wtorek, 17 września 2013

Rozdział 14 --> Power


Cześć :)

Pojawiam się z nowym rozdziałem, trochę to zajęło czasu - więcej, niż się spodziewałam... (Miało być dni siedem, wyszło 10...)
Wyszła z tego znowu w sumie tylko jedna scena... Fragment chciałam dodać dłuższy, ale wtedy pojawiłby się dopiero za kilka dni ://
To już wolę go podzielić na dwa krótsze części. 

 Hehe, gdy skończycie czytać to wiedzcie, że dotarłyście właśnie do 60 strony :)

Pozdrawiam, 
Kinnisidee 3:}

PS. Soundtrack' u nie wymieniam tutaj, ponieważ tym razem umieściłam link przed sceną, do której pasuje :)









***

 
                      Zacisnął szczękę. Podjął już decyzję. Nie pomoże. Wszechojciec mimo swego wieku był silny. Bardzo silny. Nic poważnego nie mogło się mu stać. Zostanie wyleczony natychmiast po powrocie do Asgardu.
Poza tym nikt nie będzie go oskarżał o brak reakcji. Nikt nie wie, że MÓGŁBY pomóc. Mógłby...
                      Potwór ponownie podniósł starca, tym razem mocniej ściskając jego ciało między swymi potężnymi palcami. Z rozwartych warg Odyna wyrwał się cichy jęk. Gigant nie rzucił nim po raz kolejny. Zrobił coś o wiele gorszego. Zaczął zaciskać dłoń w pięść, powolnie, aczkolwiek skutecznie dusząc uwięzionego w niej boga. Może jednak...




***



                    Był półprzytomny. Nie mógł oddychać. Pragnął wciągnąć haust powietrza w płuca, jednak ogromne palce potwora zaciśnięte wokół jego torsu skutecznie mu to uniemożliwiały. Czuł, jak życie opuszcza jego ciało, jak wyrywa się z niego wszystkimi możliwymi drogami, jak śmierć oplatuje go swymi mrocznymi mackami.
Nie obawiał się końca. Ten niósłby ze sobą jedynie wyczekiwaną od dawna ulgę i spokój. Obawiał się, że odejdzie za wcześnie.
Nagle, gdy już znajdował się na skraju wytrzymania, gdy zaczynał odpływać w nicość, uścisk ustąpił. Poczuł, że spada. Że bezwładnie leci w dół. A chwilę później boleśnie zderzył się z ziemią.


***



                      Thor pędził korytarzem, nie zważając na mijanych po drodze kregańczyków. Kompletnie ich ignorował, chwilowo pragnąc jedynie odnaleźć najpierw brata, a potem będących w mniejszym od niego niebezpieczeństwie kompanów. Walką zajmie się później. Wybije ich wszystkich po kolei. Ale nie teraz.
                    Dobiegł do zakrętu, wypadł zza niego i... natychmiast cofnął się na tyle, by znaleźć się z powrotem za ścianą. Poczuł przyjemny, przeszywający na wskroś dreszcz emocji. Zebrał wszystkie siły - czuł, jak płynęły pod jego skórą kierując się w stronę dłoni. Dłoni, w której dzierżył młot.



***



                   Głośny świst. Ułamek sekundy. Łomot uderzenia i ogłuszający trzask. Tysiące drobnych kawałeczków lodu wirujących w powietrzu. Głuchy odgłos uderzenia bezwładnego ciała o ziemię.
Loki odetchnął z ulgą.
Thor.
W samą porę.
Cofnął się do tyłu i zamknął oczy. Musiał się uspokoić, stłumić w sobie tą pragnącą zapanować nad jego ciałem moc. Opanować ją. On był jej władcą, nie na odwrót.




***



                     Po lodowym gigancie pozostały jedynie rozrzucone po podłodze, błyszczące odłamki. Gromowładny w chwilę znalazł się przy leżącym ojcu. Opadł na kolana i ostrożnym ruchem przewrócił go na plecy. Twarz starca pokryta była krwią cieknącą z jego uszkodzonego podczas upadku nosa oraz z cienkiej, długiej szramy rozciągającej się pod zdrowym okiem.
Nie wiedział co robić. Potrzebował pomocy. Podniósł głowę i błagalnie spojrzał na stojącego kilka metrów dalej brata.
Jego wzrok odnalazł jednak jedynie kamienną ścianę. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą widział Lokiego, teraz nie było nikogo. Podniósł się z klęczek i rozejrzał dookoła, przewiercając wzrokiem ciemność panującą w głębi korytarza.
On musiał być gdzieś w pobliżu. Nie mógł się oddalić. Był przecież zupełnie bezbronny...
- Loki? - zawołał cicho. 
Nie otrzymał odpowiedzi. Nic. Wkoło panowała zupełna cisza, zmącona jedynie chrapliwym, nierównym oddechem Odyna.
Zaklął pod nosem. Co miał zrobić? Nie porzuci ledwo żywego ojca licząc na to, że nikt go nie znajdzie podczas jego nieobecności. Ale... Jeśli Lokiemu coś grozi? Jeśli w czasie, gdy on powalał giganta, jakiś kregańczyk zakradł się od tyłu i pojmał go, chcąc dopełnić dzieła?
                      Nagle kontem oka dostrzegł delikatny ruch w miejscu, gdzie linia światła rozpływała się i niknęła w czerni. Był tam. W mroku delikatnie rysował się zarys jego wysokiej, szczupłej sylwetki. Dlaczego jeszcze nie podszedł? Stał o własnych siłach, co do tego nie było wątpliwości. Nie mógł więc być poważnie ranny.

- Bracie? - zapytał niepewnie. - Czy wszystko w porządku?
                    Nie otrzymał żadnej odpowiedzi, jednak po chwili brunet postąpił kilka kroków na przód i wszedł w słabą łunę pochodni. Thor zmierzył go wzrokiem. Wyglądał jeszcze mizerniej niż zazwyczaj. Jasna na co dzień skóra nabrała niezdrowego, niemal białego odcienia, po jego skroni spływały drobne krople potu, a zmarszczone czoło świadczyło o ogromnym wysiłku szkodliwie trawiącym jego ciało. 
- Co się... - zaczął, jednak zamilkł, gdy Zielonooki uniósł dłoń w uciszającym geście.
- Żyje? - zapytał słabo, zatrzymując się w odległości metra i lekko wskazując Odyna podbródkiem.
- Ledwo - odparł. - Musimy się stąd jak najszybciej wydostać.
- Cóż za odkrywczość...
- Nie ja tu jestem biegły w sztuce planowania.
Loki prychnął. Oczywiście. W trudnych sytuacjach ciężar odpowiedzialności za dalsze losy niezmiennie spoczywał na jego barkach.
- Nie wiem co mógłbym... - poczuł nagłe zawroty w głowie - ...zrobić - dokończył ciszej.
- Nie oczekuję, że nas stąd wyciągniesz. Nie. Zagłębiałeś się jednak w wiele rozmaitych ksiąg, więc może mógłbyś coś poradzić...
- Bez ziół? Bez potrzebnych sprzętów? Wątpię, bym był w stanie - mruknął, przeklinając w myślach drażniący go odgłos pulsującej w uszach krwi. 
Nie mógł znieść tego dźwięku, niemniej jednak ociągając się podszedł do leżącego na ziemi ojca. Przyklęknął i delikatnie ułożył dłoń na jego pooranym zmarszczkami czole. Było chłodne i lepkie od rozmazanej na nim krwi. Wahał się kilka sekund, ale w końcu ostrożnie, samymi opuszkami palców uniósł powiekę starca i przyjrzał się zdrowemu oku. Źrenica wraz z tęczówką uciekły w górę, ustępując miejsca lekko zaczerwienionemu białku.
- Nieprzytomny - oznajmił krótko. 
Gromowładny skinął głową.
- Co nam pozostaje? - zapytał ze zniecierpliwieniem, przerzucając z ręki do ręki Mjolnira.
Loki usiadł na ziemi, krzyżując nogi w kostkach.
- Czekać.




***



                    Był w pełni świadomy. Nie omdlał, mimo, że ból natarczywie atakował niemal każdy skrawek jego ciała. Miał wrażenie, jakby od synów oddzielała go gruba błona. Znajdowali się tuż obok, lecz on słyszał jedynie ich zniekształcone głosy i jakieś stłumione dźwięki odbijające się dudniącym echem w jego głowie. Nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa, wargi odmawiały mu posłuszeństwa, pozostając wciąż w lekkim rozchyleniu. Nie mógł też otworzyć oczu. Nic.
Przeklęty własną słabością.
Skażony chorą niemocą.
 Jedyne co pozostawało, to czekać. Czekać w tym niebezpiecznym miejscu, w gnieździe wroga i mieć nadzieję na to, że nic się nie stanie. Dopóki nie odzyska sił. Dopóki na powrót nie stanie się potężny.
                     W pewnym momencie ktoś uniósł jego odrętwiałą powiekę. Źrenica sama podążyła w ślad za nią, starając się uciec przed tak bardzo rażącym ją światłem. 
Był jedynie skorupą, obrazkiem, naczyniem pozbawionym zawartości. Czynność tak prosta, jak poruszenie choć małym palcem, wydawała się teraz niemożliwa, niewykonalna. Leżał tak kolejne minuty, trwając w kompletnym bezruchu, wsłuchując się w swój słaby oddech.
Nagle coś zaczęło się zmieniać. Jego ciało na wskroś przeszył lekki dreszcz, w głowie rozbrzmiał narastający z każdą chwilą szum.
Wracała.
Wracała, napełniając go przyjemnym ciepłem.
Rosła, rozprzestrzeniając się w jego wnętrzu.
Wypełniała sparaliżowane członki.
Przywracała zdolność ruchu.
Oczyszczała jego umysł.
Koiła. Uśmierzała cierpienie. Dawała siłę.
Była tu. Była i nie zamierzała ponownie odchodzić.
Dopóki nie zrobi tego, co zrobić musi.





***



- Moc...
Loki wyrwał się z zamyślenia. Ten wyraz. Jeden, jedyny wyraz wypowiedziany bełkotliwie przez jego ojca spowodował, że jego ciało otulił nagle przenikliwy chłód.
Dopiero po chwili zrozumiał, że słowo to nie dotyczyło jego.
Odyn wracał do sił. Cienka skóra przybrała zdrowszy odcień i sprawiała wrażenie, jakby delikatnie migotała. Magia płynęła wartko jego żyłami, mieszając i przeplatając się z krwią, zwracająca energię...
Przybierała na sile, zaczynała promieniować z jego ciała, rozpływać się po posadzce wokół niego, unosić, kumulować.
Loki uśmiechnął się z wyższością, gdy dostrzegł minę stojącego z boku brata. Gromowładny przyglądał się temu wszystkiemu wielkimi ze zdziwienia oczami. Patrzył na coś, czego nie mógł, czego NIE MIAŁ PRAWA rozumieć.




***




                        Zrobi to. Z pełną świadomością tego, co może się później stać. Musi ich stąd wyprowadzić. To jego obowiązek. Zarówno królewski, jaki i ojcowski. Był ich jedyną nadzieją na wydostanie się z tej krainy.




***



                       Dziwne uczucie przeszywające ciało. Woń kwiatów i dymu. Ogłuszający trzask. Nagła, oślepiająca jasność. I nicość. A później...



***



                       Z hukiem pojawili się na pałacowym dziedzińcu. Wszyscy. Thor. Sif. Hogun. Tyr. Ranny Volstagg. Żołnierze, z których już zniknęła iluzja...
Loki szybko podniósł się na nogi i automatycznie otrzepał pył ze swej wyjściowej szaty. Nie miało to najmniejszego nawet sensu, gdyż już wcześniej nie prezentowała się najlepiej. Podarty materiał, kurz przyklejony do plam z jego własnej krwi - wszystko to sprawiało, że wyglądał jakby od bardzo dawna chodził w tych łachmanach.
                      Wyprostował się i niepewnie rozejrzał dookoła. Szukał ojca. Zamiast tego natrafił na zbierającego się z ziemi Thora. Blondyn klął siarczyście pod nosem, trzymając się za kolano. Spomiędzy jego palców leniwie sączyła się krew. Uśmiech, który niemal nigdy nie znikał z jego twarzy teraz ustąpił miejsca mocno zaciśniętym wargom. Raptem spojrzenie Gromowładnego odnalazło jego spojrzenie. Błękitne oczy wydawały się należeć nie do boga błyskawic, lecz kogoś zupełnie innego, kogoś obcego. Zgasła w nich wszelka radość. Były pełne powagi i skupienia. Otworzył usta chcąc coś powiedzieć, jednak zamiast tego zwrócił się gwałtownie w stronę grupy asgardzkich wojowników, która otaczała...
                     Loki pchnięty złymi przeczuciami podbiegł do nich i torując sobie drogę ramionami zaczął przedzierać się przez mały tłumek. Nie zważał na to kogo trafi, ani w co trafi. Chciał tylko dostać się do pierwszego rzędu i nie zobaczyć tam tego, czego się obawiał.
- Pomoc! - zagrzmiał Thor, pojawiając się nagle tuż u jego boku. - Niech ktoś sprowadzi natychmiast pomoc!
Jeden z wojowników posłusznie pognał w stronę pałacu. Reszta zacieśniła okrąg, pozostawiając pośrodku wolną przestrzeń.
Bracia jednocześnie postąpili kilka kroków na przód.
                     U ich stóp leżał Odyn. Jego poobijanym ciałem wstrząsały gwałtowne, spazmatyczne drgawki, a z kącika wpół otwartych ust toczyła się ślina wymieszana z ciemną krwią.
                    To, co działo się z nim wcześniej na Kreganie, nie dorównywało temu atakowi w najmniejszym nawet stopniu. Tam był wyczerpany. Słaby. Jednak żyw. Teraz znajdował się na cienkiej linii dzielącej byt od niebytu. Użycie tak potężnej magi przy takim osłabieniu nie mogło przynieść innych skutków.
Gdzieś z tyłu rozległ się nagle głośne wołanie.
- Przejście! Przejście dla medyków! - czyjś donośny głos wzbił się ponad szmery zgromadzonych na placu ludzi.
Chwilę później czterech niosących ze sobą nosze mężczyzn znalazło się tuż obok nich. Ostrożnie ułożyli rannego na przenośnym posłaniu i ruszyli z powrotem do pałacu najszybciej, jak tylko się dało.





***




sobota, 7 września 2013

Rozdział 13 --> Indecisive

Zgodnie z obietnicą - proszę ;)

OGŁOSZENIE:
Z racji tego, że nastąpił radosny koniec wakacji i niemniej radosny powrót do szkoły, będę publikowała jeden rozdział na tydzień. Może się zdarzyć, że rzadziej, raz na 10 dni... Ale nie dłużej. (Klasa maturalna, bleh, zrozumcie :// ) Kolejnych części możecie się spodziewać zazwyczaj w niedzielne wieczory ;))

Pozdrawiam,
Kinnisidee 3:)






***



                   Sześć ogromnych potworów. Sześć gigantów. Zmierzali powolnie, jednak nieubłaganie w jego stronę. Ściany, sufit i podłoga drżały przy każdym ich stąpnięciu. A on tkwił w swym więzieniu, bezbronny, mogąc jedynie patrzeć na zbliżające się z każdą chwilą istoty. 
„One nawet nie zauważą” - pomyślał, oczami wyobraźni widząc już ten żałosny widok, który niebawem będzie sobą prezentował. Zmiażdżone członki, połamane kości, wielka kałuża świeżej krwi... - „Następca asgardzkiego tronu rozgnieciony niczym nic nie znaczący śmieć...”

                  Nigdy rozmyślał nad tym, w jaki sposób umrze. Był jednak pewien, że ten nigdy nie przyszłoby mu do głowy. Śmierć podczas walki - to by było coś. Wtedy trafiłby do Walhalli razem z innymi wojownikami poległymi w bitwie. A tak jego duch będzie skazany na wieczne błąkanie się po królestwie Hel. Była to ponura otchłań posiadająca kilka nazw. Niflheim było najstarszą z nich i oznaczało Krainę Ciemności.
Znajdowały się tam dwa pałace. Pierwszy wznosił się na Wybrzeżu Trupów. Nie wiadomo, kto był jego właścicielem. Wszystkie jego bramy wychodziły na północ, a jego ściany zbudowane były z ciał węży. Drugi pałac, Olund, należał do królowej Niflheimu, mrocznej i nieustannie ponurej Hel, o twarzy połowicznie naruszonej przez trupi rozkład.Nie chciał tam trafić.
                     Przerwał rozmyślania, ponieważ pod wpływem wstrząsów, blok lodu, w którym był uwięziony, zachwiał się mocno, po czym runął na ziemię. Thor miał nadzieję, że przy upadku powstało jakiekolwiek pęknięcie, dzięki któremu mógłby się oswobodzić, ale nie było tak.
                    Kregańczycy stali z boku, bezczynnie się wszystkiemu przyglądając. Na ich twarzach malowało się zdziwienie i strach, jakby... 
Nagle Thor doznał olśnienia. 
Oni nie wiedzieli.
Joonlaud skazał tych dwóch niczego nieświadomych poddanych na śmierć.
Dostali odgórny rozkaz.
Posłusznie go wykonali. 
Jednak nie mieli pojęcia, do czego doprowadzą ich działania. 
Teraz z pewnością byli przerażeni jak nigdy dotąd. Mimo to nagle rzucili się do przodu, wymachując ramionami i krzycząc w swym języku. Zastąpili gigantom drogę, te jednak nie zwróciły na nich najmniejszej nawet uwagi.
- Lasta neil! - wrzasnął kregańczyk stojący bliżej wyjścia.
                     Jego towarzysz natychmiast uniósł „berło“ i celując w nogi gigantów wystrzelił serię krótkich wiązek mocy. Atakowani przystanęli i spojrzeli swymi pustymi oczyma w dół . Pociski nie wyrządziły im żadnej szkody, jednak z pewnością wzbudziły rozdrażnienie, jak muchy, których nie da się odpędzić. Jeden z potworów zamachnął się i silnym uderzeniem posłał swych wskrzesicieli na ścianę. Obaj walnęli w nią z impetem, a potem osunęli się po chropowatej płaszczyźnie wprost na ziemię. Martwi. Ostatnie konwulsyjne drgania jeszcze chwilę wstrząsały ich ciałami. Gdy ustąpiły, zastygli w bezruchu, niczym zabawki porzucone przez znudzone dzieci.
Giganci wznowili swą wędrówkę, jednak odbili nieco w bok, w stronę wyjścia. Tylko jeden uporczywie kierował się w stronę uwięzionego boga.
Pięć metrów.
Trzy.
Dwa...
Zero. 
Trafił ogromną stopą wprost w celę, a ta natychmiast się rozpadła, jakby nie była grubą, odporną na ciosy zaporą mającą oddzielać niebezpiecznych więźniów od reszty świata, lecz zwykłą, cienką szybą. Tysiące odłamków rozbryznęło we wszystkich kierunkach.

                   Odinson zamknął oczy, nie chcąc, by dostała się do nich jakakolwiek drobinka szkła. Czuł, jak ostre kawałki rozcinają skórę jego twarzy i wplątują się w długie, jasne włosy. Wiedział, że już za chwilę monstrum nastąpi wprost na niego. Zacisnął zęby, oczekując. Leżał tak przez kilka sekund, jednak moment ten nie nadchodził. A przecież słyszał kroki. Słyszał je wyraźnie. Uniósł lekko powieki i odetchnął z ulgą. Stwór go wyminął i dołączył do reszty. Opuścili pomieszczenie, uprzednio poszerzając sobie przejście pięściami.

                   Thor wyciągnął rękę, próbując jeszcze raz przywołać młot. Wiedział, że tym razem się uda. Miał rację. Chwilę później Mjolnir wleciał do pomieszczenia, bez trudu przebijając się przez kamienną ścianę. Czyli to jednak nie lód nie pozwalał mu na dobycie broni. To szyba. Szyba, którą rozbił gigant. Ona blokowała przepływ jakiejkolwiek innej magii, niż tej pochodzącej z dziwnego urządzenia kregańczyków. Bóg płynnym ruchem złapał trzon młota i ruszył biegiem przed siebie, chcąc jak najszybciej znaleźć brata.




***




                - Gdzie Thor?
- Ja... - Loki urwał, rozpaczliwie zastanawiając się co powiedzieć. Żadne sensowne słowa jak na złość nie napływały mu do ust. Dawno nie miał takiego problemu, by wydusić z siebie jakikolwiek wyraz.
- Gdzie Thor - powtórzył Odyn, lecz tym razem nie było to pytanie, lecz rozkaz, by go do niego natychmiast zaprowadzić.
- Nie wiem - skłamał, przywdziewając na twarz najniewinniejszą minę, jaką potrafił.
- Dość tego! - zagrzmiał starzec, marszcząc groźnie swe białe niczym śnieg brwi. - Natychmiast pokaż mi drogę!
Zaklął w myślach. Cały plan szlag trafił. Ale jakim cudem? I dlaczego zjawił się tu sam, bez asgardzkiego wojska? Przybył na miejsce wielkiej bitwy między Kregańczykami a Tulekhajami. Skąd wiedział? Przecież... Nagle wszystko stało się jasne. Iluzja. Poddano go iluzji! Ci walczący w pancerzach wojownicy tak naprawdę nie mieli nic wspólnego z wojskiem Soe.
- Nie guzdraj się tak - zbeształ go ojciec. - Nie ma czasu na twoje rozmyślania.
                   Zielonooki szybkim krokiem wyminął Odyna, nawet na niego nie zerknąwszy. Bał się nawiązać kontakt wzrokowy, spojrzeć mu prosto w te przenikliwe, jasnoniebieskie oczy... Dobrze wiedział co się w nich maluje. Złość. Nagana. I rozczarowanie. Najgorsze z tego wszystkiego. Zamiast udowodnić, że do czegoś się nadaje, znów zawiódł.
Westchnął cicho, z rozżaleniem.
Bitewne odgłosy już ucichły, więc wsłuchał się w miarowe, ciche kroki rozbrzmiewające za jego plecami. Od cel dzieliła ich jeszcze długa droga. W milczeniu przemierzali kolejne korytarze i małe salki, wspinali się po schodach tylko po to, by zaraz zejść po kolejnych, przemykali koło wejść do jakiś mrocznych sal...

                    Nagle w oddali, na drugim końcu jednego z najdłuższych korytarzy, którymi musieli przejść, pojawiła się ogromna sylwetka... czegoś. Z pewnością nie był to żaden z kregańczyków, którzy owszem, byli potężni, ale zdecydowanie nie aż tak. Obcy wydał z siebie dziwny, jakby zwierzęcy warkot i przyśpieszając ruszył ich kierunku. Czyżby to były... 
- Loki do tyłu - stanowczy i nie podlegający dyskusji ton głosu ojca spowodował, że chłopak natychmiast posłusznie się zatrzymał.
                   Odyn wyprzedził go i stanął z przodu, osłaniając własnym ciałem. Z zaciekawieniem wyjrzał znad jego ramienia i zmierzył wzrokiem to coś.
Gdy na zbliżającego się osobnika padło słabe światło pochodni nie miał już żadnych wątpliwości co do tego, z kim mają do czynienia. Nie raz czytał o tych istotach. Fascynowały go w dzieciństwie.

                   Wielu mieszkańców innych krain, niż Kregan, brało lodowych gigantów za przodków Jotunów - ludu zamieszkującego Jotunheim, najmroźniejszy i najmniej przyjazny z dziewięciu światów. Byli w błędzie. Gatunki te różniły się od siebie zasadniczo, mimo że oba ściśle powiązane były z chłodem i lodem.

                   Jotunowie mimo iż więksi i postawniejsi nawet od kregańczyków, nieco przypominali istoty ludzkie. O budowę ciała i zdolność do uczuć głównie się rozchodziło, bo w mentalności dało się odnaleźć zasadnicze różnice między nimi, a innymi nacjami. Mieli swe tradycje, własny język, kulturę i historię.
Co do fizycznych cech - ich organizmy były złożone, składały się na nie te same organy wewnętrzne, co u asgardczyków - serce, płuca, jelita i tym podobne. Poruszali się na dwóch nogach, posiadali dwie ręce, nos, usta... Różnicą były ich rozmiary, charakterystyczna, intensywnie niebieska barwa skóry oraz krwistoczerwone oczy. Nie chodziło jednak jedynie o kolor tęczówki, lecz całego białka. Jedynie czarne niczym noc, kocie źrenice wyróżniały się w ich mrocznych ślepiach.

                  Giganty zaś były jedynie zbitą kupą lodu, niezdolnymi do logicznego myślenia stworami, których jedynym zajęciem było sianie spustoszenia w miejscach mających nieszczęście znajdować się na trasie ich długich, bezcelowych wędrówek. Nie tworzyły społeczeństwa, w ostateczności zbierały się w mniejsze lub większe stada.
- Zostań tu - mruknął starzec, idąc w stronę potwora.
- Ojcze, daj mi szansę...
- Zostań powiedziałem! 
Brunet zaśmiał się w myślach. Posiadał taką moc, że bez trudu poradziłby sobie nawet i z tak potężnym przeciwnikiem. Nie potrzebował pomocy. Jednak pasowało mu zachowanie Odyna. 
Nie miał zamiaru ujawniać swych zdolności.
Jeszcze nie teraz.



***



                    Mimo, że był niewyobrażalnie wyczerpany i osłabiony, mimo, że Loki dopuścił się czynu tak niewyobrażalnie nieodpowiedzialnego, zagroził bezpieczeństwu całego Asgardu... Pomimo tego wszystkiego musiał to zrobić. Był ojcem. Jego zadaniem było bronienie swej rodziny.
Zbliżył się do giganta, starając się zebrać w sobie te resztki mocy, które pozostały po teleportowaniu całego oddziału wojska. Czuł ją. Niemrawą, delikatnie dającą o sobie znać w końcówkach palców. Zbyt słabą, by korzystanie z niej dało pożądane efekty. Jakiekolwiek efekty. Złapał rękojeść miecza, napinając całe ciało, szykując się do walki. Musiał w jakiś sposób zyskać na czasie. Przeczekać aż do momentu, gdy magia chociaż połowicznie powróci. Nie potrzebował jej wiele.
                    Zatrzymał się tuż przed stworem. Wyciągnął broń z pochwy i...
Zanim zdążył zaatakować, przeciwnik ruchem niezwykle płynnym jak na istotę o tak dużych gabarytach, złapał starca za przód szaty, uniósł wysoko w powietrze i mocno cisnął o chropowatą ścianę.




***



                    Loki usłyszał głośny chrupot łamiących się niczym cienkie patyczki kości. Odyn upadł ciężko na posadzkę i zastygł w bezruchu. Był nieprzytomny, lub tak obolały, że nie mógł się ruszyć.
                   Poczuł mrowienie w dłoni. Moc sama się z niego wyrywała, reagując na podświadomą chęć użycia jej. Toczył wewnętrzną walkę. Chciał pomóc ojcu, bardzo chciał, ale nie mógł zdradzić, nad jak wielką potęgą ma władzę. Zmarszczył brwi, zastanawiając się nad tym, co zrobić. Podąży za głosem sumienia... nie, nie sumienia. Za głosem serca - z pewnością znajdzie się pod zwiększoną, niemal nieustanną kontrolą. Tego nie chciał. Pozostanie obojętny - kompletnie straci jakikolwiek szacunek w oczach ojca... A może i samego ojca...
Gigant schylał się wolno nad leżącym, a on stał i patrzył, rozdarty jak jeszcze nigdy dotąd.



***


PS. 4000 wejść, cóż mogę powiedzieć 
- DZIĘKUJĘ !!! :))