piątek, 30 sierpnia 2013

Rozdział 12 --> Succor

No i proszę, w końcu TEN rozdział - oczekiwany od dawna ^^
Wena mnie dopadła, więc nie pozostawało mi nic innego, jak usiąść i po prostu pisać, pisać,pisać. 
Tak oto zrodziło się to kilka stron, które znajdziecie poniżej.


Nie przedłużając:

Your imaginations ache and hunger, so...
Feast your eyes!

Kinnisidee 3:}





***


                     Thor patrzył, jak straż szybko otacza Lokiego, tworząc ze swych ciał żywą klatkę, zupełnie uniemożliwiającą więźniowi ucieczkę. Każdy z kregańczyczków przewyższał nie grzeszącego wzrostem bruneta o co najmniej dwie głowy, a krąg, w który się uformowali, był tak zwarty, że bóg gromów nie mógł dostrzec nawet skrawka jego zielonych szat.
- Lähme!* - rzucił szorstko dowódca i oddział sprawnie zaczął się oddalać, aż w końcu zniknął za zakrętem. Przez chwilę słychać było jeszcze miarowe kroki, które z każdą chwilą robiły się coraz cichsze i cichsze, aż w końcu i one kompletnie zamilkły.
                     Nie. To nie może się stać. Odinson napiął wszystkie mięśnie na tyle mocno, na ile był w stanie, próbując utworzyć chociażby małe pęknięcie w swojej lodowej pułapce. Zacisnął dłonie w pięści, wbijając sobie przy tym paznokcie w skórę. Nie zważał na to. Jego twarz z wysiłku przybrała nieco czerwonawy odcień, a na przedramiona wystąpiły mu sinoniebieskie żyły. starał się tak długo, aż pojawił się ból nie do wytrzymania. Skurcze spowodowane nadwyrężeniem ciała doskwierały mu naprawdę mocno, a nie mógł nawet rozmasować obolałych części ciała. Zamknął oczy i skupiając się ponownie spróbował przywołać do siebie Mjolnir. Jego starania zdały sie na nic. Poczuł lekkie ukłucie rozczarowania, chociaż w głębi duszy nie spodziewał się upragnionego efektu. Uświadomił sobie, że jest zupełnie jak dziecko - bezradny i zdany wyłącznie na innych. Ale nie było żadnych innych. Był sam. Uwięziony. Tak samo jak jego przyjaciele, z których rąk mógł otrzymać ratunek. Co prawda odzyskają wolność już niebawem, ale jakim kosztem. Gromowładny nie chciał dopuścić do tego, co miało się stać już za tak niedługo. Do tego, co już zaczęło się dziać. Znowu spróbował się oswobodzić. Nic. 

Odchylił głowę do tyłu i wydał z siebie donośny, rozdzierający krzyk przepełniony bezradnością i goryczą. 



 
***


 
                    Nie wiedział ile czasu minęło. Minuty, godziny? Stał w swej pułapce, kompletnie otępiony rozpaczą. Czy Loki już nie żyje? A może wije się gdzieś wyjąc z bólu, torturowany i pognębiany przez te nędzne kreatury? Wyobraźnia podsuwała mu okropne widoki kaźni i napełniała jego uszy udręczonymi, wręcz nieludzkimi krzykami Zielonookiego. Słyszał jego jęki. Jego płytki, szybki oddech. Cichy świst towarzyszący próbom wzięcia głębszego oddechu, nabrania powietrza w płuca... Głuchy odgłos silnych uderzeń w ciało. 
                     Potrząsnął głową, starając się pobyć tych wszystkich myśli, przywrócić sobie jasność umysłu. Udało się, jednak coś było nie tak. Nadal słyszał stłumione dźwięki. Był pewien, że tym razem nie są one kolejnym wytworem jego wyobraźni. Coś się działo. Zaciekawiony wytężył słuch, chcąc wychwycić z tego jak najwięcej. Po chwili był niemal pewny, że tam gdzieś rozpoczęła się bitwa. Pokrzykiwania oraz szczęk metalu o metal nie pozostawiały żadnych wątpliwości. Czyżby przybyła odsiecz? Thor uśmiechnął się szeroko. - Czyli ojciec jednak odzyskał rozum - mruknął do siebie.
                     Teraz nie pozostawało już nic innego jak czekać na któregoś z asgardzkich wojów. Lód zostanie rozbity, a wtedy on, syn Odyna, odnajdzie i odzyska swój młot. I przystąpi do walki. Pokona kregańczyków. Odbije brata. Nie pozwoli mu umrzeć tutaj, w tym zimnym, ponurym miejscu. Zwyciężą i powrócą razem do domu.


***



                     Prowadzono go krętymi korytarzami, oświetlonymi jedynie małymi pochodniami umieszczonymi na ścianach w nieregularnych od siebie odstępach. Wokół panował półmrok. Minęli właśnie kolejny zakręt, gdy w jego nozdrza uderzył mocny, charakterystyczny zapach. Drażniący odór zgnilizny i skopanej ziemi. Nienawidził go, jednak w tej chwili poczuł ulgę. W ostatniej chwili powstrzymał się przed głębokim odetchnięciem.
- Więc nadeszła ta chwila - pomyślał z nieukrywaną radością.
- Zapewniam cię Vangide, że nasz kat jest mistrzem w swym fachu - powiedział Raev. - Będziemy rozkoszować się twymi powolnymi torturami aż do momentu, gdy zdechniesz, wyjąc niczym zarzynany pies.
- To wymagałoby czasu, kregańczyku. Czasu, którego nie macie - posłał przywódcy gorzki uśmiech.
- Bzdu... - olbrzym zamilkł w pół słowa, zmrużył lekko oczy, po czym wolno skierował spojrzenie w stronę najbliższego załomu. Dzieliło ich od niego zaledwie kilka metrów.
                   Loki usłyszał dźwięk, który z pewnością był przyczyną nagłego zaniepokojenia jego oprawcy. Skupił się, zaczynając zbierać energię. Wysysał ją z otoczenia niczym wielka pijawka. Na wewnętrznych stronach dłoni czuł delikatne ukłucia, podobne do tych spowodowanych przez igłę. Było to przyjemne uczucie. Lubił je. Ale jeszcze większym uwielbieniem darzył to, czego było zapowiedzią.

- Juhtida oma relva!** - Raev wyszarpnął z pochwy swą pokaźnych rozmiarów szablę i ugiął lekko kolana. - Lühidalt stiilne!***
Straż wykonała rozkaz, jednak żaden z nich nie zwracał już uwagi na bruneta, który nadal znajdował się w kręgu, uwięziony między ich ciałami. Kilka sekund później zza rogu wypadła grupa opancerzonych wojowników. Obcy bez chwili wahania rzucili się na wciąż mocno zdezorientowanych kregańczyków, rozpoczynając utarczkę z Tulekhajami.





***



                    Raev walczył z dwoma przeciwnikami naraz. Nie należało to do najłatwiejszych zadań, ale zdarzało się już, że bywał w trudniejszych sytuacjach. Co prawda kilka ładnych lat temu, jednak ręka nigdy nie zapomina tego, czego wyuczono jej w przeszłości. Dlatego właśnie posługiwanie się szablą przychodziło mu z łatwością. Potyczka zaczynała go już jednak nieco męczyć. Mimo swego wyglądu nie był młodzikiem. Dobrze się trzymał, jak każdy kregańczyk, jednak wiek dawał o sobie znać w dość nieprzyjemny sposób. W końcu jednak powalił obu wrogów i omiótł dzikim wzrokiem wszystko dookoła. Nagle dostrzegł coś, co sprawiło, że krew w jego czarnych żyłach zawrzała ze wściekłości.
                    Z boku, pod ścianą, stał czarnowłosy więzień, ten cały syn Odyna. Opierał się plecami o chropowatą powierzchnię i z założonymi ramionami, uśmiechając się szeroko, spokojnie przyglądał rzezi. Raev nie mógł znieść widoku tej zadowolonej twarzy. Podbiegł ciężko, zamachnął się i ciął szablą stojącego nieruchomo Lokiego. Ku jego zdziwieniu broń płynnie przeniknęła przez ciało chłopaka, zarysowując jedynie znajdującą się za nim, kamienną płaszczyznę.
Zaklął siarczyście. Został przechytrzony i to przez takiego... Uhh, nie chciał o tym dłużej myśleć. Musiał znaleźć zbiega, a nie jedynie rozmyślać na jego temat. A gdy już go schwyci...
Cóż.
Młodzian pożałuje, że to nie nadworny kat się nim zajmie.




***



                      Loki stał w bezpiecznej odległości, niemal niewidoczny pod osłoną panującego wokół mroku. Uważnie obserwował przebieg starcia. Kregańczycy walczyli zaciekle, ale od samego początku skazani byli na porażkę. Nie mieli szans na zwycięstwo nad dużo liczniejszymi, zwinniejszymi i szybszymi przeciwnikami. Ich porażka była tylko kwestią czasu.
                     Gdy przywódca olbrzymów próbował zabić jego magiczny hologram, wybuchnął cichym śmiechem przepełnionym pogardą i satysfakcją. Naiwny. Doprawdy myślał, że on, syn Asgardu, potężny mag, stałby jak gdyby nigdy nic na środku placu boju, spętany kajdanami, zupełnie bezbronny? Tępa istota. Zielonooki ewakuował się stamtąd, gdy tylko jego obstawa wystarczająco się rozproszyła, czyli na moment przed pojawieniem się wsparcia. Raev rozglądał się teraz dookoła, na jego szpetnej twarzy malowało się zdziwienie wymieszane z wściekłością. Szukał. Mimo dzielącej ich odległości i zamieszania towarzyszącego walce, brunet dostrzegł w jego oczach już nie jedynie czającą się, lecz niepohamowaną żądzę mordu godną szaleńca. Nagle olbrzym spojrzał wprost na Lokiego. Nie wiadomo, czy kierował się intuicją, czy może dostrzegł błysk złotych wstawek w szacie bruneta. Przemknął bokiem, wymijając walczących ze sobą wojowników i skierował się prosto w jego stronę.




***



                     Wreszcie. Odgłos szybkich kroków dochodzący z korytarza stawał się coraz głośniejszy. Thor nie mógł już doczekać się momentu, w którym odzyska władzę nad swym ciałem i będzie mógł się ruszyć.
Ku jego rozczarowaniu do pomieszczenia nie wpadł oddział rycerzy w tak znajomych, asgardzkich zbrojach, lecz dwóch olbrzymów. Jeden z nich trzymał w ręku ten sam przyrząd, którym otworzono wcześniej celę Lokiego. Obaj, nie zwracając kompletnie uwagi na uwięzionego boga, podbiegli do lodowej ściany znajdującej się naprzeciw wejścia. Krzyczeli do siebie w swym gardłowym, chrypliwym języku, niemal zupełnie nie zrozumiałym dla asgardczyka. Wyłapał jedynie powtarzane często słowa „kiirem ”, co znaczy „szybciej”, oraz „vabad ” - uwolnić.
                     Gromowładny nie miał pojęcia o co może chodzić tym ewidentnie planującym coś istotom. Uważnie przyglądał się ich poczynaniom.
Odsunęli się od ściany na odległość kilku metrów, chwilę na nią patrzyli, jakby coś oceniając, a potem, niespodziewanie, z krótkiej laski wystrzelił jasny promień. Był dużo większy niż ten, który widział w momencie wyprowadzania jego brata. Gdy trafił w przeszkodę nie rozlał się po niej, lecz szybko wchłonął, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Przez chwilę nic się nie działo. Thor zmarszczył lekko brwi, zastanawiając się, czy olbrzymi aby na pewno są zdrowi na umyśle. Gdzieś tam ważyły się losy ich ludu, a oni...
                      Rozmyślania przerwał mu niewyobrażalnie głośny huk, który zamiast cichnąć, narastał z każdą sekundą. Całe pomieszczenie zaczęło drżeć, a z podłogi wzbiły się tumany kurzu oraz pyłu, tworząc gęstą, popielatą mgłę. Blondyn przez chwilę był pewien, że to sufit zaczyna walić się im na głowy, że zaraz zostaną pogrzebani pod grubą warstwą odkruszających się od sklepienia skał... Mylił się jednak. To nie strop był przyczyną ogłuszającego łomotu.
                      Coś dziwnego działo się ze ścianą. Ruszała się. Potężne kawały błyszczącego lodu odpadały od niej, jednak nie spadały na ziemię. Pozostawały w powietrzu, jak gdyby unoszone jakąś niewidzialną siłą. Thor otworzył szerzej oczy, widząc to, co nastąpiło chwilę później.
                    Ogromne odłamy zaczęły łączyć się ze sobą, tworząc kształty, które z początku nie kojarzyły mu się z niczym konkretnym. Jednak moment później, tknęła go pewna niepokojąca myśl...
Przypomniał sobie stare legendy krążące po Asgardzie. Według nich istniała kiedyś grupa istot tak potwornych, nie uznających władzy nikogo i niszczących wszystko na swojej drodze, że z obawy przed nimi Praojciec, dziad Thora, niemal cudem zwabił je w pułapkę i uwięził w miejscu, z którego nie miały szans uciec. Nikt oprócz niego nie wiedział gdzie się znajdują. Działo się to w tak zamierzchłych czasach, że teraz w ich istnienie już od dawna nie wierzono. Straszono nimi jedynie niegrzeczne dzieci, które miewały przez to po nocach koszmary senne. Ale to już niebawem miało się zmienić. Mit miał stać się prawdą. Gromowładny mimowolnie zadrżał. Nie ulegało żadnym wątpliwością, że patrzy właśnie na przebudzenie lodowych gigantów.



***



                   Olbrzym w kilka chwil znalazł się zaledwie dwa metry przed nim. Brunet cofnął się krok w tył, unosząc puste dłonie w górę. Nie miał zamiaru uciekać. Wiedział, że takie posunięcie byłoby zupełnie pozbawione sensu. Jeszcze bardziej rozwścieczony Raev po chwili by go dopadłby i bez wątpienia, zaślepiony furią, skręcił mu kark.
                   Dowódca kregańczyków odrzucił broń, która wywołując kilka drobnych iskier z głośnym szczękiem uderzyła o skalne podłoże.
Chwilę później brunet został pchnięty na ścianę i przyszpilony do niej silnym, umięśnionym ramieniem. - Parszywy asgardczyku - syknął potwór, owiewając twarz boga woniejącym niezwykle nieświeżo oddechem. - Myślałeś, że zdołasz uciec? Że jesteś sprytniejszy od wszystkich innych?
- Zawrzyjmy umowę - odparł przytłamszonym głosem.
Umowę? - powtórzył z zastanowieniem tamten. - Cóż TY mógłbyś mi zaproponować? - zapytał, uśmiechając się kpiąco.

- Dalsze istnienie. Ty puścisz mnie, a ja w odpowiednim momencie karzę oszczędzić twą marną egzystencję. Życie za życie.
Raev roześmiał się tubalnie. - Widzę, że chwytasz się ostatniej deski ratunku, Vangide. Żałosne. O ile dobrze pamiętam, ty nie masz żadnej władzy, więc... - nie dokończył.
                    Jego twarz nagle pociemniała, oczy wyszły z orbit, a spomiędzy pół otwartych ust wyrwał się cichy jęk. Uścisk jego rąk zelżał i Loki w końcu mógł głębiej odetchnąć. Spojrzał na swego oprawcę. Z piersi olbrzyma, tuż pod miejscem, gdzie znajduje się serce, wystawała końcówka ostrego, bardzo długiego sztyletu. Bóg przyglądał się, jak kregańczyk wolno osuwa się na kolana, wydając z siebie nieprzyjemny dla ucha charkot konającego. Chwilę później z kącika ust popłynęła mu ciemna stróżka krwi i było po wszystkim. Zwiotczał i opadł na bok, wyginając się w nienaturalnej pozycji.
                   Loki schylił się i spojrzał na złotą rękojeść broni. Gula, która nagle pojawiła się w jego gardle, odcięła mu dostęp do powietrza niemal tak samo, jak chwilę wcześniej ramię leżącego u jego stóp trupa. Zbladł, serce szybciej zaczęło łomotać w jego chudej piersi, a na czoło momentalnie wystąpiły kropelki zimnego potu. Wyprostował się i nieśpiesznie, chcąc odwlec ten moment jak tylko się dało, podniósł głowę i spojrzał w głąb korytarza. Zobaczył tam to, czego tak bardzo się obawiał.
                   W odległości kilkunastu metrów od niego, w mroku, dostrzegł wysoką sylwetkę. Postać postąpiła krok w przód i znalazła się w kręgu słabego światła padającego z jednej z ledwo palących się pochodni.

- Witaj Loki.
- Ojcze... - bąknął słabym, drżącym głosem.
Wszystko było skończone.



***





* lähme = idziemy

** Juhtida oma relva! = Dobyć broni!

*** Lühidalt stiilne! = Zewrzeć szyk!






I na koniec: ^^ 

I


środa, 28 sierpnia 2013

Rozdział 11 --> They will come soon

Ufff... W końcu! Wybaczcie, miałam lekki kryzys twórczy i pisanie szło mi w tempie wręcz ślimaczym :// Ale dzisiaj rano dostałam nagłego kopa od weny i napisałam dwie i ciut-ciut strony, mało - wiem. Ale przynajmniej macie kawałek dalej!


Czemu ta piosenka? Tekst według mnie da się trochę podciągnąć jako pasujący do Lokiego, poza tym uwielbiam Depeche Mode... Ale nie zdziwię się, jeżeli Wam nie będzie odpowiadała do tego rozdziału ;)


Aha, na potrzeby tego fragmentu wprowadziłam dzisiaj małą zmianę w rozdziale 10, w momencie, gdy Loki został zamknięty w celi. Wcześniej była tam mowa o drzwiach, a to nie pasowało mi do nowej części :))

Nie pozostaje mi już nic innego, jak życzyć miłej lektury! 
Pozdrawiam, 
Kinnisidee 3:}






***



 
                    Cisza. Nie rozmawiali ze sobą od dłuższego czasu, chociaż niebawem mieli się rozstać i już nigdy więcej nie zobaczyć. Żadnych wspólnych rozmów, uczt, polowań. Nic. A oni milczeli. Od momentu, gdy Thor zakończył swą opowieść, a Loki odpowiedział mu coś zdawkowo, nie padło ani jedno słowo z ust żadnego z nich. 
                   Zielonooki siedział zupełnie wyprostowany, ale nie dotykał plecami znajdującej się tuż za nim szyby. Miał zamknięte oczy i teraz wyglądał na w pełni spokojnego, odprężonego... Jakby nie przejmował się tym, że nadchodzi jego niechybny koniec. Że jego egzystencja nieuchronnie zmierza ku nicości... Smukłe dłonie złożył na udach skrzyżowanych w kostkach nóg - spoczywały tak nieruchomo już od dłuższego czasu - a po wąskich wargach błądził mu lekki uśmiech mający w sobie coś dziwnego, niepokojącego... Czyżby brunet pogodził się już ze swym losem? A może popadł doszczętnie w otchłań szaleństwa spowodowanego świadomością tego, co ma nadejść?   
                    Thor od czasu do czasu zerkał na brata przez oddzielającą ich od siebie szklaną ścianę. Nagle brunet drgnął wyrwany z zamyślenia i spojrzał w górę. Po jego opanowanej twarzy przemknął ledwo dostrzegalny cień... Czego? Bóg gromów nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Podążył wzrokiem za spojrzeniem brata, jednak nie dostrzegł nic nadzwyczajnego, jedynie normalny, kamienny sufit. Dlaczego więc tak niespodziewanie zwrócił on jego uwagę? Usłyszał coś, czego nie wychwyciły uszy Odinsona? Czy może... 
                    Gromowładny doskonale wiedział do uknucia jakich intryg zdolny jest jego młodszy brat. To zdecydowanie było jego bardzo mocną, jeżeli nie najmocniejszą stroną. Niewinne kłamstewka, zatajenia i sztuczki - od dawna był specjalistą w tych dziedzinach. Zawsze miał plan, który był w stanie wyratować go z jakichkolwiek opresji. Spryt i inteligencja były jego największą bronią. Najpotężniejszym atutem. Bardzo przydatnym. 


***

  
                    O tak. Nadszedł ten moment. Siedział tu, w celi, odcięty od wolności, nie mogący zobaczyć ani usłyszeć niczego poza oddechem Thora i jego własnym. Jednak wiedział. Odbierał to w sposób pozazmysłowy. Było to charakterystyczne, lekkie zaburzenie energii, którego samoistnie doświadczał... Stało się. Teraz pozostaje jedynie czekać. 


***

                    Drzwi oddzielające ich więzienie od reszty pałacu otworzyły się wolno z cichym jękiem pokrytych rdzą zawiasów. Dźwięk ten nie zwiastował niczego dobrego, tak samo jak mały oddział kregańskiej straży, który w chwilę później wkroczył do pomieszczenia. Każdy z olbrzymów miał na sobie mocny napierśnik i był uzbrojony w długą szablę o lekko wygiętym ostrzu. Loki musiał przyznać, że wyglądali całkiem imponująco - ogromni, umięśnieni, gotowi w każdej chwili stoczyć chociażby i ciężką walkę. Szli równo,w zwartym szyku, wystukując swymi krokami przygnębiający rytm niosący się echem po całej sali. Gdy znaleźli się przed celą obserwującego ich bruneta zatrzymali się jednocześnie, wykonując cichy rozkaz swojego dowódcy, którym był Raev - olbrzym, który wcześniej przybył po niego do Asgardu.

- Wyłaź Vangide* - jego nieprzyjemny głos zagrzmiał w niemal pustej sali. - Kat już nie może się doczekać spotkania z tobą. Od dawna nie miał przyjemności zająć się kimś, więc zrozum jego zniecierpliwienie.

Bóg nie odpowiedział. W jego mniemaniu zaczepki i odzywki tej istoty były po prostu żenujące, nie zasługujące na jakąkolwiek odpowiedź. Wstał jednak i podszedł do szyby.  
                    Jeden z wojowników na znak dany przez wodza wyjął dziwny przyrząd, przypominający wyglądem dość krótką, metalową laskę rozszerzającą się ku jednemu, będącemu zapewne głowicą końcowi. Znajdował się tam mały kamień promieniujący delikatną, niebieską aurą. Olbrzym musiał wcisnąć jakiś przycisk skrzętnie ukryty pomiędzy zdobieniami trzonu, ponieważ niewielka bryłka rozbłysła nagle jasnym, błękitnym światłem, którego pojedynczy strumień wystrzelił w stronę celi. Promień uderzył w szkło i rozlał się po nim, tworząc mały, błyszczący kwadrat, który niemal natychmiast zaczął rozrastać się po gładkiej tafli, w końcu przybierając formę prostokąta, wielkością odpowiadającego drzwiom.

„ A więc to jest wyjście...“ - pomyślał, lustrując wzrokiem wiązki tej nieznanej sobie, lekko migającej energii. Zrobił krok w przód. Jego ciało płynnie przeniknęło przez materię. Nie towarzyszyło temu żadne, nawet najlżejsze odczucie. Kompletnie nic. Jakby przeszedł przez otwarte na oścież wrota. 
                     Tym razem również unieruchomiono mu ręce za pomocą kajdanek, jednak nie był do nich przyczepiony żaden łańcuch.

- Bracie! - głos Thora był jeszcze bardziej donośny niż Raeva.

Loki spojrzał na blondyna i pytająco uniósł brwi, jednak ten nie powiedział już nic więcej. Nie musiał. Jego twarz wyrażała wszystko lepiej, niż słowa.  
                     Smutek wymieszany ze złością. Żal, jednak nie ten jego rodzaj, którego Zielonooki tak bardzo nienawidził, nie! To był żal towarzyszący stracie kogoś bliskiego, osoby, na której ci zależy... Bóg poczuł lekkie ukłucie w dołku. Uczucia Thora nie były udawane. Nie dałoby się pozorować takich emocji, grać mimiką w tak autentyczny sposób... A już na pewno nie w przypadku Odinsona. 
                     Przez chwilę miał nawet ochotę wyznać bratu wszystko, uspokoić go... Jednak doskonale wiedział, że nie może. I to nie tylko z powodu obecności kregańczyków. Gdyby zdradził mu swój plan, Gromowładny z pewnością próbowałby go powstrzymać, zapobiec temu, co po prostu MUSI się zdarzyć, temu, co tak skrzętnie zaplanował... Ale nie to byłoby najgorsze. Nie reakcji Thora się obawiał. Nie tego, że blondyn chciałby zapobiec jego zamierzeniom, och nie... Musiał to przyznać sam przed sobą: czuł lęk przed ojcem. Jeżeli doniesiono by na niego Odynowi... Konsekwencje byłyby... dość nieprzyjemne. Nie mógł do tego dopuścić.  
Wszechojciec dowie się o wszystkim dopiero w momencie, gdy będzie już za późno na jakiekolwiek przeciwdziałanie. Będzie dumny ze swego młodszego syna. Tak, w końcu będzie dumny...



***

* Vangide = więzień

 
 I na koniec: 



piątek, 16 sierpnia 2013

Rozdział 10 --> Jail

Witam wszystkich :) 
Jutro wyjeżdżam na żagle, tydzień mnie niestety nie będzie :(( Z racji tego rozdział, który dzisiaj dodaję jest najdłuższym jak do tej pory, to chyba całkiem dobra informacja.
Biorę mój ulubiony zeszyt i pióro, więc będę sobie skrobać opowiadanie po nocach, przy romantycznym świetle bijącym od ekranika komórki...
Mam wrażenie, że trochę powtórzeń może się pojawić w tej części, szczególnie w opisach miejsc (szczerze mówiąc nie czuję się w nich  najlepiej :// )
Ehh... 
Cóż więc mi pozostaje innego, jak życzyć wam miłej lektury! 
Pozdrawiam, 
Kinnisidee 

utwór--> Audiomachine - Nameless Heroes
 



Wstawiam akurat tego gif'a, ponieważ:
a)  (to oczywisty powód) okropnie mi się podoba
b) Haha, Loki ma tu bardzo podobną minę do mnie, jak dodaję nowy rozdział i zestresowana czekam na Wasze opinie :P



***



                     Kilka minut później stali już przy wejściu na Tęczowy Most. Był on imponująco długi, a jego barwność przyciągała wzrok, wprawiając każdego w zachwyt. - Trzymaj go mocno Jõudu - mruknął przywódca kregańczyków do ściskającego łańcuch olbrzyma. - Żeby ci nie przyszły do głowy żadne głupie pomysły, drogi książę - ostatnie dwa słowa przesycone były drwiną.
- Nie mam zamiaru uciekać - odparł spokojnie, patrząc mu prosto w oczy.

- Bardzo mądrze - syknął tamten. - Jeżeli jednak spróbujesz... - wyciągnął z pochwy długi, ostry miecz oburęczny - ...to osobiście utnę ci nogę. Rozumiesz? - przyłożył ostrze do uda bruneta i przycisnął lekko.
Loki poczuł, jak stal napiera na jego ciało i uśmiechnął się nieznacznie. Chwycił broń za płaz i odepchnął ją od siebie zdecydowanym ruchem.
- Spokojnie. Nigdzie się nie wybieram.

- Joonlaud chce cię żywego, jednak o stanie zdrowia nic nie wspominał. Masz po prostu jeszcze dychać i tyle. Więc uważaj, bo ten twój uśmieszek w każdej chwili może zejść z ci z twarzy.

- Jeżeli wprowadzisz swoje groźby w życie, wykrwawię się, zanim dotrzemy do twego władcy.

- No proszę, mały mądrala... Masz jeszcze inne części ciała, Odinson - warknął, ponownie przykładając miecz do jego ciała, tym razem nieco wyżej. - Idziemy!
Bóg zbył tą uwagę milczeniem. Jego myśli zajęło coś innego.
                  Odinson... Nikt się do niego w ten sposób nie zwracał... To zawsze Thora tak nazywano, Loki był jedynie Lokim, tak już się przyjęło. I był do tego przyzwyczajony. Dlatego teraz, w ustach tego obcego, zabrzmiało to obco, dziwnie... Jednak musiał przyznać, że całkiem przyjemnie. Tak... Był synem Odyna. Był nim tak samo jak Gromowładny. Z jakiej racji jedynie blondynowi dodawano ten człon, świadczący o pochodzeniu? Wyrażający szacunek? Czyżby w oczach innych on, Loki, nie zasługiwał na to? Czyżby uważano go za gorszego?
                   Weszli na Bifrost. Nie chodził tędy często. Kiedy zachodziła potrzeba korzystał raczej ze starej sekwoi, dlatego teraz z zaciekawieniem przyglądał się mostowi i jego reakcjom w kontakcie z przemieszczającymi się po nim istotami. Powierzchnia pod ich nogami rozbłyskała z każdym krokiem, tworząc za nimi jasne ślady stóp, które po chwili jednak wolno bladły, aż w końcu zupełnie zanikały. Kładka była wąska, miała może ze trzy metry szerokości, dlatego szli blisko siebie, ściśnięci niczym grupa bojących się czegoś dzieci. Loki oczywiście w środku, otoczony ocierającymi się o niego strażnikami.
                  Pod cienką materią Bifrostu nie było nic. Tylko ciemność. Przepaść nie mająca końca. Czasami zdarzało się, że ktoś spadał. Nie wiadomo, co się z nim działo. Ginął? Krążyły opowieści, że osoba taka przedostawała się gdzieś, do jakiejś innej galaktyki, innego wymiaru... Jednak były to jedynie niewiarygodne bajki, opowiadane przez starych gawędziarzy. Jak było naprawdę? Gdyby ktokolwiek z zaginionych powrócił, można by go zapytać.
- Patrzcie uważnie pod nogi - głos zielonookiego był swobodny, niemal radosny.

- Nie będziesz nam tu dawał rad chłoptasiu - burknął przywódca, jednak odsunął się jeszcze dalej od krawędzi.
                  Gdy znaleźli się niemal na końcu, wyszedł im na spotkanie Heimdall. Już od samego początku wiedział,że się zbliżają. W końcu mógł widzieć wszystko, nieważne jak daleko się znajdowało, a jego ucho było tak wrażliwe, iż słyszał, jak rośnie trawa.
- Witaj Loki - zagrzmiał niskim, basowym głosem.

- Heimdallu - brunet skinął lekko głową w geście powitania.

- Smutna to chwila dla całego Asgardu. Twe męstwo na zawsze pozostanie w pamięci nas wszystkich.

- Dość tego gadania - wtrącił się wódz bandy. - Przeprowadź nas, szybko!
Czarnoskóry bóg powoli zwrócił się w stronę mówiącego i utkwił w nim swe przeszywające na wskroś spojrzenie. Był jak zawsze opanowany, niewzruszony.
- Przejdziecie wtedy, kiedy skończę - oznajmił twardo. - Książę, wiedz, że cię podziwiam i będę z tobą aż do samego końca - wskazał palcem swe złote oczy.

- Nie oczekuję podziwu - odparł, starając się brzmieć skromnie. - Ale dziękuję.

- Czyny wielkie na niego zasługują. Wejdźcie - strażnik Tęczowego Mostu przesunął się nieco w bok, odsłaniając wejście do dużego pomieszczenia.
Do miejsca, gdzie znajdował się teleport.



***


                    Trwało to tylko chwilę. Ustawili się na specjalnym podwyższeniu, Heimdall wsunął swój ogromny miecz w szczelinę przy nim, aktywując w ten sposób portal. W okół nich zaczęły przeskakiwać drobne iskierki mające intensywnie zieloną barwę. Z każdą chwilą było ich coraz więcej, pojawiały się w niesamowicie szybkim tempie, oświetlając całą salę. Potem cichy syk, uczucie wciągania i... byli na miejscu.
                   Potężne skały otaczały ich ze wszystkich stron. Były wszędzie i stanowiły jedyny element krajobrazu. Przytłaczające i ponure nachylały się w swoją stronę i niemal łączyły szczytami nad drogą, tworząc coś na podobieństwo tunelu. Przez szczelinę, która między nimi została, widać było fragment szarego, ciemnego nieba.
                   Loki przymknął oczy i przez chwilę rozkoszował się przyjemnie chłodnym wiatrem, smagającym jego bladą twarz. Czuł jak zimne powietrze przedziera się przez jego szaty i dociera aż do samego ciała, wywołując niekontrolowany dreszcz. Zaczerpnął głęboki oddech i uśmiechnął się lekko. Tego mu brakowało. Asgardzkie zimy trwały krótko, zdecydowanie za krótko.
- Koniec tego dobrego - zawołał dowodzący kregańczyk. - Teraz jesteś u nas, więc podlegasz naszym zasadom. Na kolana.

- Słucham? - zapytał beznamiętnie, wyrwany nagle z zamyślenia.

- Słyszałeś! Już! - dał znak swemu towarzyszowi, a ten szarpnął łańcuchem tak mocno, że brunet polecił na ziemię, uderzając nieprzyjemnie o twardą powierzchnię.
- Tylko nie przesadź Raev - odezwał się inny ze zgromadzonych w okół niego olbrzymów.
- Spokojnie - herszt wykrzywił się z satysfakcją. - Wiem co robię.
                   Nachylił się nad Lokim tak, by ich twarze znajdowały się na tym samym poziomie. Brunet bez lęku spojrzał mu prosto w oczy i uniósł do góry kącik ust.
Gest ten musiał zirytować olbrzyma, ponieważ zamachnął się i wyprowadził mocny cios, prosto w policzek zielonookiego. Zabolało, jednak nie dał po sobie nic poznać. Wolno wyprostował głowę, która w momencie uderzenia odleciała nieco do tyłu i pomału oblizał dolną wargę, z której zaczęła lecieć krew.
- Nie szczerz mi się tutaj - warknął Raev. - Bo zaraz niewiele pozostanie z twej pięknej buźki. - dodał. - Nie zwlekajmy! Nie wiem jak wy, ale ja jak najszybciej chcę zobaczyć tego mordercę odpowiadającego za swój czyn! 

Pozostali zawyli nieludzko, co z pewnością miało oznaczać, że oni również nie mogą doczekać się tego momentu. Jak na komendę ruszyli przed siebie. Loki nie zdążył wstać. Jõudu pociągnął go za sobą z tak wielką siłą, że bóg przez chwilę sunął na brzuchu po kamieniach, rozdzierajżc sobie przy tym ubranie. Zdołał się jednak podnieść, zanim ostre odłamki wyrządziły mu jakąś większą szkodę.
                      Szli szybko, od czasu do czasu miał problemy, by za nimi nadążyć. Wtedy bez skrupułów go wleczono, niczym psa, tak, że musiał podbiegać, by nie upaść. Wówczas kregańczycy rechotali wrednie, jeszcze bardziej przyśpieszając. To było upokarzające. Za każdym razem, gdy dorównał im kroku, dumnie unosił brodę, nie chcąc dać im satysfakcji płynącej ze skutecznego poniżania go. Metalowe kajdany natarczywie obcierały jego delikatną skórę, jednak nie dawał po sobie poznać, jak bardzo mu doskwierają. Szedł w milczeniu, pogrążając się w swoich myślach i nie reagując na docinki kierowane od czasu do czasu w jego stronę.





***



                     Plac, przez który go poprowadzili był mały, sprawiał dość klaustrofobiczne wrażenie z powodu masywnych, skalnych ścian, które zdawały się nad nim nachylać. Na jego końcu znajdował się gigantyczny pałac, górującym nad wszystkim w okolicy. Wyciosany był w kamieniu i lodzie, co nadawało mu surowy i nieprzyjazny wygląd, jednak sam w sobie nie był brzydki. Loki spodziewał się wybudowanego byle jak gmachu, pozbawionego jakiegokolwiek piękna, czy chociażby uroku. Zdziwił się więc, gdy jego oczom ukazało się miejsce, do którego zmierzali. Duże okna poprzedzielano drobnymi kolumienkami misternie wyrzeźbionymi w lodzie. Wieńczące je głowice pokryto kunsztownie wykonanymi wzorami. W okół wejścia do budowli wykuto ozdobny portal, na którym przedstawiono w formie fresków jakieś wydarzenia, z pewnością bardzo ważne dla tego ludu. Dwa tarasy symetrycznie wybudowane po obu stronach wejścia posiadały ładne balustrady, których wykonanie z pewnością zajęło wiele czasu. Znajdujące się na nich lodowe kwiaty wiły się, tworząc cieszące wzrok poręcze. Pałac posiadał nawet dwie wieże, niewysokie co prawda, ale całkiem imponujące.
                    Podeszli do solidnych wrót. Raev walnął w nie pięścią. Po chwili w bramie otworzyło się małe okienko, w którym pojawiła się para czerwonych oczu. Strażnik uważnie zmierzył wzrokiem przybyłych.
- Przyprowadziliśmy więźnia - oznajmił dowódca, wskazując ruchem głowy stojącego nieco z tyłu Lokiego. 

Otwór zamknięto, a po chwili oba skrzydła zaczęły rozsuwać się z głośnym skrzypieniem. Znaleźli się w wąskim przejściu, którym tak niedawno szedł Thor wraz ze swoimi przyjaciółmi.
- Witamy w naszych skromnych progach - mruknął Raev. - Życzyłbym miłego pobytu, ale w zaistniałej sytuacji... - wyszczerzył się, zadowolony z tej wypowiedzi, która w jego mniemaniu z pewnością była zabawna.

- To jest ten cały morderca? - zapytał z powątpiewaniem kregańczyk, który ich wpuścił. - Wygląda mi na takiego, co to na widok krwi natychmiast mdleje... Jesteście pewni, że nie wcisnęli wam jakiegoś innego chłopaka?

- Cicho siedź - warknął przywódca. - To na pewno on - mówiąc to pchnął boga, zmuszając go do ruszenia naprzód.
                     Przemierzyli jeszcze kilka korytarzy, aż w końcu dotarli do sali, pośrodku której stał prosty tron. Do kanciastego siedziska pozbawionego jakiejkolwiek poduszki prowadziło kilka schodków. Siedzący w nim król Kreganu przesunął wzrokiem po przybyłych, a gdy napotkał Lokiego wykrzywił twarz w szerokim uśmiechu.
- Czekałem na to spotkanie - odezwał się po chwili. - Z ogromną niecierpliwością.

- Niewątpliwie.
Joonlaud przyglądał mu się z uwagą.

- Nie posądziłbym cię o zabójstwo chłopcze - oznajmił.

- Już to słyszałem. Najwyraźniej pozory mylą - odparł obojętnie.

- Uwięzienie Fessesa wzbudziło we mnie złość, ale byłem w stanie się z tym pogodzić, chciałem negocjować co do jego uwolnienia.. Ale ty pokrzyżowałeś mi wszystkie plany swym jednym czynem. Głupim czynem.

- Cóż... - Loki wzruszył lekko ramionami.

- Widzę, że starasz się być twardy... Zobaczymy jak długo uda ci się udawać... Zawiązać mu oczy i do celi!
                    Rozkaz został natychmiast wykonany. Ktoś stojący z tyłu narzucił mu na twarz kawałek jakiegoś czarnego materiału i mocno związał jego końce z tyłu głowy. Teraz Loki nie widział kompletnie nic. Zaklął w duchu. Tego się nie spodziewał. Trudno. Poradzi sobie. Jak zawsze.
                    Prowadzono go jakimiś licznymi, krętymi korytarzami i wąskimi schodami. Z pewnością była to okrężna droga. Chcieli jeszcze bardziej go skołować. Tylko po co? W ich przekonaniu i tak nie miał ujrzeć już niczego oprócz zimnych ścian pałacu, tłumu kregańczyków i swojego kata. Przecież nie mieli prawa niczego podejrzewać. Byli zbyt głupi i zaślepieni chęcią zemsty.
                   Szli już kilka dobrych minut, gdy nagle poczuł na klatce piersiowej czyjąś zatrzymującą go dłoń.
- Jesteśmy - oświadczył ten, który ciągnął go na łańcuchu. - Możesz ściągnąć opaskę i rozkoszować się ostatnimi chwilami.
                  Brunet bez słowa odwiązał i odrzucił na bok kawałek materiału, po czym
, gdy tylko zostawiono go samemu sobie, rozejrzał się uważnie dookoła. Znajdował się w małych rozmiarów celi, przypominającej wyglądem te, które znajdowały się w podziemiach Asgardu. Ściany były wykonane ze szkła, z pewnością bardzo grubego i odpornego, a kamienna podłoga uniemożliwiała wykonanie jakiegokolwiek podkopu. Jedyną zastanawiającą go rzeczą był fakt, że miejsce, gdzie został zamknięty, nie posiadało...drzwi. Ale to akurat nie stanowiło żadnego problemu. Te naiwne istoty naprawdę myślały, że takie więzienie uniemożliwi mu ucieczkę. Zabawne.
- Loki!
Drgnął z zaskoczenia i szybko odwrócił się w stronę, z której dobiegał znajomy głos.
Tuż obok, identycznym pomieszczeniu znajdował się nie kto inny, a Thor.
Brunet podszedł do oddzielającej ich szyby i zmierzył wzrokiem jego pokryte lodem ciało.
- No proszę - mruknął - Widzę, że znaleźli na ciebie sposób bracie...

- Jeszcze mi za to zapłacą. Zadarli nie z tym, co trzeba. Przekonają się o tym.

- W to nie wątpię.

- Cieszę się, że cię widzę - wypalił Gromowładny, dopiero po chwili uświadamiając sobie, co to oznacza. Natychmiast spoważniał. - Jesteś tu. Czyli...

- Przybyłem tu z własnej woli - przerwał mu. - Ojciec mnie nie wydał.

- Widywałem cię w lepszym stanie - blondyn zmienił temat, patrząc wymownie na zielone, podarte szaty oraz twarz zielonookiego, na której zdążył już pojawić się duży, ciemny siniak po uderzeniu.

- Nawzajem - odparł, uśmiechając się lekko. - Długo tak tkwisz?

- Nie wiem, nie dłużej niż kilkanaście godzin...

- Potężny wojownik unieruchomiony niczym dzieciak - zaśmiał się przyjaźnie. Szczerze.
                    Mimo wszystko kochał brata. Irytowała go jego porywczość i nadmierna pewność siebie, jednakże nie darzył go nienawiścią. Dorastali razem, rozmawiali na różne tematy, wiedzieli o sobie bardzo dużo. Nie wszystko, każde rodzeństwo skrywa przed sobą jakieś sekrety, ale naprawdę wiele. Łączyła ich braterska przyjaźń. Nawet jeżeli to Thora wszyscy doceniali, a na niego nie zwracali większej uwagi. W końcu nie jego winą było to, że urodził się jako pierwszy, jako dziedzic tronu Asgardu.
- Wiesz może kiedy zostanę uwolniony? Kiedy ty... - blondyn urwał, nie chcąc kończyć.

- Nie. Ale z pewnością już niedługo bracie, bardzo niedługo - uśmiechnął się.
„Oby jak najszybciej“ - dodał w myślach. Nie chciał, by Gromowładny znajdował się tu, na Kreganie, w momencie, gdy nadejdzie nieuniknione.



***


                     Thor uważnie przyglądał się Lokiemu. Coś było nie tak. Ten uśmiech... Ogólny wyraz twarzy... Błysk w oczach... Wyglądał na... zadowolonego. Jakby cieszyło go to, że znalazł się w tym miejscu. Wątpił, że radość ta związana jest ze zwróceniem mu wolności. Może częściowo, ale na pewno nie chodziło jedynie o to. Nie chciał wysnuwać żadnych podejrzeń, ale.. Loki był podekscytowany. I to bardzo. Mógł udawać, że nie, jednak nie oszuka swojego własnego brata. Gromowładny znał go zbyt dobrze. Zazwyczaj, jeżeli zielonooki odczuwał jakieś silniejsze emocje udawało mu się je stłamsić i opanować, a teraz widać było, że przychodzi mu to z trudem. Co mogło go tak poruszyć?
                     Brunet musiał poczuć na sobie jego spojrzenie, ponieważ nagle przybrał neutralną minę. Wepchnął uczucia w głąb siebie, ukrył je - tak jak zawsze zwykł to robić.
- Powiedz mi, jak w ogóle doszło do tego, że zostałeś uwięziony? - zapytał, siadając na skalnej podłodze.
Thor zaczął opowiadać, co chwilę badawczo zerkając na Lokiego. Na jego twarzy nie pozostał już nawet cień tego, co przed chwilą na niej gościło.




***








środa, 14 sierpnia 2013

Rozdział 9 --> Sacrifice

Witam serdecznie Miley, Sellingprice no i oczywiście Massie! :))


Mam nadzieję, że nowy rozdział nikogo nie rozczaruje...No i prosz! Dodaję go grzecznie, tak jak obiecałam w nocy ;)


utwór --> Zack Hemsey - Vengeance (Instrumental)




***


                      Odyn obserwował, jak Loki przestaje pocieszająco gładzić Friggę po ramieniu i powoli się prostuje. Widział, jak wyraz twarzy jego syna ulega zmianie - zacisnął usta, a między brwiami pojawiła się pionowa bruzda wyrażająca zmartwienie, obawę...
                      Musiał dokonać wyboru. Dano mu do namysłu zaledwie kilka chwil, posłaniec zaraz miał wracać i to z konkretną odpowiedzią. Nie zawrze umowy z kregańczykami - Thor i reszta bez wątpienia zginą, zanim zdąży ruszyć im na pomoc. Wyda Lokiego - Gromowładny zostanie uwolniony, ale brunet z pewnością straci życie i to w męczarniach. Potwornych męczarniach. Będą się mścić, torturując go długimi godzinami, poniżając. Byłby w stanie pogodzić się ze świadomością, że na to pozwolił? Że sam, osobiście się do tego przyczynił? Nie. Pamiętałby o tym zawsze, nie ważne czy minąłby zaledwie tydzień, czy długie sto lat. Ból związany z utratą jakiegokolwiek członka rodziny nie dawałby mu spokoju i byłby zawsze tak samo ogromny.
                   Starał się zachować kamienny wyraz twarzy i nie pokazywać tego, jak bardzo jest rozdarty. Biorąc pod uwagę to, że Thor jest pierworodnym, tym, który ma zająć w przyszłości jego miejsce na tronie, to on powinien dalej żyć... Ale przecież Loki - chłopak tak bardzo inteligentny, wykształcony, oczytany i spokojny - też mógłby zostać królem, bardzo dobrym królem... Kochał obu synów, wychowywał ich od lat i nie mógł, nie potrafił, nie chciał decydować o tym, którego z nich skarze na niechybną śmierć. Jednak coś zrobić musiał. Tylko co? Dwa wyjścia, a każde z nich jednakowo złe i nie do przyjęcia...
- Zrobię to - cichy, ale pewny głos przerwał nagle przepełnioną napięciem ciszę.


***




                     Wybór był prosty, tak bardzo oczywisty... Odyn dokonał go już na samym początku, może nieświadomie, ale jednak - co do tego miał pewność. Pewnie gdyby nie znał prawdy, byłby skłonny uwierzyć, że starzec naprawdę się waha... Że rozważa, którego syna ma poświęcić. Ale jemu, Lokiemu, trudno zamydlić oczy. Dobrze wiedział, że został skazany na śmierć, gdy tylko posłaniec wyjawił Wszechojcu cel swej wizyty. Wybór miał się dokonać między Thorem, a nim. Między pierwszym synem, potężnie zbudowanym, walecznym bóstwem burzy i piorunów, ulubieńcem ojca, a drugim, młodszym i chuchrowatym w porównaniu z bratem chłopakiem. 

                   Drażniło go to udawanie, że jest nad czym myśleć. Poza tym nie miał ochoty dawać ojcu więcej czasu na trzymanie matki w niepewności, na męczeniu jej psychiki. Chociaż i ona spodziewała się tego, jaki będzie werdykt. Przekonał się o tym, gdy spojrzała na niego wzrokiem przepełnionym bólem i smutkiem.
- Zrobię to.
Wyrwany z zamyślenia Odyn ze zdziwieniem zmarszczył brwi, a Frigga podniosła się z miejsca i zaczęła nerwowo okrążać stół.
- Loki nie musisz...
- Udam się na Kregan - przerwał jej. - Z własnej woli, nie jako jeniec.
- To bardzo szlachetne - powiedział Odyn, również wstając.
Oczywiście. Szlachetne. A jakże.
- Znajdziemy z ojcem jakiś inny sposób... - oznajmiła kobieta, zatrzymując się obok swego męża.
- Nie ma innego - niemal warknął, nie mogąc już wytrzymać. - Ja albo on. Proste.
- Ma rację - starzec zwracał się teraz do Friggi, obejmując ją ramieniem. - Jesteś bardzo odważny synu...
„Dodaj jeszcze, że mnie o to nie podejrzewałeś” pomyślał brunet, krzywiąc się tak lekko, by nikt tego nie zauważył.
Gdyby oni tylko wiedzieli...


***


                    Posłaniec wyruszył w drogę powrotną piętnaście minut później. Oznajmił przed tym, że mały oddział kregańczyków przybędzie po Lokiego następnego dnia, a Thor odzyska wolność dopiero w momencie, gdy więzień znajdzie się w lodowym pałacu.
- Na pewno chcesz to zrobić? - patrzył na bruneta z niepokojem.
- Tak ojcze - odparł tamten, wracając do jedzenia kolacji.
- Może potrzebujesz jeszcze czasu na zastanowienie?
- Podjąłem już decyzję. Nie zmienię jej.
- Wiesz co cię tam czeka? - zapytała Frigga.
- Wiem.
- I mimo to...
- Braterska miłość jest zdolna do poświęceń - mówiąc to starał się nie parsknąć śmiechem. - Poza tym on ma ważniejszą rolę do odegrania niż ja. Jest twoim następcą...
- Obydwaj znaczycie dla mnie i dla reszty tyle samo - przerwał mu ojciec.
                    Odyn nie musiałby wypowiadać tych kłamliwych słów ani udawać, że mu nie ulżyło, jeżeli wiedziałby, że Lokiemu ta sytuacja jest... na rękę. Że wszystko idzie zgodnie z planem.
Z jego własnym, genialnym, dopracowanym planem. Wiedział, że znajdzie się w niewoli kregańczyków. Wiedział to doskonale już od kilku dni. Kiedy Odinson wyruszył z poselstwem, Loki również wybrał się na krótką wyprawę. Dokąd?
                    Kiedyś Odyn zabrał swoich synów wraz ze sobą pod Yggdrasil,wielki jesion rosnący w Asgardzie, którego konary trzymają cały nieboskłon. Spod drzewa biło pewne źródło. Łyk nieskazitelnej wody z tego strumienie dawał poznanie przeszłości. Nieopodal mieszkały trzy Norny, boginie przeznaczenia, których zadaniem było podlewanie jesionu, aby nie usechł. Ich pochodzenie było tajemnicą, mogły być związane zarówno z karłami, olbrzymami, elfami, jak i z samymi Asami. Spotkali je podczas tamtej wycieczki. Wszechojciec pozwolił chłopcom poznać się z nimi i chwilę porozmawiać.
                   Najstarsza z nich, Urd, odpowiadała za przeszłość. Była kobietą starą, drobną i pomarszczoną, jednak nadal można było dostrzec przebłyski jej dawnej urody. Chociażby długie, proste włosy, które nadal zachowały swój ciemny, brązowy kolor i błysk.
                  Młodszej, Werdandi, podlegała teraźniejszość. Bogini ta uchodziła wśród wszystkich za dobroczynną i troskliwą. Wyglądała niczym dwudziestolatka, chociaż liczyła sobie tysiące lat.
                 Obu kobietom bardzo przypadł do gustu Thor. Zachwycały się jego wyglądem - jasnymi włosami i intensywnie niebieskimi oczami. Żadna z nich nie zwróciła większej uwagi na małego, ciemnowłosego chłopca stojącego obok ojca i kurczowo ściskającego kawałek jego złotej peleryny. Jedynie Skuld, najmłodsza z Norn związana z przyszłością, uśmiechnęła się do niego i wyciągnęła spod ciemnego płaszcza swą bladą, szczupłą dłoń, przywołując go do siebie. Dziecko niepewnie zmierzyło ją podejrzliwym wzrokiem, a potem powoli podeszło i ujęło jej rękę. Nie wiedział, że tą miłą panią postrzega się jako istotę bezlitosną i okrutną, ponieważ określa długość życia narodzonych jeszcze dzieci. Kobieta miał długie, ciemne niczym heban włosy i jasną cerę. Była tak podoba do chłopca, że ten po chwili zupełnie przestał się jej obawiać. Później Loki przychodził do niej raz na jakiś czas, by po prostu porozmawiać. Jako jeden z nielicznych pozostawał z nią w dobrych kontaktach, za to Urd i Werdandi przy każdej wizycie patrzyły na niego wrogo, niechętnie.
                   To właśnie do niej wtedy się udał. Chciał żeby ujawniła mu przyszłość. Nigdy wcześniej o nic jej nie prosił. To był pierwszy raz. Namówienie aby uchyliła choć rąbka tajemnicy nie było łatwym zadaniem i trwało długo, ale cierpliwość w końcu się opłaciła. Wiedza dotycząca tego, co miało nadejść, że niebawem znajdzie się w niewoli kregańczyków, była niezwykle przydatna. Norna nie powiedziała mu nic więcej prócz tego, kiedy się to wydarzy, ale to w zupełności wystarczyło. Teraz jej słowa się ziściły.


***


                  Stał w dużym holu, czekając na przybycie swych przyszłych oprawców. Towarzyszyło mu kilku asgardzkich strażników uzbrojonych w długie, złote halabardy, oraz para królewska, patrząca na niego ze smutkiem w oczach. Nie czuł strachu, ale udawał, że się boi. Musiał. Nie chciał, by ktoś zaczął coś podejrzewać. Dlatego właśnie utrzymywał na twarzy wyraz niepewności i lęku.
                  Był ubrany w swoje wyjściowe, zielone szaty ze złotymi wykończeniami. Pas, w którym zawsze znajdowały się jego sztylety, teraz był zupełnie pusty. Nie mógł ich ze sobą wziąć. Musiał być zupełnie bezbronny. Oczywiście nie był. Pozostawała mu jeszcze moc, jednak nikt nie wiedział o tym, że jest ona tak potężna. Że przez ostatnie lata nauczył się wiele... Bardzo wiele. W tajemnicy, po nocach, w swojej komnacie. Nawet Odyn nie miał o tym pojęcia. Właściwie Loki nie wiedział, dlaczego ciągle to skrywał, nawet przed rodziną. Po prostu czuł, że musi.
- Wyjdźmy im naprzeciw - zaproponował nagle. - Niech tu nie przychodzą.
- W porządku - odparł Odyn, ruszając pod ramię z Friggą w stronę pałacowych wrót.
Przeszli przez dziedziniec, nie zwracając uwagi na nadwornych grajków i kuglarzy, chcących urozmaicić im czas. W milczeniu dotarli do bramy wjazdowej, gdzie jak się okazało znajdowali się już kregańscy wojownicy. Byli ogromni, potężnie zbudowani i uzbrojeni od stóp do głów. Loki, który był przecież wysoki, musiał odchylić głowę do tyłu, by spojrzeć im w twarze.
- Witaj synu Odyna - syknął stojący najbliżej, pokazując w krzywym uśmiechu swe ostro zakończone zęby. - Nie chowaj się za kratami chłopcze.
- Otworzyć - rozkazał stanowczo Wszechojciec.
Jego polecenie wykonano natychmiast i teraz już nic nie stało kregańczykom na przeszkodzie.
- Ręce - warknął bez ceregieli jeden z przybyłych. - Szybko!
- Matko - brunet zignorował olbrzyma, zwracając się do Friggi.
- Tak? - zapytała cicho, robiąc krok w jego stronę.
- Nie trap się tym wszystkim.
Wiedział, jak banalnie brzmią te słowa, ale nie miał pojęcia, co innego mógłby powiedzieć załamanej kobiecie. Nie umiał i nie lubił pocieszać. Nienawidził tego kłamliwego pozorowania żalu i współczucia. Powtarzania, że wszystko będzie dobrze, gdy naprawdę zmierza ku nieuchronnej zgubie.
- Bądź silny synu - Odyn położył mu rękę na ramieniu. - Nie zapomnimy ciebie i twego poświęcenia.
                     Loki skinął głową, wyciągając dumnie dłonie w stronę stojącej naprzeciw istoty. Już po chwili na jego nadgarstkach z cichym trzaskiem zamknęły się grube, metalowe kajdany, połączone ze sobą długim łańcuchem, którego drugi koniec dzierżył inny wysłannik Joonlauda. Potwór niespodziewanie szarpnął mocno pęta i brunet chcąc nie chcąc poleciał przed siebie, ciągnięty niczym zwierze na uwięzi. Znalazł się poza pałacem. Ogromna furta natychmiast się za nim zamknęła.
- Teraz już nic ci nie pomoże - zaśmiał się przywódca grupy, ten, który odezwał się jako pierwszy. - Mamusia i tatuś zostają tutaj, a my ruszamy, mała księżniczko.
Loki prostując się obrzucił olbrzyma niechętnym spojrzeniem, ale posłusznie zaczął iść w stronę Bifrostu, skąd Heimdall miał wysłać go i resztę prosto na Kregan. Obejrzał się tylko raz. Frigga z Odynem stali na dziedzińcu i przytuleni odprowadzali go wzrokiem. Nagle ojciec nachylił się do dowódcy straży przybocznej i coś mu powiedział. Mężczyzna skinął twierdząco głową, po czym stanął przed swoim oddziałem.
- Do salwy honorowej! - rozkaz poniósł się głuchym echem po okolicy.
Strażnicy, którzy do tej pory znajdowali miejsca w okół pary królewskiej, przegrupowali się i teraz stali w równym rzędzie przed nimi, trzymając w dłoniach broń.
- Strzelba!
Z cichym trzaskiem odbezpieczono karabiny.
- Ładuj!
Polecenie zostało natychmiast wykonane.
- Salwą! Pal!
Żołnierze unieśli lufy do góry i wystrzelili. Rozległ się głośny huk, a niebo rozdarły jasne strumienie niebieskiego światła, które rzuciły na wszystko błękitny blask.
                    Ach, cóż za podniosłe pożegnanie. Loki uśmiechnął się do siebie. Spodobało mu się. Już niebawem będą go tak witać.


***

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Rozdział 8 --> Requirement


Ojć... Na zewnątrz już prawie jasno, kiedy zrobiła się 04.40? ;0

utwór --> Two Steps From Hell - SkyWorld

Nie martwcie się, akcja teraz już będzie się tylko rozkręcać :) Plan na dalszą część mam, kilka stron (16) już w ogóle jest napisanych, tylko że od nich dzieli mnie jeszcze ho ho! 
Pozdrawiam, 
Kinnisidee 








***


                             Gdy Loki pojawił się z powrotem w sekwoi, wszędzie dookoła panował już mrok. Po karmazynowym zachodzie nie pozostało ani śladu. Brunet wyszedł z pnia, przeciągnął się lekko i spojrzał w niebo. Było idealnie czarne, dzięki czemu doskonale widać było większość gwiazd i kilka innych planet. Dostrzegł konstelację Eridanusa. Przypomniał sobie jak w dzieciństwie panna Teadmised, nadworna guwernantka, uczyła go i Thora astronomii. Jak uparcie odpytywała ich z nazw poszczególnych ciał niebieskich do momentu, aż opanowali tę wiedzę w całości. W przeciwieństwie do swojego brata, lubił te zajęcia. Bóg błyskawic zawsze wiercił się na krześle, nie mogąc doczekać się momentu, aż będzie mógł wyjść na dwór. Loki siedział i wielkimi oczyma patrzył na nauczycielkę, starając się zapamiętać każde słowo spływające z jej ust. Chciał się jak najwięcej nauczyć, jednak nie to było jedynym powodem jego skupienia.
                    
Panna Teadmised była...ładna. Bardzo ładna. Miała długie, falowane włosy opadające na plecy i duże, zielone oczy. To je najlepiej pamiętał. Potrafił przez niemal całą lekcję wpatrywać się tylko i wyłącznie w nie. Wszystko było w porządku, dopóki Thor nie odkrył jego małej tajemnicy. Mieli może po osiem lat, gdy pewnego dnia Loki nazbierał kwiatków w pałacowych ogrodach, zrobił z nich mały bukiecik i ukradkiem zakradł się dziesięć minut wcześniej do sali pełniącej funkcję klasy. Wiedział, że ona już tam będzie. Zawsze była chwilę przed nimi, aby przygotować wszystko co potrzebne do lekcji. Nie od razu go zauważyła. Stała przy biurku i z uwagą przekładała różne papiery. Dopiero kiedy stanął tuż przed nią podniosła głowę i uśmiechnęła się. Gest ten na chwilę zupełnie go sparaliżował, ale w końcu wyciągnął do niej rękę z kwiatami, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Zabawne, że to, co teraz jest jedną z jego najbardziej przydatnych umiejętności, wtedy sprawiało mu takie trudności. Nauczycielka właśnie wyciągnęła swoją smukłą dłoń by przyjąć podarunek, gdy wparował Thor. Widząc zaistniałą sytuację stanął jak wryty w progu i wytrzeszczył oczy. Potem zawrócił i ruszył biegiem przez długi korytarz.
- Loki się zadłuuużył, Loki kocha pannę Teadmised! - wrzeszczał w niebo głosy. - Niech no tylko reszta się dowie!
                    
Zachowanie brata wzbudziło w małym chłopcu takie zażenowanie, że uciekł z klasy i nie pojawił się tego dnia na zajęciach. Bał się, że kobieta również go wyśmieje.
Thor wygadał wszystkim rówieśnikom, z którymi bawili się w tamtym czasie, że Lokiego trafiło. Stał się wtedy obiektem podłych żartów i śmiechów. Został wykluczony z grupy, był wyrzutkiem. Przekonał się, że dzieci mogą z łatwością bardzo zranić, jeżeli tylko tego chcą.
I gdzie teraz są ci, którzy z niego drwili? Gdyby spróbowali ponownie, żałowaliby tego bardzo, bardzo długo. Uśmiechnął się do siebie na tą myśl.
                   
Stał jeszcze chwilę, patrząc w rozgwieżdżone niebo, a potem położył się na trawie z ramionami założonymi za głową. Nie miał ochoty wracać jeszcze do pałacu. Postanowił przespać się tu, na świeżym powietrzu, w ciszy i niezmąconym niczym spokoju. Zamknął oczy i czekał, jednak sen nie nadchodził. Jego myśli wirowały w okół planu. Doskonałego planu, który miał wejść w życie już tak niedługo. Za parę dni pokarze wszystkim, że nie jest gorszy od Thora, lecz lepszy, dużo lepszy.
                  
Usnął dopiero kiedy zaczęło świtać. Dane mu było przespać jedynie kilka godzin, potem nagle się obudził, niemalże zlany potem. Snu nie pamiętał, ale z pewnością nie było to nic przyjemnego. Ominął go wschód słońca. Z pewnością był piękny, ale Loki nie żałował, że go nie widział. Według niego żaden wschód nie dorównywał zachodowi. Podniósł się z ziemi, otrzepał dokładnie swoje ubranie i wyruszył w drogę powrotną do domu. Był głodny jak nigdy dotąd, w dodatku zmęczenie i niewyspanie dawało mu się mocno we znaki. Szedł zaledwie pół godziny, gdy dostrzegł rosnącą z boku, dużą jabłoń. Wśród jej liści kusząco czerwieniły się dojrzałe owoce. Zboczył lekko z drogi i podszedł do drzewa. Jabłka rosły na najwyższych gałęziach, jednak nie był to dla niego żaden problem. Podwinął rękawy i zaczął zwinnie się wspinać. Łapał się co grubszych konarów, podciągał, znowu łapał, dopóki nie znalazł się na samym szczycie. Usadowił się wygodnie na sporym rozgałęzieniu, zerwał kilka owoców i nie schodząc na dół, wgryzł się w jeden z nich. Był słodki i tak soczysty, że stróżka soku pociekła mu po brodzie. Otarł ją od niechcenia wierzchem dłoni, przyglądając się otaczającemu go krajobrazowi.
                   
Miał przed sobą ogromną łąkę usianą najróżniejszymi kwiatami. Nad roślinami krążyły masy owadów, wywołujących swymi maleńkimi skrzydełkami cichy trzepot. Po lewo znajdował się niewielki brzozowy zagajnik, w którym ciepłe promienie słońca prześwitywały między gałązkami, tworząc niesamowitą grę światła i cieni. W oddali, za polaną, wznosiły się porośnięte zieloną trawą pagórki. Niebo, jeszcze lekko różowawe, pokryte było małymi, leniwie płynącymi obłoczkami, wyglądającymi jak puchate kłębki waty.
                   
To wszystko mogłoby należeć kiedyś do niego. Mogłoby, ale nie będzie. To Thor jest tym starszym, pierworodnym i to jemu w przyszłości przypadnie w udziale władza.



***


                   Mury pałacowe przekroczył późnym popołudniem. Od razu skierował swe kroki do kuchni.

- Książę życzy sobie coś zjeść? - nadworny kucharz skłonił się nisko.
- Czy dzisiejsza kolacja miała już miejsce? - zapytał, czując nieprzyjemnie burczenie w brzuchu.
- Nie, właśnie ją przygotowuję - odparł mężczyzna, mieszając drewnianą łyżką w garnku, z którego dobywał się apetyczny zapach. - Niedługo skończę i podamy do stołu.
- W takim razie poczekam - mruknął odwracając się i wychodząc.
Tuż obok znajdowała się jadalnia. Prowadziły do niej cztery wąskie schodki. Loki usiadł na najniższym, nie mogąc doczekać się posiłku. Splótł razem palce u rąk i zaczął im się w skupieniu przyglądać. Były długie, smukłe i blade. Delikatne. Pasujące do osoby z królewskiej rodziny. Łatwo było poznać, że nigdy nie musiał ciężko pracować.
- Wróciłeś! - Frigga wyszła zza rogu, uśmiechając się radośnie.
Tuż za nią kroczył Odyn, którego długa peleryna omiatała posadzkę. Jego wąskie usta zaciśnięte były w cienką kreskę, uśmiechnął się jednak lekko na widok syna. Trwało to chwilę, zaraz jego twarz 

stężała i przybrała ten sam wyraz, co wcześniej, ale brunetowi to wystarczyło.
Podniósł się z miejsca i podszedł do matki wyciągającej w jego stronę ramiona. Objęła go czule i uścisnęła.
- Spożyjesz z nami wieczerzę?

- Chętnie - uśmiechnął się.
                             W trójkę weszli do sali i zasiedli przy długim stole - Wszechojciec u szczytu, Frigga po jego prawej stronie a Loki naprzeciwko niej. Chwilę później przyniesiono łososia opatulonego w cieście francuskim. Kobieta co chwilę zerkała na syna, jakby sprawdzała, czy nadal tam jest.
- Powiedz mi, gdzie byłeś Loki? - zapytał bóg bogów.

- W żadnym specjalnie ciekawym miejscu. Zwykła wycieczka - powiedział, zabierając się do ryby wyglądającej naprawdę smakowicie, w przeciwieństwie do tej, którą oglądał poprzedniego dnia.
- Doprawdy?
- Tak. Coś w tym dziwnego?
- Skąd - zaprzeczył starzec, jednak według bruneta jego wzrok mówił coś zupełnie innego.
- Podejrzewasz mnie o coś? Proszę, wysłucham twoich zarzutów
- Czy ojciec nie może interesować się sprawami związanymi ze swoim synem?
- W porządku, masz rację - ustąpił. - Kierowałem się na zachód, przed siebie, bez celu - skłamał z kamiennym wyrazem twarzy. - W momencie, gdy stało się zbyt nurząco, zawróciłem.
Odyn skinął głową i otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, jednak nie pozwolił mu na to jeden ze strażników, który pojawił się nagle w progu.
- Panie - zasalutował. - Ktoś prosi o audiencję.

- Przyjmę go później - Odyn sięgnął po kielich wypełniony winem i uniósł go do ust, chcąc się napić. - Kto to?
- Wysłannik z Kreganu.
Czara natychmiast powędrowała z powrotem na stół.
- Zaprowadź go do mego gabinetu - rozkazał. - Zaraz przyjdę.
Wartownik stuknął obcasami, po czym obrócił się na pięcie, by wykonać polecenie. Frigga pobladła, z przerażeniem spoglądała to na swojego męża, to na Lokiego.
- Co się dzieje? - jej głos lekko drżał.

- Spokojnie - Wszechojciec wstając ze swojego miejsca pogładził kobietę po włosach. - Na pewno nic poważnego. Nie denerwuj się moja droga.
- Idź i wracaj jak najszybciej!



***


 

- Stało się coś, czego nie przewidzieliśmy, coś na co nie byliśmy do końca przygotowani... Coś złego! Jeżeli Thor jest ranny?
- Pamiętasz co ci ostatnio mówiłem? - Loki przesiadł się i teraz zajmował miejsce obok matki, wysłuchując jej pełnych lęku słów.
- Tak...
- No więc?
Spuściła głowę i potrząsnęła nią lekko. Nie odzywali się do siebie przez dłuższą chwilę.
- A jeśli nie żyje? - wychrypiała nagle kobieta. Westchnął cicho, kładąc dłoń na jej ramieniu. Co miał powiedzieć? Wszystko mogło się wydarzyć.




***

          

                            Odyn wrócił do jadalni niemal pół godziny później. Z jego miny nie można było wyczytać zbyt wiele. Jeżeli pragnął zachować neutralny wyraz twarzy, udawało mu się to bez problemu.
- Jakie wieści? - bogini ożywiła się i wyczekująco spojrzała na męża.
Mężczyzna zignorował pytanie, bez słowa wracając na swoje miejsce. Zasiadł ciężko na miękkim fotelu i jednym łykiem opróżnił kielich do dna.
- Ojcze? - brunet uniósł pytająco brwi.

- Przybył z pewnym żądaniem... - zaczął starzec. - Nasza delegacja została pojmana.
- Jak to?
- Joonlaud dowiedział się szczegółów związanych ze śmiercią Fessesa.
- Och nie - jęk Friggi rozniósł się echem po pomieszczeniu.
- Żąda... - roszczenia kregańczyka musiały być doprawdy wygórowane, ponieważ bogu załamał się głos. - Żąda, abym wydał mu ciebie Loki - dokończył. - Morderca za deputantów.



***