał zajęcie o wiele sensowniejsze od wpatrywania się w pokrytą grzybem i wilgocią ścianę.


***


                       Zgromadzeni w holu delegaci oczekiwali jedynie na odpowiedni sygnał do wymarszu, chociaż wymarsz był w tym przypadku słowem zbyt skromnym. Nie oddawał rozmachu z jakim zaplanowano udać się na Kregan. Tuż za złotymi wrotami, w równym rzędzie ustawiono złote rydwany w liczbie odpowiadającej ilości posłańców. Czterech wybranych przez królową członków Rady, którym towarzyszyć miało dwunastu żołnierzy stanowiących obstawę. Po trzech na jeden powóz. Niewielka to była grupa, Bifrost zbudowany został w taki sposób, by w razie potrzeby pomieścić znacznie więcej istot. Mężczyzn odziano w przygotowane specjalnie na takie okazje, najlepsze szaty uszyte przez krawców rodziny królewskiej. Każdy z czterech mędrców mógł chlubić się długą, siwą brodą zaplecioną i upiętą zgodnie ze swą rodową tradycją. Zarost ten był symbolem wysokiego stanowiska i należnego miejsca w asgardzkiej społeczności. Im bardziej szanowany człowiek, tym bardziej skomplikowane i ozdobne ufryzowanie. Zasłużyć na nie nie było łatwo, a same korzenie genealogiczne nie wystarczały. Przygotowanie wymagało wiele trudu i czasu, a w szczególności na to drugie niewielu mogło sobie pozwolić.
                       O umówionej godzinie posłańcy wyszli na zewnątrz. Napięcie rosło z każdą chwilą, na dziedzińcu gromadziło się coraz więcej ciekawskich gapiów. Ludzie przepychali się, chcąc zobaczyć jak najwięcej, by mieć potem o czym opowiadać nieobecnym krewnym i znajomym. Chłonęli całymi sobą każdy dźwięk, każdy ruch, każdą chwilę spędzoną w nietypowej sytuacji. A obecne okoliczności były wyjątkowo niebanalne, co podsycało ciekawość i działało jak magnes ze zdwojoną, lub wręcz potrojoną siłą.
                          W końcu rozległ się donośny dźwięk gongu, potem drugi i trzeci. Zanim ostatnie uderzenie zdążyło wybrzmieć do końca, zagłuszyła je melodia trąb. Zaczęło się. Pora wyruszać. Ostatnia wymiana porozumiewawczych spojrzeń, ostatnie skinienia głową na szczęście. Odgłos samotnej trąbki wybija się ponad inne, zmienia rytm, zachęca do podjęcia wyzwania. Złapali cugle i popędzili konie w stronę Bifrostu.


***