piątek, 9 sierpnia 2013

Rozdział 7 --> Supper

Nie ma się co rozpisywać - kolejny rozdział, akcji za dużo w nim nie ma, wiem, ale takie wstawki też muszą czasem być ;)  Część o Lokim pisało mi się dość... śmiesznie :) Na początku w ogóle nie myślałam o pisaniu takiej sceny, dopiero potem jakoś tak mnie na nią naszło. 

Wyjątkowo pisałam bez muzyki, żadna mi po prostu nie pasowała...
Voilà!
Kinnisidee

***


                    Do Asgardu wrócił dopiero późnym wieczorem, ponieważ Soe zaprosiła go na ucztę. Nie chciał w żaden sposób urazić swych nowych sprzymierzeńców, więc pozostał na wieczerzy, udając niezmiernie uradowanego tą propozycją. Przydzielono mu honorowe miejsce tuż obok Matki, po jej prawej stronie, u szczytu długiego stołu pozbijanego byle jak z grubych, wysuszonych kawałków drewna. Za stołek służył mu niski kamień bez żadnego oparcia. Oparcia! On nawet nie był oszlifowany! Jego powierzchnia była nierówna i wpijała się okropnie uciążliwie w ciało. Nie dało się na nim usadowić w żaden, chociażby odrobinę zadowalający sposób. Przynajmniej nieprzyjemny zapach unoszący się w grocie dokuczał mu już nieco mniej, widocznie w jakimś stopniu się do niego przyzwyczaił. Nie wyobrażał sobie jednak, jak mógłby w tym miejscu cokolwiek przełknąć. A już w szczególności, gdy zobaczył przynoszone przez służki potrawy. Jego żołądek niepokojąco wykręcił fikołka, jednak Loki nie dał po sobie niczego poznać. Z kamiennym wyrazem twarzy przyglądał się postawionemu przed nim daniu.
                    Była to zupa. Przynajmniej tak mu się wydawało. W brunatnej cieczy pływało coś podłużnego, o nieco jaśniejszej barwie. Soe nachyliła się do niego z uśmiechem.


- To specjał naszego szefa kuchni - oznajmiła z dumą. - Zrobiona jest z grzyba występującego jedynie w naszej krainie. Wrasta on w żywe gąsienice, aż w końcu uśmierca je i mumifikuje. Ogólnie je się je dopiero po wysuszeniu, ale my robimy z nich zupę i podajemy ją wraz z owadem, którego zabiły. Spróbuj, jest przepyszna!
Brunet wziął do ręki łyżkę i zerknął na siedzącą obok królową. Patrzyła na niego wyczekująco, więc zanurzył sztuciec w tym obrzydliwie wyglądającym płynie, nabrał go nieco i uniósł do ust. Przełknął szybko, mając nadzieję, że smak tego czegoś nie będzie tak zły, jak wygląd.
                  Zupa była ohydna. Pozostawiła w ustach gorzki posmak. Wiedział, że nie przełknie już ani łyżki więcej. Musiał wymyślić co zrobić, nie mógł przecież tak po prostu przestać jeść... Soe z pewnością uznałaby to za brak taktu, nawet za obrazę. Nagle problem sam się rozwiązał. Siedzący obok Tulekhaj rozmawiając ze swoim sąsiadem gestykulował tak mocno, że w pewnym momencie potrącił stojące przed Lokim naczynie, wylewając całą jego zawartość na stół. Bóg zamknął oczy, czując ogromną ulgę.


- Przynieście naszemu gościowi drugą porcję! - zawołała Matka.

- Ależ nie trzeba! - zaoponował trochę zbyt głośno. - Było to bardzo smaczne, jednak chciałbym mieć jeszcze miejsce na inne dania.

- Oczywiście. Musisz spróbować wszystkich naszych przysmaków.

- Z chęcią - odparł, zdobywając się na wymuszony uśmiech.
Chwilę później otrzymał spory, wypełniony po brzegi półmisek. Pobladł, gdy zobaczył co w nim jest.
                    Z boku, na kawałku jakiejś rośliny przypominającej sałatę leżał obdarty ze skóry, ususzony szczur. Cały. Z głową. Z ogonem. Jego małe, czarne oczka wydawały się nadal widzieć wszystko dookoła. Jednak nie on był najgorszy. Tuż obok, na sporym kawałku czegoś, co wyglądało jak ementaler, położono... oko. Wyglądało na rybie. Loki złapał widelec i strącił je na gryzonia, którego przed chwilą oglądał. Ucieszył się na widok sera. Była to chyba jedyna rzecz, która nie odpychała swoim wyglądem. Rozkroił żółtą kostkę i wziął mały kęs do ust. Właśnie stwierdził, że w porównaniu z zupą jest to całkiem zjadliwe, gdy dostrzegł coś bardzo niepokojącego. Ser... delikatnie falował.


- Widzisz, nie chcemy cię otruć - mruknęła Soe, uśmiechając się.

- Słucham?

- Jeżeli larwy w serze są żywe, oznacza to, że danie nadaje się do konsumpcji. W innym przypadku jest uznawane za trujące.
Loki uniósł leżący obok kawałek materiału, który zapewne miał służyć za chusteczkę i wypluł wszystko, co miał w ustach.

- Coś się stało? - zapytała cicho.

- Zakrztusiłem się - wymamrotał, łapiąc szybko szklankę z jakimś napojem.
Chwilę wahał się, czy na pewno chce się tego napić, ale w końcu stwierdził, że gorzej być nie może. Wziął duży łyk, chcąc przepłukać gardło. Ulżyło mu, gdy stwierdził, że jest to najnormalniejsza woda. Była ciepła, nie lubił takiej, ale w tym momencie kompletnie mu to nie przeszkadzało.. Na jego talerzu leżały jeszcze dwa tłuste pędraki polane sosem z jakiś innych, małych robaków oraz kawałki mięsa, wyglądające całkiem normalnie. Opróżnił kubek do dna i złożył dłonie na udach, nie mając zamiaru próbować niczego więcej.
                    Cierpliwie czekał na zakończenie uczty. Niestety wyglądało na to, że moment ten nie nadejdzie zbyt szybko. Wniesiono kolejne danie. Ryba. Pokryta jakąś mazią. Nie miał ochoty nawet na nią patrzyć. Zaczął przyglądać się siedzącym dookoła Tulekhajom. Wszyscy z apetytem zajadali to, co im podano.
                    Nagle poczuł lekkie szturchnięcie w łydkę. Pomyślał, że to któryś z jego sąsiadów machnął nogą i przypadkiem go kopnął, jednak uderzenie zaraz powtórzyło się drugi raz. Loki zmarszczył brwi i ukradkiem zerknął pod stół. Zobaczył sporego stwora przypominającego psa. Miał wywalony na bok jęzor, po którym ciekła gęsta, biała ślina. Jej cienka stróżka ciągnęła się od pyska psa aż do podłogi, gdzie utworzyła już małą kałużę. Istota przybliżyła się i trzeci raz trąciła nosem nogę bruneta. Loki wyprostował się powoli, odciął kawałek ryby i rzucił go na ziemię. Nikt nie zauważył. Nikt oprócz zwierzęcia, które rzuciło się na ochłap i w sekundę pochłonęło „podarunek“. Bóg uśmiechnął się lekko i przypadkiem upuścił kolejną cząstkę mięsa. I następną. I następną... Gdy na talerzu pozostał jedynie kręgosłup z ośćmi opuścił rękę i poklepał psa po łbie. 

                     Uczta zakończyła się prawie dwie godziny później.

- Nie myślałam, że aż tak zasmakują ci nasze potrawy - powiedziała Soe, gdy kierowali się w stronę miejsca, z którego mógł się teleportować z powrotem do domu. - Całkiem mi tym zaimponowałeś, drogi książę.

- Gustujecie w dość... oryginalnych smakach - mruknął. - Zdążysz na czas? - zmienił temat.

- Oczywiście - prychnęła. - Zawsze wywiązuję się z umów.



***



                    Sif siedziała z podkulonymi nogami pod ścianą celi, w której zamknięto ją i Tyra. Hogun i Volstagg zostali zaciągnięci gdzieś dalej. Ten ostatni, mimo tego, że był poważnie ranny, przez cały czas dzielnie dotrzymywał kroku reszcie. Słabł z każdą chwilą, jednak determinacja, by tego nie okazywać, wzrastała równoważnie. Dziewczyna chciałaby być zamknięta razem z nim by pomóc, prowizorycznie opatrzyć... Wiedziała, że Hogun na pewno też to zrobi, jednak zawsze uważała, że do takich spraw lepiej nadaje się kobieca ręka.

                    Co do Thora... Nie wiedziała, co z nim zrobiono. Kiedy ich pojmano, nieprzytomnego Odinsona niesiono gdzieś w przeciwną stronę. Zapewne do miejsca, w którym nie będzie mógł dobyć Mjolnira.



***


                     Pierwszą rzeczą, jaką Thor zobaczył po ocknięciu się, był uśmiechnięty Joonlaud, stojący zaledwie parę kroków od niego. Drugą - niemal przezroczysta szyba, która oddzielała go od władcy kregańczyków. Trzecią jego własne ciało, pokryte od szyi aż po stopy grubą warstwą lodu. Gdy był nieprzytomny, te bezczelne istoty zamknęły go w jakimś pomieszczeniu i zamroziły w pozycji stojącej. Spróbował poruszyć zaciśniętą w pięść ręką. Oczywiście się nie udało. Spojrzał na wykrzywioną w podłym uśmiechu twarz Joonlauda, który doskonale wiedział jak ułożyć mu dłoń, by nie mógł przywołać do siebie Mjolnira.


- Dzień dobry księżniczko, jak się spało? - zapytał, obdarzając go uśmiechem.

- Co zrobiłeś z resztą?

- Spokojnie, nic im nie jest. Póki co.
Blondyn opuścił głowę, próbując się opanować.

- Co zamierzasz? - zacisnął zęby, starając się, by jego głos brzmiał normalnie.

- Jeżeli ty nie chcesz wydać mi Lokiego - syknął kregańczyk - to zrobi to Odyn. - Wymiana. Dostanę twojego brata, uwolnię ciebie i twoich przyjaciół. Ten stary głupiec powinien przystać na tą propozycję, w końcu to ty jesteś jego ulubieńcem, nie prawdaż?

- Wszechojciec nikogo nie faworyzuje.

- Doprawdy? - zapytał drwiąco. - Kogo próbujesz okłamać? Siebie samego?
Milczał.
Przez dłuższą chwilę panowała zupełna cisza.


- Posłaniec już wyruszył. Niedługo was tu nie będzie.



***

PS. Potrawy podawane Lokiemu istnieją naprawdę.
Proszę, na przykład zupka:


 









Albo jedno z dań głównych:

 












Wszystkim jedzącym w tym momencie życzę smacznego! :P

4 komentarze:

  1. na pomoc ser mi się rusza :D hehe świetny rozdział czekam na następny miejmy nadziej że Odyn nie wyda Lokiego choć mam złe przeczucia
    pzdrawiam,Rox

    OdpowiedzUsuń
  2. Perfekcyjny opis kolacji. Cel został osiągnięty - zebrało mi się na wymioty.
    Och, Loki, ty i te twoje dobre maniery ''D
    Massie

    OdpowiedzUsuń
  3. Ahahah, kolacja była opisana wspaniale. Popłakałam się ze śmiechu. XD Potrawy również wyglądają smakowicie.

    OdpowiedzUsuń
  4. hahahaha nawet mi się zrobiło niedobrze xD

    OdpowiedzUsuń