Postaram się krótko i treściwie określić problem. A problem jest i to całkiem spory. Otóż!
Ostatnimi czasy coś odciągnęło moją uwagę od Lokiego, Thora, Asgardu itd. Wciągnęłam się w serial The Walking Dead, obejrzałam wszystkie sezony w tydzień i kilka dni. Mam fazę, że tak się brzydko wyrażę, na zombie.
Otwieram OpenOffice i próbuję pisać dalej moje fanfiction. Nie idzie. Kompletnie mi nie idzie. Nie chodzi o to, że straciłam na to chęć i że nie chce mi się już tego pisać, nie, nie. Bardzo chętnie bym usiadła i zapisała kilka, kilkanaście stron, tylko po prostu nie mam (na to) weny. Staram się jak tylko mogę, ale nic z tego nie wychodzi.
Miałam fragment - usunęłam cały, był niemiłosiernie kiepski. Teraz posiadam jedynie stronę (jedną!) i to też nie należącą do najlepszych. Na siłę nie chcę pisać, to nie miałoby sensu, prawda?
Dlatego... Nie no, bloga nie zawieszam, przynajmniej nie zupełnie. Wytrwale będę próbować, ponieważ nadal odczuwam niemałą sympatię do tej tematyki. Chwilowo jest stłumiona, ale ciągle jest.
Bardzo Was przepraszam :((
Pozdrawiam,
Kinnisidee 3:{
poniedziałek, 30 grudnia 2013
środa, 25 grudnia 2013
Wesołych Świąt!
Czego mogę Wam życzyć? Wypiszę w punktach, będzie bardziej przejrzyście :)
- niezliczonej ilości świetnych pomysłów (dotyczących różnych spraw)
- morza żelek dla każdego
- sprytu (mogącego przydać się w wielu sytuacjach)
- świetnego Sylwestra
- wielu znajomych pieprzniętych umysłowo w taki sam sposób, jak Wy ( w pozytywnym znaczeniu oczywiście ^^)
- seksów (tak niecenzuralnie)
- dużo wolnego czasu!
- seksów (podwójnie, a co!)
- zimy tak porządnej, żeby pozamykano wszelkie szkoły na jakieś dwa tygodnie chociaż
- życzyłabym też Lokiego, ale biedak by nie wyrobił, więc zamiast oryginału proponuję po wiernym klonie dla każdej!
Mam nadzieję, że z prezentów wszyscy byli zadowoleni, z rodzinnych kolacji wigilijnych również!
Pozdrawiam,
Kinnisidee 3:}
PS. Rozdziału nadal nie ma \0_0/
Możecie mnie zabić. Proszę bardzo.
- niezliczonej ilości świetnych pomysłów (dotyczących różnych spraw)
- morza żelek dla każdego
- sprytu (mogącego przydać się w wielu sytuacjach)
- świetnego Sylwestra
- wielu znajomych pieprzniętych umysłowo w taki sam sposób, jak Wy ( w pozytywnym znaczeniu oczywiście ^^)
- seksów (tak niecenzuralnie)
- dużo wolnego czasu!
- seksów (podwójnie, a co!)
- zimy tak porządnej, żeby pozamykano wszelkie szkoły na jakieś dwa tygodnie chociaż
- życzyłabym też Lokiego, ale biedak by nie wyrobił, więc zamiast oryginału proponuję po wiernym klonie dla każdej!
Mam nadzieję, że z prezentów wszyscy byli zadowoleni, z rodzinnych kolacji wigilijnych również!
Pozdrawiam,
Kinnisidee 3:}
PS. Rozdziału nadal nie ma \0_0/
Możecie mnie zabić. Proszę bardzo.
czwartek, 28 listopada 2013
Rozdział 18 --> Anxiety
At last.
Po przerwie nieprzyzwoicie wręcz długiej
przedstawiam Wam rozdział 18, długością niestety niezbyt
imponujący. Zmieniany był tyle razy, że szkoda gadać. Stąd
między innymi to opóźnienie.
Nie mówię nic więcej,
moje paplanie jest właściwie zbyteczne. Chcę jedynie przeprosić.
Pozdrawiam,Kinnisidee 3:}
- utwór --> Oblivion OST - 14 Temples Of Our Gods
***
Frigga siedziała na
złotym krześle ustawionym na podwyższeniu, tuż obok tronu swego
męża. W milczeniu obserwowała egzekucję, starając się nie
okazywać targających nią od wewnątrz uczuć. Kat wykonywał swą
pracę niby od niechcenia, jednak każde uderzenie wymierzone było z
niesamowitą siłą i precyzją. Bat raz po raz z cichym świstem
opadał na blade plecy jej młodszego syna, a ona nie mogła nic
zrobić, by przerwać jego cierpienia.
Gdyby to od niej
zależało, gdyby miała chociaż najmniejszy wpływ na wybór
kary... Starała się w wyperswadować Odynowi pomysł zastosowania
przemocy. Bezskutecznie. Wysłuchał jej słów tylko przez wzgląd
na to, kim była. Wysłuchał, po czym po chwili milczenia posłał
po więźnia z rozkazem przyprowadzenia go do sali, w której obecnie
się znajdowali. Nie pomogły żadne argumenty, ani prośby. Trwał
niewzruszenie w swej decyzji.
W końcu wymierzono
ostatni, pięćdziesiąty bat. Kat przerzucił narzędzie tortur
przez ramię, skłonił się, w milczeniu wycofał w cień pobliskiej
kolumny. Loki klęczał z nisko zwieszoną głową, pozwalając, by
jego czarne, potargane włosy przysłoniły umęczoną twarz. Każdemu
ciężkiemu oddechowi towarzyszyło drżące poruszenie klatki
piersiowej. Był przytomny, jednak przez oszołomienie nie do końca
świadom tego, co działo się dookoła. Dopiero po chwili zdał
sobie sprawę, że rzemienie nie smagają już jego ciała. Poruszył
się lekko, ostrożnie.
Położyła dłoń na
ramieniu męża, ten jednak strącił ją delikatnym ruchem i
podniósł się ze swego miejsca. Spojrzała na niego ze smutkiem,
gdy spomiędzy jego warg wyrwało się ciche sapnięcie. Wszyscy
stojący najbliżej tronu również musieli usłyszeć ten dźwięk
świadczący o wyczerpaniu, o słabości potężnego króla, jednak
stosownie nie dali po sobie niczego poznać.
Odyn nieśpiesznie
podszedł do klęczącego, zatrzymał się tuż przed nim i wyciągnął
dłoń, oferując tym samym pomoc.
- Wstań synu.
Po sali rozniósł się głośny śmiech. Loki
zatrząsł się w spazmach urywanego, zachrypniętego rzężenia.
- Nie nazywaj mnie tak. Nie jestem nim - odparł w
końcu. - I nigdy nie byłem.
Wstał o własnych siłach,
chociaż nie budziło wątpliwości, że każdy ruch przychodził mu
z niemałym trudem. Poranione mięśnie pleców pracowały, zmuszając
ciało do przybrania wyprostowanej postawy. Starając się ukryć
wysiłek, którym opłacił pełne wyprostowanie się, uniósł
dumnie podbródek i zmierzył tłum wzrokiem pozbawionym
jakiegokolwiek wyrazu. Znała go tak dobrze. Zawsze starał się
ukrywać swoje słabości pod pozornym przekonaniem o swej wyższości
nad innymi. Jego twarz była chorobliwie blada, przybrała odcień
niemal zupełnie odpowiadający barwie śniegu. Pod błyszczącymi,
zielonymi oczami rozlewały się ciemnofioletowe cienie - ślady
pozostawione przez wycieńczenie. Pogłębiły się od momentu, gdy
widziała je po raz ostatni, zanim jeszcze zaczął skrywać swój
prawdziwy wygląd pod złożoną iluzją. Powodowały, że jego twarz
sprawiała wrażenie bardzo wychudzonej, zmarnowanej. Bezbronnej, a
zarazem przerażającej.
Nagle spojrzał wprost na
nią, nawiązał kontakt wzrokowy. Zalała ją nagła fala
przejmującego smutku. Wiedziała do czego to wszystko zmierzało.
Wiedziała kim stał, lub kim w najbliższym czasie miał stać się
jej syn. Widziała to w tych chłodno patrzących, pustych oczach.
Łzy pojawiły się nagle, nim zdążyła się opanować. Dostrzegł
to natychmiast. Wykrzywił twarz w gorzkim uśmiechu i trwał tak,
uważnie ją obserwując. Patrząc na jego oblicze uświadomiła
sobie ile musiał wycierpieć w milczeniu, siedząc samotnie z
początku w swej komnacie, a później w celi.
- Do mnie - cichy
rozkaz Wszechojca wyrwał ją z zamyślenia.
Myślała, że Odyn zwraca
się do więźnia, on jednak ponaglającym gestem przywołał do
siebie dowódcę straży i niemal szeptem wydał mu kilka instrukcji.
Młody mężczyzna skinął głową, zasalutował, po czym wrócił
do swych ludzi, by przekazać im słowa władcy.
Odwróciła głowę w
bok, spojrzała na stojącego kilka kroków dalej Thora. W dalszym
ciągu czuła na sobie wzrok Lokiego. Zerknęła w jego stronę.
Patrzył na nią uparcie, teraz jednak jego wargi zacisnęły się w
wąską linię, a w oczach pojawił się ledwo dostrzegalny cień
wyrzutu. Czyżby winił ją za to, co go spotkało? Z pewnością.
Miał jej za złe, że nie powstrzymała ojca i pozwoliła na
skrzywdzenie go. I to w dodatku tak dotkliwe.
Sześciu gwardzistów
otoczyło skazańca ścisłym kręgiem, separując tym samym od osób
zgromadzonych w sali.
- Wyprowadzić - w
głosie boga bogów pojawiła się nuta zmęczenia i zrezygnowania.
Loki nie stawiał oporu.
Wolnym krokiem, jednak posłusznie opuścił salę, nie zważając na
szturchnięcia i ponaglenia padające z ust eskortujących go
wojowników.
***
Cały ten sztuczny
dramatyzm przyprawiał go niemal o dreszcz obrzydzenia. Wszystko było
zaplanowane, każdy najdrobniejszy nawet szczegół. Loki miał co do
tego pewność. Odyn jako współczujący, proponujący pomoc ojciec.
Frigga odgrywająca rolę bolejącej nad losem syna, kochającej
matki. Jej uczucia nie mogły być szczere. Nie po tym, co zrobił.
Dlatego nie uczyniła nic, by mu pomóc. Dał jej powód, by nie
musiała się więcej za nim wstawiać.
Jeszcze przed biczowaniem
był skłonny żałować swych porywczych czynów. Tak, wbrew pozorom
był na to gotów. Jednak podczas wymierzania kary, klęcząc tam,
przed człowiekiem, którego brał za swojego ojca i patrząc w jego
niebieskie oczy, uzmysłowił sobie, że byłby to czyn skutkujący
jedynie dodatkową ujmą. Zostałby wysłuchany. Co do tego nie miał
wątpliwości. Wszechojciec zwołałby obywateli Asgardu i pozwoliłby
mu mówić, publicznie wyrazić żal za winy. Byłaby to spowiedź
wzbudzająca zainteresowanie, jednak nie przyczyniłaby się w żaden
sposób do polepszenia sytuacji, w której się znajdował. Został
już osądzony w oczach tych wszystkich ludzi. I nie zmieniłyby tego
żadne wyjaśnienia, żadne przeprosiny.
Gdy tylko przekroczył
próg, drzwi zamknęły się powoli - tak, by zgromadzeni w sali
mogli obserwować jego nieśpiesznie oddalającą się w towarzystwie
strażników postać. By jeszcze przez kilka chwil mieli możliwość
oglądania jego pooranych przez bat pleców.
W końcu skrzydła wrót
spotkały się z cichym trzaskiem, oddzielając to, co poniżone i
godne pogardy, od tego, co z założenia idealne i bez skazy. Stały
się symboliczną barierą między ponurą egzystencją skazańca, a
boskim, niemal pozbawionym trosk życiem.
Szedł bez pośpiechu
długim, zdającym się nie mieć końca korytarzem. Wojownicy
dostosowali do niego tempo marszu, nie pośpieszali, ale i nie
pozwalali zwolnić kroku. Dotarli do rogu, skręcili, gwałtownie
nakazali się zatrzymać. Sześć par oczu bacznie patrzyło na każdy
jego ruch. Sześć surowych, pokrytych kilkudniowym zarostem twarzy
skierowanych w jego stronę.
„ Teraz ich kolej na
wyładowanie nienawiści” - pomyślał, przenosząc ciężar ciała
do tyłu i odchylając się lekko na pięcie.
Czekał na atak. Na
pierwsze uderzenie, przełamanie resztek jakiegokolwiek oporu
związanego z katowaniem osoby do niedawna stanowiącej część
królewskiej rodziny. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Żadna
zaciśnięta w pięść dłoń nie uderzyła w jego obolałe ciało.
Stali w bezruchu, jakby na coś...
Nagle usłyszał
dźwięczny odgłos uderzającego o siebie metalu, zapowiedź doznań
zgoła odbiegających charakterem od tych przyjemnych. Zza rogu
wyszło pięciu mężczyzn w błyszczących złotem pancerzach.
Natychmiast dostrzegł gruby łańcuch przerzucony przez ramię
jednego z nich. Odetchnął w duchu. Z pewnością nie było to żadne
narzędzie tortur. Nowo przybyli bez słowa dołączyli do
eskortującej go grupy, kiwając szybko, powściągliwie głowami na
powitanie. Ustawili się w zwartym okręgu, własnymi ciałami
odcinając każdą potencjalną drogę ucieczki. Jedenastu
uzbrojonych wojowników na jednego, okaleczonego więźnia. Po co
stosowano wobec niego aż takie środki ostrożności?
Bezwiednie postąpił
krok na przód. Reakcja żołnierzy była natychmiastowa,
profesjonalna. Zwarli szyk, kierując w jego stronę ostrza halabard.
Cofnął się zaskoczony. Dostrzegł w ich twarzach coś, czego nie
spodziewał się ujrzeć. Lęk. Wszystko nabrało nagle sensu. Oni
się go po prostu bali. Dlatego eskortowała go tak duża grupa.
Nikły uśmiech zagościł przez chwilę na jego twarzy.
Nie opuszczali broni.
Pozostawali w pełnej gotowości na odparcie ewentualnego ataku.
Zmrużył oczy, po czym wykonał zwinny półobrót w miejscu. Świeże
rany zapulsowały piekielnie ostrym, odurzającym bólem, jednak nie
mógł się powstrzymać. Nie miał zamiaru uciekać. W obecnym
stanie byłby to czyn co najmniej niedorzeczny. Chciał jedynie
sprawdzić ich czujność, zagrać im na nerwach. Rozdrażnić.
Nie rozczarował się.
Asgardczycy drgnęli niespokojnie, pełni obaw co do jego zamiarów.
Wyprostował się, uniósł dłonie w jednoznacznym geście poddania.
Widząc strach wymalowany na ich twarzach, zaśmiał się po raz
kolejny. Cała ta cholerna sytuacja zaczęła go bawić. Wiedzieli
już do czego zdolny jest ten niepozorny, chuderlawy w powszechnym
mniemaniu chłopak, który do tej pory był dla nich jedynie cieniem
potężnego brata.
Jasnowłosy mężczyzna
trzymający łańcuch wystąpił niepewnie na przód, starając ukryć
swe zaniepokojenie pod groźnie zmarszczonymi brwiami. Loki jednak
bez trudu dostrzegł obawę w jego oczach. Wyszczerzył zęby w
pełnym uśmiechu, przekrzywił głowę w bok. Niełatwo było go
oszukać, a już z pewnością nie był do tego zdolny zwykły
poddany.
Uważnie lustrował
spojrzeniem stojącego naprzeciw chłopaka i cmoknął cicho, gdy ten
wyciągnął przed siebie metalowe pęta. Dopiero teraz dostrzegł
niezwykłość tego sprzętu. Nie były to zwykłe kajdany, jakie
widywał wcześniej. Był to cały mechanizm złożony z pięciu oków
połączonych ze sobą solidnym łańcuchem. Przenośne dyby. Jedynie
to w miarę zadowalające porównanie przyszło mu do głowy.
- Streszczaj się Balev
- warknął któryś z wartowników. - Zróbmy swoje i kończmy.
Ponaglany blondyn drgnął,
po czym szybko postąpił kilka kroków na przód i zatrzymał się
bardzo blisko, zbyt blisko. Loki poczuł niemal dziecięcą chęć
odepchnięcia go, opanował się jednak i spokojnym, nieśpiesznym
ruchem uniósł ręce na wysokość bioder. Z satysfakcją obserwował
zgromadzonych wokół mężczyzn. Poprawiali chwyt na trzonach
halabard, poniektórzy zaciskali na nich mocno ręce, aż do
zbielenia knykci. Strażnik wprawnymi
ruchami spętał kajdanami jego dłonie oraz nogi w kostkach. Ostatni
okrąg, nieco większy od pozostałych, zatrzasnął mu na szyi
Loki próbował sięgnąć
przed siebie, ponownie wywołując pełne ostrożności poruszenie
wśród mężczyzn, jednak w połowie ruchu został zatrzymany przez
więzy połączone z górną częścią instalacji. Westchnął
cicho. Uniemożliwiono mu wykonywanie jakichkolwiek gwałtowniejszych
ruchów. Rozluźnił ramiona, szybko oblizał spierzchnięte wargi.
- Ruszajmy - ponaglił.
- Wykonałem swe zadanie. Zapewniłem innym rozrywkę. Teraz
chciałbym odpocząć.
***
piątek, 8 listopada 2013
Zmieniony rozdział 17 --> Punishment
Witajcie.
Rozdział został trochę zmieniony. Głównie w momencie, gdy wymierzano Lokiemu karę. Dopisałam trochę, coś pozmieniałam i uważam, że teraz jest lepiej :D
Pozdrawiam,
Kinnisidee 3:}
***
Sif usiłowała opanować słowa, które usilnie cisnęły się jej na usta. Wiedziała, że mogłyby one urazić Thora, a nie chciała niszczyć ich więzi, mieć w jego osobie wroga. Jotunheimskie pochodzenie Lokiego z pewnością nie miało większego znaczenia dla Gromowładnego. Od zawsze byli dla siebie braćmi, nie dało się tak gwałtownie przekreślić tych wszystkich wspólnie przeżytych lat.
Brunet już w dzieciństwie był wyobcowany, izolował się. Może robił to nieświadomie. Może nie. W jego obecności wszystko zdawało się być tajemnicze, jednak nie w ten przyjemny, przyprawiający o dreszcz fascynacji sposób. Nie. Towarzyszył mu zawsze chłód i irracjonalny niepokój. Czasami zastanawiała się co jest tego przyczyną, nigdy jednak nie przyszło jej do głowy takie wytłumaczenie.
Teraz,
gdy znała już prawdę, poczuła do niego nienawiść większą niż
do tej pory. Nigdy go nie lubiła, jednak okazywała mu szacunek. Był
księciem, więc wymagała tego dworska etykieta. Kurtuazja i nic
więcej. Żadnej sympatii.
- Jest tutaj tylko z litości twego ojca. Nawet jego pobratymcy nie chcieli mieć z nim nic wspólnego. Jest zbyt słaby, wybrakowany, w pewien sposób upośledzony - nie mogła się powstrzymać. - Czyż nie mówiłeś, że pozostawili go na pewną śmierć? Miał zginąć. Taka była wola Laufeya. Dlaczego więc my mielibyśmy...
Siarczyste przekleństwo Thora wypowiedziane cichym tonem spowodowało, że urwała wypowiedź w pół zdania. Gdy otworzyła usta, chcąc zapytać o co chodzi, syknął przez zęby i uniósł dłoń w wymownie powstrzymującym geście. Posłusznie usłuchała rozkazu, patrząc na niego spode łba. Spomiędzy jej wpółprzymkniętych warg wydarło się ciche westchnienie. Więc jednak. Niepewnie spojrzała na jego twarz, lecz nie dostrzegła tam tego, czego się spodziewała. Nie wyglądał na dotkniętego jej słowami. Zmarszczone brwi i zaciśnięta szczęka świadczyły raczej o napięciu i skupieniu.
- O co chodzi? - zapytała cicho.
Wykorzystał wściekłość do ukrycia rozżalenia targającego jego ciałem. To był najlepszy sposób, jedyny sposób.
Nie zwrócił najmniejszej uwagi na fakt, iż iluzja do tej pory okrywająca jego ciało, teraz niemal całkowicie zanikła. Zeszła z niego w momencie, w którym utracił kontrolę i pozwolił sobie na okazanie gwałtowniejszych emocji. Gdy tak niespodziewanie dowiedział się kim, nie, nie kim, lecz CZYM jest.
Z szalonym uśmiechem, niemal w demoniczny sposób wykrzywiającym jego twarz, szybkim ruchem ręki jeszcze mocniej zacieśnił niewidzialny stryczek na szyi kobiety. Czuł jej przerażenie i ból. Nie bez uciechy stwierdził, iż sprawia mu to niemałą satysfakcję. Był panem sytuacji.
Przyglądał
się jej usilnym próbom zaczerpnięcia oddechu, jej nabierającym
konwulsyjnego charakteru ruchom. Wisiała bezradnie w powietrzu,
skazana na jego łaskę bądź niełaskę. W końcu dostała to, na
co od dawna w jego mniemaniu zasługiwała. Chciał aby cierpiała.
Przyjemność płynącą z obserwowania jej powolnych tortur
wzmacniały przeszywające jego ciało, odrętwiające dreszcze
wywołane nagłym wyzwoleniem mocy.
Stał w lekkim rozkroku, wpatrując się w nią dzikim wzrokiem. Oddychał ciężko, a jego oczy błyszczały spod zmrużonych w grymasie złości powiek. Wąskie usta zacisnęły się jeszcze mocniej niż do tej pory, tworząc bladą linię przecinającą jego twarz na podobieństwo krzywej blizny.
- Loki, przestań! - donośny głos Thora poniósł się echem po korytarzu. - To nie jest rozwiązanie. Jej męki niczego nie zmienią.
Przekrzywił lekko głowę, poświęcając uwagę słowom Gromowładnego.
- Masz rację... - odparł po chwili. Opuścił dłoń, uwalniając Sif z silnego chwytu mocy. Z głuchym tąpnięciem upadła na ziemię, jednak niemal od razu podniosła się do klęku. Oddychała z trudem, łapczywie zaczerpując powietrze w płuca. - To jest rozwiązaniem - dodał.
Zamachnął się jak do rzutu sztyletem, a spomiędzy rozczapierzonych palców jego dłoni wstrzeliła mała, mieniąca się ciemnozielonymi błyskami wiązka energii. Szybko pomknęła w kierunku wojowniczki, by po chwili zderzyć się z jej okrytą jedynie lekką koszulą piersią. Zdezorientowana kobieta otworzyła szerzej oczy i poruszyła wargami, jednak z jej ust nie padło ani jedno słowo. Upadła bezwładnie do boku, uderzając głową o twardą posadzkę.
Z zadowoleniem przyglądał się swojemu dziełu, patrzył jak Thor podbiega do ciała, ostrożnie odwraca je na plecy i przykłada dłoń do delikatnej, jasnej szyi. Naiwny. Potrzebował kilku chwil na uzmysłowienie sobie, że nie wyczuwa pulsu. W końcu dotarło to niego to, co dotrzeć powinno. Uniósł głowę. Niebieskie oczy na chwilę spotkały się z zielonymi. Loki wykrzywił usta w lekkim uśmiechu pełnym satysfakcji.
- Czemu tak na mnie patrzysz...bracie? - wycharczał, bez skrupułów spluwając na złotą podłogę. - Nie musisz dziękować. To tylko niewielka przysługa dla całego Asgardu. Jedna kłamliwa suka mniej.
Nie brał udziału w pogrzebie Sif. Nie pozwolono mu. Nie czuł żalu. Obce mu były wyrzuty sumienia. Siedział w siadzie skrzyżnym na całkiem sporym łożu i patrzył na kamienną ścianę celi. Pomieszczenie nie różniło się wiele od jego komnaty, znajdującej się w drugiej części pałacu, jednak było nieco ciemniejsze i mniejsze. Nie miał tu balkonu, a jedynie jedno, oczywiście zakratowane okno z widokiem na dziedziniec. Widok ogromnego placu pogłębiał w nim uczucie klaustrofobii. Tutaj mógł jedynie krążyć bezmyślnie dookoła, niczym zwierzę zamknięte w klatce. Nie mógł opuścić swego więzienia nawet na chwilę. W kącie znajdowała się mała łazienka, a jedzenie przynoszono mu trzy razy dziennie. Przynajmniej karmiono go dobrze - jadł to samo, co ludzie, których jeszcze do niedawna brał za swoją rodzinę. Dostawał te same potrawy i napoje ułożone na złotych talerzach, które znał od dzieciństwa. Teoretycznie nie było mu źle. Zapewniano mu rzeczy, których potrzebował do dalszego życia.
Chwytał się wszystkiego, co pozwoliłoby chociaż w pewnym stopniu zapomnieć o żalu, złości i drzemiących pod jego skórą pokładach mocy. Od czasu do czasu przynoszono mu książki, aby mógł czymś wypełnić sobie czas. Właśnie to było najgorsze - czas, który tak niemiłosiernie wolno płynął. Każda godzina ciągnęła się niczym przynajmniej kilka. Każdy dzień zdawał się być tygodniem. Nienawidził nudy. Nie wystarczało mu samo zagłębianie się w lekturze - owszem, pozwalało chociaż na chwilę zapomnienia, ale na dłuższą metę...
- Wychodź - stanowczy głos wyrwał go z drzemki.
Otworzył niechętnie oczy i spojrzał w stronę wyjścia z celi. Stało tam trzech strażników w srebrnych pancerzach, dzierżących długie, ostro zakończone halabardy oraz sir Roderick. Był on członkiem Rady, ale także głównym dowódcą wojsk asgardzkich. Gdy Odyna nie było na polu walki to on sprawował najwyższą władzę.
- Słyszysz co mówię? Idziemy!
Brunet podniósł się niechętnie i wolnym krokiem podszedł do drzwi. Przechylił lekko głowę w bok i spojrzał wyzywająco prosto w oczy dowódcy gwardzistów. Czekał, aż mężczyzna opuści wzrok, jednak ten twardo wytrzymywał. W końcu lekko skinął ręką, a jeden z jego podwładnych bez ceregieli pchnął go mocno w stronę korytarza. Poleciał do przodu, niemal tracąc równowagę i lądując na ziemi. Wyprostował się i dumnie uniósł brodę do góry. Był zmęczony. Nie spał przez całą noc, rozmyślając o swojej ponurej sytuacji. Dopiero kilka minut przed nie miłą pobudką udało mu się choć na chwilkę odpłynąć. Jednak jak widać nie dana mu była nawet ta mała przyjemność płynąca ze snu.
- Jest tutaj tylko z litości twego ojca. Nawet jego pobratymcy nie chcieli mieć z nim nic wspólnego. Jest zbyt słaby, wybrakowany, w pewien sposób upośledzony - nie mogła się powstrzymać. - Czyż nie mówiłeś, że pozostawili go na pewną śmierć? Miał zginąć. Taka była wola Laufeya. Dlaczego więc my mielibyśmy...
Siarczyste przekleństwo Thora wypowiedziane cichym tonem spowodowało, że urwała wypowiedź w pół zdania. Gdy otworzyła usta, chcąc zapytać o co chodzi, syknął przez zęby i uniósł dłoń w wymownie powstrzymującym geście. Posłusznie usłuchała rozkazu, patrząc na niego spode łba. Spomiędzy jej wpółprzymkniętych warg wydarło się ciche westchnienie. Więc jednak. Niepewnie spojrzała na jego twarz, lecz nie dostrzegła tam tego, czego się spodziewała. Nie wyglądał na dotkniętego jej słowami. Zmarszczone brwi i zaciśnięta szczęka świadczyły raczej o napięciu i skupieniu.
- O co chodzi? - zapytała cicho.
- Spójrz
- odparł krótko, wskazując głową coś znajdującego się za jej
plecami.
Zanim
zdążyła wykonać jakikolwiek ruch, poczuła delikatny uścisk na
swoim gardle. Nie dała po sobie niczego poznać, uznając, iż to
jedynie chwilowe skutki poddenerwowania. Postanowiła w spokoju
poczekać na moment, w którym dziwne uczucie przeminie. Chciała się
odwrócić i zobaczyć kto, lub co było na tyle zuchwałe, by
przerwać im rozmowę i wywołać u Odinsona taką reakcję, jednak
niespodziewanie ten z początku słaby, niemal niewyczuwalny uścisk
wzmocnił się i zaczął z każdą chwilą przybierać na sile.
Uniosła dłonie i przyłożyła je do szyi, nie wyczuwając pod
palcami żadnej przeszkody. Niewidzialne macki jeszcze bardziej
wzmocniły chwyt i agresywnie pociągnęły ją w górę. Jej stopy
oderwały się od ziemi i zawisły kilka centymetrów nad posadzką.
Zaczęła chaotycznie wymachiwać nogami, jednocześnie próbując
oswobodzić się z duszącego uścisku.
***
Wykorzystał wściekłość do ukrycia rozżalenia targającego jego ciałem. To był najlepszy sposób, jedyny sposób.
Nie zwrócił najmniejszej uwagi na fakt, iż iluzja do tej pory okrywająca jego ciało, teraz niemal całkowicie zanikła. Zeszła z niego w momencie, w którym utracił kontrolę i pozwolił sobie na okazanie gwałtowniejszych emocji. Gdy tak niespodziewanie dowiedział się kim, nie, nie kim, lecz CZYM jest.
Z szalonym uśmiechem, niemal w demoniczny sposób wykrzywiającym jego twarz, szybkim ruchem ręki jeszcze mocniej zacieśnił niewidzialny stryczek na szyi kobiety. Czuł jej przerażenie i ból. Nie bez uciechy stwierdził, iż sprawia mu to niemałą satysfakcję. Był panem sytuacji.
Stał w lekkim rozkroku, wpatrując się w nią dzikim wzrokiem. Oddychał ciężko, a jego oczy błyszczały spod zmrużonych w grymasie złości powiek. Wąskie usta zacisnęły się jeszcze mocniej niż do tej pory, tworząc bladą linię przecinającą jego twarz na podobieństwo krzywej blizny.
- Loki, przestań! - donośny głos Thora poniósł się echem po korytarzu. - To nie jest rozwiązanie. Jej męki niczego nie zmienią.
Przekrzywił lekko głowę, poświęcając uwagę słowom Gromowładnego.
- Masz rację... - odparł po chwili. Opuścił dłoń, uwalniając Sif z silnego chwytu mocy. Z głuchym tąpnięciem upadła na ziemię, jednak niemal od razu podniosła się do klęku. Oddychała z trudem, łapczywie zaczerpując powietrze w płuca. - To jest rozwiązaniem - dodał.
Zamachnął się jak do rzutu sztyletem, a spomiędzy rozczapierzonych palców jego dłoni wstrzeliła mała, mieniąca się ciemnozielonymi błyskami wiązka energii. Szybko pomknęła w kierunku wojowniczki, by po chwili zderzyć się z jej okrytą jedynie lekką koszulą piersią. Zdezorientowana kobieta otworzyła szerzej oczy i poruszyła wargami, jednak z jej ust nie padło ani jedno słowo. Upadła bezwładnie do boku, uderzając głową o twardą posadzkę.
Z zadowoleniem przyglądał się swojemu dziełu, patrzył jak Thor podbiega do ciała, ostrożnie odwraca je na plecy i przykłada dłoń do delikatnej, jasnej szyi. Naiwny. Potrzebował kilku chwil na uzmysłowienie sobie, że nie wyczuwa pulsu. W końcu dotarło to niego to, co dotrzeć powinno. Uniósł głowę. Niebieskie oczy na chwilę spotkały się z zielonymi. Loki wykrzywił usta w lekkim uśmiechu pełnym satysfakcji.
- Czemu tak na mnie patrzysz...bracie? - wycharczał, bez skrupułów spluwając na złotą podłogę. - Nie musisz dziękować. To tylko niewielka przysługa dla całego Asgardu. Jedna kłamliwa suka mniej.
- Straże!
Zza
rogu wypadło kilku postawnych mężczyzn. Nie
zwrócił na nich najmniejszej uwagi. Narastająca euforia zalewała
jego ciało, mieszając się z przyjemnym odczuciem towarzyszącym
przepływowi mocy. Czuł, że zrobił to, co już dawno zrobić
powinien. Po kilku krótkich rozkazach Gromowładnego żołnierze
złapali go pod ramiona i poczęli ciągnąć w kierunku lochów.
Poddał się bez walki. Nie oponował. Nic nie miało już sensus,
całe jego dotychczasowe życie okazało się być jednym, wielkim
kłamstwem. Dlaczego tyle lat był oszukiwany? Nie. Nie chciał
wiedzieć. Przynajmniej nie teraz. Korytarz
wypełnił się jego pozbawionym jakiejkolwiek
litości śmiechem.
***
Nie brał udziału w pogrzebie Sif. Nie pozwolono mu. Nie czuł żalu. Obce mu były wyrzuty sumienia. Siedział w siadzie skrzyżnym na całkiem sporym łożu i patrzył na kamienną ścianę celi. Pomieszczenie nie różniło się wiele od jego komnaty, znajdującej się w drugiej części pałacu, jednak było nieco ciemniejsze i mniejsze. Nie miał tu balkonu, a jedynie jedno, oczywiście zakratowane okno z widokiem na dziedziniec. Widok ogromnego placu pogłębiał w nim uczucie klaustrofobii. Tutaj mógł jedynie krążyć bezmyślnie dookoła, niczym zwierzę zamknięte w klatce. Nie mógł opuścić swego więzienia nawet na chwilę. W kącie znajdowała się mała łazienka, a jedzenie przynoszono mu trzy razy dziennie. Przynajmniej karmiono go dobrze - jadł to samo, co ludzie, których jeszcze do niedawna brał za swoją rodzinę. Dostawał te same potrawy i napoje ułożone na złotych talerzach, które znał od dzieciństwa. Teoretycznie nie było mu źle. Zapewniano mu rzeczy, których potrzebował do dalszego życia.
Chwytał się wszystkiego, co pozwoliłoby chociaż w pewnym stopniu zapomnieć o żalu, złości i drzemiących pod jego skórą pokładach mocy. Od czasu do czasu przynoszono mu książki, aby mógł czymś wypełnić sobie czas. Właśnie to było najgorsze - czas, który tak niemiłosiernie wolno płynął. Każda godzina ciągnęła się niczym przynajmniej kilka. Każdy dzień zdawał się być tygodniem. Nienawidził nudy. Nie wystarczało mu samo zagłębianie się w lekturze - owszem, pozwalało chociaż na chwilę zapomnienia, ale na dłuższą metę...
***
- Wychodź - stanowczy głos wyrwał go z drzemki.
Otworzył niechętnie oczy i spojrzał w stronę wyjścia z celi. Stało tam trzech strażników w srebrnych pancerzach, dzierżących długie, ostro zakończone halabardy oraz sir Roderick. Był on członkiem Rady, ale także głównym dowódcą wojsk asgardzkich. Gdy Odyna nie było na polu walki to on sprawował najwyższą władzę.
- Słyszysz co mówię? Idziemy!
Brunet podniósł się niechętnie i wolnym krokiem podszedł do drzwi. Przechylił lekko głowę w bok i spojrzał wyzywająco prosto w oczy dowódcy gwardzistów. Czekał, aż mężczyzna opuści wzrok, jednak ten twardo wytrzymywał. W końcu lekko skinął ręką, a jeden z jego podwładnych bez ceregieli pchnął go mocno w stronę korytarza. Poleciał do przodu, niemal tracąc równowagę i lądując na ziemi. Wyprostował się i dumnie uniósł brodę do góry. Był zmęczony. Nie spał przez całą noc, rozmyślając o swojej ponurej sytuacji. Dopiero kilka minut przed nie miłą pobudką udało mu się choć na chwilkę odpłynąć. Jednak jak widać nie dana mu była nawet ta mała przyjemność płynąca ze snu.
***
Omiótł spojrzeniem salę, do której został
wprowadzony. Tyle osób. Tyle osób zgromadzonych po to, by napawać
się jego upokorzeniem. Tyle osób w milczeniu czekających na
rozpoczęcie przedstawienia. Ilu znało prawdę
o jego pochodzeniu? Ilu czekało na moment, w którym jotunheimski
bastard w końcu zostanie ukarany za swe przewinienia?
W rogu pomieszczenia dostrzegł Thora wraz z jego
niezawodną, okrojoną nieco w ostatnim czasie drużyną. Stali
wyprostowani, ponurzy, w dalszym ciągu niepogodzeni ze stratą
przyjaciółki. Wiedział co chcą zobaczyć. I wiedział, że
trawiąca ich od środka żądza zemsty zostanie przynajmniej
częściowo zaspokojona.
Jeden z żołnierzy pchnął go na ziemię. Po sali
rozniósł się nieprzyjemny, głuchy odgłos uderzenia kolanami o
twardą posadzkę. Wtórował mu cichy szmer podekscytowania. Nadal
trzymano go w mocnym uścisku, wykręcając jego ramiona do tyłu i
jednocześnie do góry w taki sposób, by plecy pozostały
odsłonięte. Ktoś silnym szarpnięciem zerwał z niego cienką,
ciemnozieloną koszulę, którą nosił przez cały ten czas, kiedy
był uwięziony. Drażniła ona niemiłosiernie jego delikatną,
jasną skórę. Teraz, gdy w końcu się jej pozbył, poczuł ulgę.
Nie było mu jednak dane dłużej rozkoszować się tą chwilą.
Usłyszał za sobą ciężkie kroki. Doskonale zdawał sobie sprawę
z tego, czego zapowiedź stanowią. Trzymający go strażnicy
odstąpili na boki, jednak jego ręce pozostały nad głową.
Unieruchomiono je inną metodą. Jego własną bronią. Czuł na
przegubach lekkie mrowienie wywołane przez moc.
- Pięćdziesiąt - krótki rozkaz wypowiedziany
szorstkim tonem rozdarł panującą wokół ciszę.
Zacisnął zęby i przymknął oczy, oczekując na pierwszy bat.
Zacisnął zęby i przymknął oczy, oczekując na pierwszy bat.
Raz.
Uderzenie było bezlitośnie mocne. Wygiął się do
tyłu, automatycznie próbując uniknąć kolejnego smagnięcia,
jednak nie pozwoliły mu na to unieruchomione dłonie.
Dwa.
Trzy.
Poczuł pierwsze, leniwie spływające stróżki
ciepłej krwi. Towarzyszyło temu dziwne, drażniące pieczenie,
jakby rzemienie dodatkowo pokryto jakąś substancją... Po sześciu kolejnych razach był już pewien, iż
nie jest smagany zwykłym biczem. Nie krzyczał. Cierpiał w ciszy, z
kamiennym wyrazem twarzy, jedynie w środku wyjąc z bólu. Wiedział,
że po wszystkim z jego pleców pozostanie jedynie krwawa mieszanina
postrzępionej skóry i poranionych mięśni.
Gdy padło dwudzieste uderzenie nie wytrzymał.
Rzucił się do przodu, zawisając w dziwnej, przypominającej
napięty łuk pozycji. Spróbował pozbyć się zaklęcia
trzymającego jego ramiona, jednak starania te na nic się nie zdały.
Pozostał unieruchomiony, bezbronny. Uniósł głowę i spojrzał
spode łba na siedzącego na złotym tronie Wszechojca. Starzec
przyglądał się wszystkiemu ze swojego królewskiego podestu i nie
robił nic, aby przerwać egzekucję. Był trupio blady, a na jego
twarzy malowało się wycieńczenie i ból. Jednak był to ból
wywołany przez chorobę, a nie to, co działo się przed nim.
„Teraz widać, ile naprawdę dla niego znaczę” -
pomyślał, nadal patrząc wprost na boga bogów.
Gdy napotkał jego spojrzenie w oczach Odyna pojawił
się smutek i... współczucie. Współczucie! Ukłucie nienawiści
przeszyło na wskroś jego klatkę piersiową. TO było jedną z
rzeczy, których najbardziej nie znosił przez całe swoje życie.
Jego zdaniem współczuć można było istotom nędznym, upadłym,
bez nadziei na lepszy los. A teraz według ojca to jemu, Lokiemu,
księciu Asgardu należało współczuć. To zabolało bardziej, niż
wymierzane baty. Czuł się jeszcze bardziej obcy i samotny. O bólu
mógł zapomnieć. O upokorzeniu, który mu towarzyszył już nie.
Postanowił, że chociażby nie wiadomo co miało go jeszcze spotkać,
nie da po sobie poznać, że się boi. Nie okaże słabości. Nigdy.
Nie liczył już uderzeń. I tak nie czuł pleców.
Miał wrażenie, że każda minuta ciągnie się w nieskończoność.
Był osłabiony, krew z ran utworzyła już małą kałużę wokół
jego kolan. Była szkarłatna. Któż by pomyślał, że krew
Lodowego Olbrzyma jest taka zwyczajna, tak ludzka, a nie czarna.
Widział w niej odbicie swej twarzy. Była przerażająco pusta,
wyprana z emocji, dokładnie taka, jak chciał.
Odrętwiałe ciało nie reagowało już na ból
związany z kolejnymi uderzeniami. Przyjął ten fakt z ulgą. Nie
dbał o to, co będzie się działo później. Ważna była ta
chwila, ten brak jakiegokolwiek czucia w plecach. Chwilowe wyzwolenie
poprzedzające nadejście jeszcze gorszych męczarni.
Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że w
sali panuje niezmącona nawet najcichszym szmerem cisza. Umilkł
świst, który towarzyszył każdemu opuszczeniu rózgi. Jego ręce
zostały uwolnione i opadły bezwładnie po bokach jego nagiego
torsu. Oderwał wzrok od karmazynowej plamy na posadzce i wolno
uniósł głowę. Rozejrzał się dookoła, utrzymując na twarzy
maskę beznamiętności. Obserwowały go dziesiątki par oczu.
Wszechojciec podniósł się z tronu i niespiesznie ruszył w jego
stronę. Loki śledził uważnie każdy jego krok aż do momentu, gdy
zatrzymał się nie cały metr przed nim i... wyciągnął dłoń.
- Wstań synu - było to coś między rozkazem a
prośbą.
Spojrzał na rękę starca, po czym wybuchnął śmiechem przypominającym charkot jakiegoś konającego zwierzęcia.
Spojrzał na rękę starca, po czym wybuchnął śmiechem przypominającym charkot jakiegoś konającego zwierzęcia.
- Nie nazywaj mnie tak. Nie jestem nim. I nigdy
nie byłem - odparł w końcu.
Ignorując ofertę pomocy samodzielnie podniósł się
z ziemi. Bolał go każdy skrawek ciała, a gorąca krew nadal kapała
z jego tułowia, jednak zdołał się wyprostować i stanąć na tyle
dumnie, na ile mógł. Rozejrzał się po sali. Frigga, jego...
matka... stała przy tronie i patrzyła na niego przez łzy. Spojrzał
prosto w jej czekoladowe, łagodne oczy i wykrzywił usta w gorzkim
uśmiechu kiedy dostrzegł, że kobieta zaczyna płakać.
Ps. Przefascynująca ciekawostka: Scena biczowania Lokiego jest fragmentem, od którego rozpoczęłam pisanie tego opowiadania. Miała być pierwsza, a wyszło jak wyszło i pojawia się dopiero w rozdziale 17, na 75 stronie.
***
Ps. Przefascynująca ciekawostka: Scena biczowania Lokiego jest fragmentem, od którego rozpoczęłam pisanie tego opowiadania. Miała być pierwsza, a wyszło jak wyszło i pojawia się dopiero w rozdziale 17, na 75 stronie.
made by me
niedziela, 20 października 2013
Rozdział 16 --> Conversation
Mogę powiedzieć tylko jedno: "Łuups, aj dyd yt egen!" --> (Koniecznie w wykonaniu Maxa Raabe!)
I did it again...
Wybaczcie, sama nie wiem kiedy minęły te dwa tygodnie.
Taka długa przerwa między publikowaniem rozdziałów nie wynika z mojego lenistwa (no dobrze, może odrobinkę), lecz z braku czasu oraz shakespeare mode (tzw. weny) niestety.
Rozmowa Lokiego z Odynem sprawiła mi niemało trudu.
Nie chciałam, by wyszła banalnie. Dialog ten redagowałam tyle razy, iż zaczął mnie już irytować. Mam nadzieję, że nie jest źle.
To co znajdziecie poniżej, to jedynie 4,5 strony z 8, które mam. Pozostałe są nadal w trakcie przerabiania :P
Na polepszenie humoru -->
"While there's children to make sad
While there's candy to be had
while there's pockets left to pick
While there's grannies left to trip down the stairs"
While there's candy to be had
while there's pockets left to pick
While there's grannies left to trip down the stairs"
Wyobraźcie sobie Lokiego, który czai się za jakimś rogiem i czeka na dzieciaczki, chcąc tylko jednego - ich słodyczy ^^
Ta piosenka niby mi do niego pasuje, jednak nie do końca. No bo w końcu nasz badass nie jest zły do szpiku kości! Chociaż ta końcówka... No cóż, ona jest moim zdaniem idealna.
"Robi się tak samotnie, kiedy jest się złym.
Co bym zrobił, by zobaczyć uśmiech,
Nawet przez krótką chwilę.
I nikt cię nie kocha, kiedy jesteś zły.
Kłamię przez zęby!"
Kinnisidee 3:}
PS. Na potrzeby tej części wprowadziłam niewielkie zmiany w rozdziale 13 oraz 14. (Tak niewielkie, że pewnie nawet niezauważalne.)
Dotyczą one pojawienia się jakże tajemniczych wojowników na Kreganie. Dopiero teraz dostrzegłam, iż nie zawarłam tam pewnych informacji. Ich brak nie wadził jakoś wybitnie, łatwo można było się domyślić co i jak, jednak było to niedopatrzenie z mojej strony. A niedopatrzeń należy się pozbywać.
( Powyżej: Loki nawiązujący zarówno do rozdziału, jak i do mnie tworzącej rozmowę, którą znajdziecie poniżej.)
***
Frigga
spędziła u niego jeszcze ponad dwadzieścia minut, próbując
chociaż trochę podnieść go na duchu. Jednak ani jej uspokajający
głos, ani delikatne gesty świadczące o trosce, nie przyniosły
zamierzonego efektu. Pogrążony głęboko w swych myślach, niemal
zupełnie nieobecny Loki siedział na łóżku i pustym wzrokiem
wpatrywał się w ścianę. Co jakiś czas udzielał zdawkowych
odpowiedzi na zadawane przez nią pytania.
Zdawała
sobie doskonale sprawę z tego, że w zaistniałej sytuacji kontakt z
młodszym synem jest bardzo utrudniony, właściwie niemożliwy. Na
co dzień nie należał do osób nad wyraz wylewnych, więc nie
spodziewała się, by teraz zaczął nagle opowiadać o swoich
strapieniach i udrękach.
Jednak
nie odpuszczała. Wytrwale starała się dojść do tego, co mogło
doprowadzić go do takiego stanu. Nie chodziło jej o zaspokojenie
własnej ciekawości, nie była wścibska. Po prostu musiała posiąść
tą wiedzę, aby zrozumieć, wesprzeć, pomóc. Uważała to za swój
matczyny obowiązek.
***
Słyszał słowa matki, jednak ich nie słuchał. Nie miał zamiaru się jej zwierzać. Lata, w których biegł do niej z każdym problemem, już dawno przeminęły. Siedział więc w milczeniu, nie ukrywając swego braku zainteresowania monologiem kobiety.
Gdy w końcu odeszła, pozostawiając go samemu sobie, uznał, iż nadeszła odpowiednia pora. Zwlekł się z posłania i niechętnie doprowadził do jako takiego porządku. Zmierzwione włosy zaczesał gładko do tyłu, tak, jak zwykł to robić od dawna, a do zatuszowania reszty chwilowych mankamentów swego ciała wykorzystał moc. Obawiał się towarzyszącej temu kolejnej dawce niewyobrażalnego cierpienia, lecz ku jego uldze było inaczej. Co prawda użycie magii w dalszym ciągu sprawiało mu ból, jednak był on teraz o wiele słabszy i, co zadziwiające, wymieszany z pewnym rodzajem cielesnej przyjemności.
Kiedy był już gotowy opuścił swój zaciszny kąt i nieśpiesznie skierował się ku komnacie Odyna. Nadal był obolały, chociaż teraz nie wskazywało na to nic, prócz wykonywanych ostrożniej niż zazwyczaj ruchów. Każdy niechętnie wykonywany krok przybliżał go do tego spotkania, tej rozmowy, której zdecydowanie nie miał ochoty przeprowadzać. Jednak czy dano mu jakikolwiek wybór? Prośbom Wszechojca nikt się nie sprzeciwiał. Należało je traktować niczym rozkaz wydany w nieco subtelniejszy niż zazwyczaj sposób. Sposób mający sprawiać pozory, że istnieje inne wyjście, niż posłuszne usłuchanie. Zastanawiał się nad powodem wezwania. Gdyby był synem kogokolwiek innego niż Boga Bogów, pewnie natychmiast uznałby, iż chodzi o najzwyklejszą ojcowską troskę. Jednak tak nie było, a przyczyna pozostawała tajemnicą niepokojącą jego bystry umysł.
W zamyśleniu dotarł do ogromnych wrót i przystanął, czekając aż się otworzą. Po chwili misternie rzeźbione skrzydła zaczęły rozsuwać się z cichym stękiem od dawna nie oliwionych zawiasów. Gdy tylko przekroczył próg, drzwi same zaczęły się zamykać, wydając przy tym ten sam nieprzyjemny dla uszu dźwięk. Po chwili zawahania podszedł wolno do łoża stojącego pośrodku pomieszczenia. Wykonano je na specjalne zlecenie, z najlepszych jakościowo materiałów. Twórca musiał podołać trudnemu zadaniu i sprawić, by posłanie wyglądało niczym pomniejszony drakkar. Zamysł ten wymagał naprawdę ogromnych umiejętności, a wykonanie poświęcenia wielu godzin na wytrwałą i uważną pracę. Opłacało się jednak, gdyż końcowy efekt był doprawdy imponujący. Mebel wyglądał imponująco i tak pięknie, iż z trudem można było oderwać wzrok od jego misternych rzeźbień.
Loki niepewnie usiadł na samym skraju stojącego przy posłaniu krzesła i utkwił wyczekujące spojrzenie w leżącym nieruchomo starcu. Odyn okryty był purpurowo-złotymi pierzynami, ozdobionymi przez Friggę własnoręcznie haftowanymi kwiatami. Jego broda i włosy lśniły nieskazitelną bielą, po karmazynowych plamach krwi oraz drobinkach pyłu nie pozostał nawet najmniejszy ślad. Miał zamknięte oczy, a na jego twarzy malował się wyraz błogiego spokoju. Resztę ciała skryto pod kołdrami, by nie było widać licznych bandaży oplatających jego pokaleczony tors.
- Ojcze?
Nie uzyskał odpowiedzi, więc spuścił głowę i podniósł się z miejsca z cichym westchnieniem ulgi. Radowało go, że rozmowa odwlecze się nieco w czasie. Jeszcze przez chwilę patrzył na spokojną twarz odpoczywającego boga, po czym odwrócił się i ruszył w stronę drzwi, z zamiarem jak najszybszego powrotu do swej komnaty.
- Wracaj tu - głos Wszechojca był słaby, jednak wystarczająco stanowczy, by go usłuchać.
Wołany zatrzymał się w pół kroku i niechętnie zawrócił, klnąc siarczyście w myślach. Ponownie usiadł na krześle, czując narastające napięcie.
- Czekam na wyjaśnienia - wycharczał starzec, uważnie lustrując go wzrokiem.
Jego jedyna powieka drgała, jakby ledwo, ostatkiem sił utrzymując się w górze. Po chwili wygrała i przysłoniła mu wzrok. Leżał tak przez kilkanaście dłużących się niemiłosiernie sekund, po czym gwałtownie się ocknął.
- Wyjaśnienia - powtórzył jeszcze ciszej, niż chwilę wcześniej.
- Ojcze, nie rozumiem...
- Loki! - ewidentnie chciał zaostrzyć ton, jednak z jego ust wydostało się jedynie coś pomiędzy warkotem, a jękiem w brzmieniu przypominającym imię. - Nawet nie próbuj kłamać.
Brunet podniósł gwałtownie głowę i spojrzał prosto w pół przymknięte oko władcy.
- Słucham? - zrobiło się mu nieprzyjemnie gorąco.
Próbował w myślach przekonać samego siebie, że nie mogło chodzić chodzić o TO. Przecież nikt nie miał pojęcia... Z pewnością były to jedynie majaki chorego, urojenia umysłu trawionego gorączką.
- Nie pozoruj niewiedzy, ni zdziwienia mymi słowami. To obraza zarówno mojej, jak i twojej inteligencji - Odyn z trudem uniósł dłoń i w wymowny sposób dotknął swej skroni palcem wskazującym. - Wiem więcej, niż ci się wydaje - oznajmił, po czym opuścił poznaczoną bliznami i zmarszczkami rękę z powrotem na pościel.
Zielonooki zamarł. Nagła myśl spadła na niego niczym grom z jasnego nieba. Doskonale zrozumiał wykonany przed chwilą gest. Czując przerażenie skupił się i zamknął umysł, tworząc w swej głowie coś na podobieństwo muru w mentalnym wymiarze.
- Na to już za późno - na twarzy Wszechojca pojawiło się coś na kształt krzywego uśmiechu.
- Od kiedy?
- Od momentu, gdyś się z chęcią zgodził na poświęcenie własnego życia.
- Cóż w tym było podejrzanego?
- Nie jesteś zdolny do takich czynów. To nie leży w twej naturze.
Odpowiedź ta wywołała w nim niemałe rozżalenie. Nawet własny ojciec mierzył go tą samą miarą, co wszyscy inni. Wiedział o tym już od dawna, jednak przez cały ten czas karmił się zwodniczą nadzieją, wmawiał sobie, iż tak nie jest. A teraz zyskał pewność.
- Więc pozwoliłeś mi na to wszystko - warknął po chwili milczenia. - Wiedziałeś co planuję niemal od samego początku. Nie zrobiłeś nic, by temu przeszkodzić. I mówisz, że to moja wina? Dlaczego? Jaki miałeś w tym cel?
- Mylisz się. Poczyniłem kroki, dzięki którym nie doszło do pewnych niepożądanych działań.
- Tulekhajowie... - wyszeptał. - To przez ciebie nie przybyli.
- Tak.
- Byłeś na Soojusie...
- Tak.
- Zniszczyłeś tamtejszy portal! Uniemożliwiłeś mym oddziałom rozpoczęcie wojny, a sam nakazałeś wymordować grupę Kregańczyków - starał się hamować narastającą złość, jednak jego głos z każdym słowem przybierał na sile.
- Kregańczycy będą przekonani, iż moje przybycie nie miało nic wspólnego z najazdem na ich krainę, a jedynie nieszczęśliwie zgrało się w czasie z atakiem. Nie mają również pojęcia o twych planach dotyczących dowództwa nad tymi odrażającymi istotami. W ich mniemaniu zjawiłem się, by uratować syna od niechybnej śmierci, co jest zgodne z prawdą. Nie działam pochopnie Loki.
- Ja również. Wiedziałem co robię. Powiodło by mi się.
Odyn zbył jego słowa milczeniem. Przymknął na chwilę oko i odetchnął głęboko, rzężąco.
- Powiedz mi, o czym myślałeś stojąc tam, w tym korytarzu? - zapytał po chwili. - Gdy spokojnie przyglądałeś się, jak gigant próbuje wyrwać ze mnie życie, miażdżąc mi kości?
- Ojcze... - zamilkł, spuszczając głowę.
- Czyżby po raz pierwszy zabrakło ci słów w ustach? Milczysz, gdyż nic nie jest w stanie usprawiedliwić twych czynów. Zdradziłeś mnie, a co za tym idzie cały Asgard.
- Jako książę w czystej linii i przyszły pretendent do tronu, uważam...
- Do tronu? - przerwał mu Odyn. - Ty nigdy byś na nim nie zasiadł, chłopcze.
- Gdyby Thor z jakiś względów abdykował, to mnie przypadłaby w udziale władza.
- Prędzej rządy sprawowałoby któreś z jego przyszłych, nieślubnych dzieci - wychrypiał cicho starzec. - Twe zamiary były jasne. Chciałeś doprowadzić do niechybnej wojny, dążyłeś do tego z pełną świadomością, wiedząc jakie skutki ona ze sobą przyniesie. Nie nadajesz się na króla.
Loki wyprostował się na krześle, przywdziewając na twarz maskę obojętności. Nie chciał okazywać jak silne było ukłucie zawodu, które przeszyło jego ciało po ostatnich słowach ojca.
- Stanowisz zagrożenie dla nas wszystkich - kontynuował starzec. - Posiadasz moc, jednak nie potrafisz nią w pełni władać. Opanowanie takiej energii wymaga czasu i poświęcenia. Na nic te iluzje chłopcze. Wiem doskonale, co dzieje się z twym ciałem.
- Co więc teraz? - zapytał, siląc się na neutralny ton.
- Twój czyn nie może pozostać bezkarny. Nic nie pozwala mi mieć pewności, iż nie będziesz dalej spiskował w ukryciu.
- Czekam więc na werdykt.
- Jeszcze nie podjąłem decyzji w tej kwestii. Chciałem tylko, byś wiedział, że nie jesteś tak przebiegły, jak ci się wydaje. Póki co zniknij mi z oczu.
Brunet wstał i bez słowa, posłusznie skierował się ku wyjściu.
- I nie próbuj umykać z pałacu. Znajdujesz się pod stałą kontrolą.
***
Od czasu jego rozmowy z ojcem minął już niemal tydzień, lecz Odyn w dalszym ciągu nie podjął decyzji co do sposobu ukarania. Przynajmniej Lokiemu nie było o tym nic wiadomo. Mógł robić wszystko, na co miał ochotę. Ograniczał go tylko jeden warunek - nie miał prawa opuścić pałacu. Brakowało mu potajemnego wymykania się poza mury, oraz towarzyszącej temu odrobinie adrenaliny. A także wolności. I swobody. Miał do dyspozycji ogromne królewskie ogrody, jednak nie lubił się po nich przechadzać - zazwyczaj przebywało tam zbyt wiele nieprzychylnych mu osób. Nie bał się ich wrogości. Była mu ona skrajnie obojętna. Po prostu nie miał ochoty ich spotykać. W związku z tym niemal cały czas spędzał w swej komnacie lub w bibliotece. Irytowała go jedynie ciągła obecność dwóch strażników przydzielonych mu przez Wszechojca. Chodzili za nim jak cienie, pilnowali na każdym kroku, towarzyszyli w każdym momencie i miejscu, nie spuszczali ani na chwilę z oczu. Znosił to w spokoju, z godnością, zachowując wszelkie uwagi dla siebie. Ich zadaniem było jedynie pilnowanie, by nie uciekł. Nic więcej.
***
Kolejny dzień. Kolejne godziny przepełnione niemiłosiernie nudną rutyną. Kolejny raz siedział bezczynnie w swej komnacie. Było to jego własne, małe królestwo niedostępne dla osób, których towarzystwa sobie nie życzył. Leniwym ruchem sięgnął po dużą, niemal już pustą butelkę stojącą na stoliku obok łóżka i wypił kilka łyków mętnego alkoholu. Ciecz przyjemnie rozluźniała i ogrzewała od środka, jednak nie powodowała otumanienia. Był bogiem, nie dane mu było poznanie tej wątpliwej przyjemności płynącej ze schlania się w trupa. Żałował tego. Miał ochotę odpłynąć chociaż na chwilę, wyrwać się z otaczającej go, ponurej rzeczywistości. Stojący w kącie zegar dźwięcznie wybił godzinę szesnastą. Zbliżała się pora posiłku. Westchnął cicho i niechętnie zwlókł swe szczupłe ciało z posłania, z zamiarem udania się do sali jadalnej. Szedł szybko, chcąc jak najprędzej zjeść i wrócić do swego zacisznego kąta. Był już w połowie drogi, gdy usłyszał głos Thora dobiegający zza załomu korytarza.
- Proszę, zachowaj tą wiedzę jedynie dla siebie.
Zatrzymał
się w pół kroku i ruchem ręki nakazał idącym kilka metrów za
nim strażnikom, by również przystanęli. W milczeniu wykonali
polecenie. Nie miał ochoty spotykać się z bratem. Od czasu wydarzeń
z Kreganu unikał go, gdy tylko było to możliwe. Zmarszczył brwi,
uważnie przysłuchując się dalszej wymianie zdań.
- Ale
dlaczego ma to być tajemnicą? Nie rozumiem!
- Pomyśl o jego uczuciach.
- Czym? Thor! Ocknij się wreszcie!
- Sif, uspokój się.
- On nie ma czegoś takiego, jak uczucia. Nie jest jak my!
- Sif!
- Nigdy nie pałałam do niego chociażby krztą sympatii, wiesz o tym. - Wiem, jednak to nie znaczy, że możesz go traktować w ten sposób. Nadal jest księciem i tak masz go tytułować.
Loki poruszył się niespokojnie w miejscu. Nie miał wątpliwości, iż rozmowa ta dotyczy jego osoby.
- Księciem? - prychnęła pogardliwie. - Nie mam zamiaru dłużej zwracać się do niego w ten sposób. Mam swoją godność. A wobec niego straciłam nawet ten znikomy cień szacunku, wymagany w związku z jego pochodzeniem.
- Proszę...
Na chwilę zapanowała zupełna cisza, którą w końcu przerwało ciche westchnienie wojowniczki.
- W porządku. Niech będzie. Ale nie myśl, że robię to dla niego.
- Dobrze.
- I nie oczekuj, że zmieni się wiele. Mogę go jedynie tolerować.
- To wystarczy.
- Wiedziałam, że coś jest z nim nie tak, ale nigdy nie przeszło mi przez myśl, że przez te wszystkie lata żyję tak blisko czegoś takiego. Tuż obok jotunheimskiego bastarda.
Brunet oparł się ciężko o ścianę, nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał.
- Jego pochodzenie nie jest istotne.
- Jest tutaj tylko z litości twego ojca. Nawet jego pobratymcy nie chcieli mieć z nim nic wspólnego. Jest zbyt słaby, wybrakowany, w pewien sposób upośledzony. Czyż nie mówiłeś, że pozostawili go na pewną śmierć? Miał zginąć. Taka była wola Laufeya. Dlaczego więc my mielibyśmy...
Nie mógł tego dłużej słuchać. Łgała. Musiała łgać. To wszystko nie miało prawa być prawdą. Pchnięty nagłą wściekłością niemal wypadł zza rogu, zatrzymując się dopiero w odległości trzech metrów od swego brata i rozmawiającej z nim kobiety.
***
niedziela, 6 października 2013
Rozdział 15 --> Suffering
Opuściłam "Kącik Rozgoryczeń"!
Minęło 19 dni. Nie bijcie.
Miał być szybciej, ale jak go przeczytałam, to niemal wszystko poszło pod Backspace \0_0/
Tak więc przed Wami zupełnie nowy, odmieniony rozdział 15!
Loki, Loki i jeszcze raz Loki.
( Oczywiście standardowo dość krótko :// )
Pozdrawiam,
Kinnisidee 3:}
Frigga stała przed drzwiami do pokoju swego młodszego syna. Zamknął się w komnacie niemal od razu po powrocie z Kreganu i od tamtego momentu nie wyszedł nawet na chwilę. Od czterech dni siedział zupełnie sam, a ona stale zaprzątała sobie tym głowę, niemal nie mogąc myśleć o czymkolwiek innym. Wszystko sprowadzało się do troski i zmartwienia. Ostatnio widziała go na dziedzińcu, oddalającego się w stronę pałacu. Zdawał się być wtedy zupełnie nieobecny, zatopiony w swoich myślach. Wizualnie sprawiał wrażenie osoby trawionej poważną gorączką. W jakim stanie był więc teraz? Miała co do tego złe przeczucia.
Uniosła zaciśniętą w pięść dłoń i już chciała zapukać, jednak w ostatnim momencie zawahała się, zatrzymując rękę tuż przed płaską powierzchnią. Nie była pewna, czy chce zobaczyć jego obecny wygląd. Po chwili odetchnęła jednak głęboko i stuknęła w nią kilka razy, po czym zrobiła krok do tyłu, czekając na jakiekolwiek przyzwolenie. Po drugiej stronie nie rozległ się jednak żaden dźwięk mogący świadczyć o chęci Lokiego do przebywania w czyimkolwiek towarzystwie.
- Loki, to ja - powiedziała, ponownie uderzając w drzwi. - Otwórz.
Nie otrzymała odpowiedzi. Wyczekiwała jeszcze przez chwilę, dając synowi czas na dojście do drzwi, jednak nie usłyszała najcichszych nawet kroków. Zalała ją fala lęku. Poczuła, że stało się coś złego. Odwróciła się i już miała odejść, by wezwać pomoc, gdy wrota uchyliły się wolno, nie wydając przy tym najcichszego nawet skrzypnięcia.
Weszła niepewnie do pokoju. Nie wiedzieć czemu miała wrażenie, że jej oczom ukarze się bałagan. Spodziewała się porozrzucanych książek i innych sprzętów leżących w nieładzie na ziemi, jednak w komnacie panował idealny porządek. Jak zawsze. Rozejrzała się, szukając go pełnym trwogi wzrokiem.
- Matko? - ciche pytanie padło z bliska, bardzo bliska.
Spojrzała przez ramię. Stał w wąskiej wnęce tuż obok wejścia, opierając się plecami o ścianę. Wyglądał, jakby z trudem utrzymywał się na nogach. Przyjrzała się uważnie całej jego postaci, od stóp aż po czubek głowy.
- Coś ty ze sobą... - jej głos się załamał, nie pozwalając dalej mówić.
Brunet uniósł brwi czekając, aż dokończy zdanie. Nie zrobiła tego.
Westchnęła cicho. Nie wiedziała co działo się na Kreganie, ale musiało mu się przytrafić coś naprawdę strasznego. Żadna błahostka nie doprowadziłaby go do takiego stanu. Wiedziała, że tam gdzieś, głęboko w środku jest wrażliwy, chociaż uparcie starał się to ukrywać. Może i dotknęły go ostatnie wydarzenia. Może częściowo chodziło o to, że na jego oczach niemal zabito Wszechojca. Z jakiegoś powodu siedział tu w samotności, przy oknach przysłoniętych grubymi, zielono złotymi kotarami, głodując, nie wychodząc na powietrze. Jednak przyczyną jego wyglądu i zachowania z pewnością nie było niedostarczanie organizmowi pożywienia. Cóż więc innego mogło go tak wyniszczyć?
Co się działo tu, za tymi zamkniętymi drzwiami w przeciągu tych czterech dni?
Odepchnął się od ściany i wolno ruszył w stronę łóżka, starając się opanować grymas bólu wykrzywiający co chwilę jego twarz. Przystanął przed obserwującą go uważnie matką, ujął jej dłoń w swoją - o wiele chłodniejszą niż zazwyczaj - i złożył na niej delikatny pocałunek. Potem nieśpiesznie ruszył przed siebie, wymijając ją bez słowa. Wiedział, że oczekiwała wyjaśnień, jednak nie miał ochoty niczego jej tłumaczyć. Przynajmniej na razie.
Szła za nim, słyszał ciche stukanie butów na niskim obcasie. Nie odwrócił się. Dotarł do swego posłania i opadł na nie z cichym westchnieniem ulgi. Frigga przysiadła na skraju łóżka i położyła dłoń na jego udzie. Pocieszającym gestem czule pogładziła śliski materiał spodni i uśmiechnęła się smutno.
- Synu...
- Lepiej z nim? - przerwał jej.
Nie chciał udzielać odpowiedzi na pytanie, które z pewnością miała zamiar zadać.
- Nie. Ale uparcie nalega na widzenie z tobą.
- Ze mną? - powtórzył ze zdziwieniem.
- Tak. Między innymi dlatego do ciebie przyszłam.
- Znany jest ci powód tego wezwania? - zapytał niepewnie, szybkim ruchem odrzucając z czoła pojedynczy, niesforny kosmyk ciemnych włosów. Syknął cicho, natychmiast tego żałując. Zabolało.
- Czy mogę wiedzieć, co...
- Nic - przerwał jej zimnym, nieprzyjemnym tonem.
Minęło 19 dni. Nie bijcie.
Miał być szybciej, ale jak go przeczytałam, to niemal wszystko poszło pod Backspace \0_0/
Tak więc przed Wami zupełnie nowy, odmieniony rozdział 15!
Loki, Loki i jeszcze raz Loki.
( Oczywiście standardowo dość krótko :// )
Pozdrawiam,
Kinnisidee 3:}
***
Pokrzykiwania, stukot
podbijanych metalem butów, pytania pozostawiane bez odpowiedzi. Wszystko działo się
bardzo szybko, a głosy łączyły się w jeden ogłuszający jazgot. Odynem zajęli się medycy, wykrwawiającego się
Volstagga zabrano do skrzydła szpitalnego. Tam również o własnych
siłach podążył Thor, by uzdrowiono mu uszkodzoną nogę.
Loki nie miał już siły.
Głowa bolała go niemiłosiernie, pulsując tępym bólem w
skroniach. Napięte mięśnie drażniły, doprowadzając zmęczone
ciało niemal do zupełnego odrętwienia. Starał się tego nie
okazywać. Pragnął się oddalić, uciec od panującego wokół
hałasu, pobyć w samotności. Po prostu odpocząć. Chwiejnym
krokiem ruszył w stronę pałacu, obojętnie wymijając biegających
po dziedzińcu ludzi. Nie zważał na nic, ani na nikogo. Po prostu
szedł. Krok za krokiem, powoli, starając się nie przyśpieszać.
Miał wrażenie, że wszystko dzieje się gdzieś obok, zupełnie
jakby nie był niemal w samym centrum panującego na dziedzińcu
zamieszania.
W pałacu nie było
spokojniej. Większość służby wyległa na korytarze, wywabiona
dźwiękami dobiegającymi z zewnątrz. Stojąca nieopodal wejścia
grupa pokojówek szeptała między sobą, przekazując dalej
zasłyszane informacje dotyczące tego, co działo się na placu. Gdy je
mijał zamilkły na chwilę, odprowadzając go podejrzliwym wzrokiem.
Wiedział, że szukają jakiejkolwiek pożywki dla swych prostych,
łaknących świeżych nowinek umysłów. Szybko jednak straciły
zainteresowanie jego osobą, nie odnajdując w nim widocznie niczego
godnego uwagi. Poza tym dołączyła do nich młodziutka pomocnica
nadwornego kucharza, przynosząc ze sobą jakieś nowe plotki. Mimo
iż mówiły cicho, rozumiał każde słowo padające z ich ust.
Rozprawiały o Thorze, jego męstwie i „poważnych” obrażeniach
odniesionych podczas zaciekłej bitwy. Podniesione z podniecenia głosy
irytowały go, wywoływały jeszcze większy ból głowy i chęć...
Znów poczuł lekkie
mrowienie w dłoni, niemal takie samo jak wtedy, gdy lodowy gigant
łamał kości Odynowi. Teraz jednak owe przeskoki energii
wywołało coś zupełnie innego, niż potrzeba udzielenia pomocy.
Miał ochotę unicestwić
te paplające niemiłosierne głupstwa kobiety. Miał ochotę zamknąć
ich usta raz na zawsze. Miał ochotę pozbyć się krążących
między nimi plugastw, tych kłamstw tworzonych wyłącznie ku uciesze asgardzkiego
pospólstwa. Zacisnął rękę w
pięść, starając się opanować. Przychodziło mu to z coraz
większym trudem.
Gdy w końcu dotarł do swojej komnaty, ostrożnie, jak
najciszej zamknął za sobą drzwi i zasunął złoty rygiel,
odcinając się od wszystkiego i wszystkich. Od tego całego zgiełku.
Przystanął na środku pomieszczenia i odetchnął ciężko,
przesuwając dłonią po zaczesanych do tyłu włosach.
Czuł się okropnie. Był
przeklęty własną słabością, skażony tą chorą niemocą
trawiącą go od środka. Wiedział co jest tego przyczyną.
Doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Do tej pory uparcie starał
się oszukać samego siebie, zakładał, że reakcje jego organizmu
nie są próbami obrony przed nowymi...zdolnościami, lecz jedynie
krótkotrwałym okresem przystosowania się do nich. Wmawiał sobie,
iż z czasem same przeminą. Nieustanna kontrola samego siebie i nie
dopuszczanie do okazania słabości - to były najlepsze dotychczasowe
sposoby na przetrwanie tego, co działo się z jego ciałem. Ale nie
mógł już tego znieść. Musiał się uwolnić. Zamknął oczy i
rozluźnił mięśnie, pozwalając JEJ wypłynąć.
Nie spodziewał się
tego, co nastąpiło kilka sekund później. Silny wybuch energii
rzucił go na kolana. Głowa odleciała mu do tyłu, spomiędzy jego
wpółotwartych warg wyrwał się głośny, przeciągły jęk, a
szeroko otwarte oczy wpatrywały się teraz pusto w przestrzeń.
Dusił się własnym krzykiem, próbującym wyrwać się z jego ust.
Jasne wstęgi emanujące z całej jego osoby rozproszyły się wokół,
migocząc zielonkawymi błyskami. Miał wrażenie, jakby napięte
ciało było rozrywane od środka przez krótkie, jednak
nieustępliwie napływające fale wydostającej się mocy. Nic do tej
pory nie sprawiło mu tak ogromnego cierpienia. Spalał się. Płonął,
chociaż wkoło nie było śladu buzującego ognia. Ogarnęła go nagła pewność,
że gdy za kilka dni ktoś spróbuje w końcu wejść do jego
komnaty, znajdzie w niej nie księcia, a jedynie powykręcane, martwe
truchło. Nie mógł w żaden sposób temu zapobiec.
Nagle wszystko skończyło się tak niespodziewanie, jak rozpoczęło. Opadł bezwładnie na błyszczącą złotem posadzkę, z
trudem przewrócił się na plecy i leżał tak, z szeroko
rozrzuconymi ramionami i wzrokiem utkwionym gdzieś w suficie. Z jego
piersi wyrywały się szybkie, płytkie oddechy, a każdemu z nich
towarzyszył ból rozchodzący się tępo po całej klatce piersiowej. Nie myślał
o niczym. Po prostu trwał. W ciszy. W samotności. W swym własnym
rozgoryczeniu.
***
Frigga stała przed drzwiami do pokoju swego młodszego syna. Zamknął się w komnacie niemal od razu po powrocie z Kreganu i od tamtego momentu nie wyszedł nawet na chwilę. Od czterech dni siedział zupełnie sam, a ona stale zaprzątała sobie tym głowę, niemal nie mogąc myśleć o czymkolwiek innym. Wszystko sprowadzało się do troski i zmartwienia. Ostatnio widziała go na dziedzińcu, oddalającego się w stronę pałacu. Zdawał się być wtedy zupełnie nieobecny, zatopiony w swoich myślach. Wizualnie sprawiał wrażenie osoby trawionej poważną gorączką. W jakim stanie był więc teraz? Miała co do tego złe przeczucia.
Uniosła zaciśniętą w pięść dłoń i już chciała zapukać, jednak w ostatnim momencie zawahała się, zatrzymując rękę tuż przed płaską powierzchnią. Nie była pewna, czy chce zobaczyć jego obecny wygląd. Po chwili odetchnęła jednak głęboko i stuknęła w nią kilka razy, po czym zrobiła krok do tyłu, czekając na jakiekolwiek przyzwolenie. Po drugiej stronie nie rozległ się jednak żaden dźwięk mogący świadczyć o chęci Lokiego do przebywania w czyimkolwiek towarzystwie.
- Loki, to ja - powiedziała, ponownie uderzając w drzwi. - Otwórz.
Nie otrzymała odpowiedzi. Wyczekiwała jeszcze przez chwilę, dając synowi czas na dojście do drzwi, jednak nie usłyszała najcichszych nawet kroków. Zalała ją fala lęku. Poczuła, że stało się coś złego. Odwróciła się i już miała odejść, by wezwać pomoc, gdy wrota uchyliły się wolno, nie wydając przy tym najcichszego nawet skrzypnięcia.
Weszła niepewnie do pokoju. Nie wiedzieć czemu miała wrażenie, że jej oczom ukarze się bałagan. Spodziewała się porozrzucanych książek i innych sprzętów leżących w nieładzie na ziemi, jednak w komnacie panował idealny porządek. Jak zawsze. Rozejrzała się, szukając go pełnym trwogi wzrokiem.
- Matko? - ciche pytanie padło z bliska, bardzo bliska.
Spojrzała przez ramię. Stał w wąskiej wnęce tuż obok wejścia, opierając się plecami o ścianę. Wyglądał, jakby z trudem utrzymywał się na nogach. Przyjrzała się uważnie całej jego postaci, od stóp aż po czubek głowy.
- Coś ty ze sobą... - jej głos się załamał, nie pozwalając dalej mówić.
Brunet uniósł brwi czekając, aż dokończy zdanie. Nie zrobiła tego.
Westchnęła cicho. Nie wiedziała co działo się na Kreganie, ale musiało mu się przytrafić coś naprawdę strasznego. Żadna błahostka nie doprowadziłaby go do takiego stanu. Wiedziała, że tam gdzieś, głęboko w środku jest wrażliwy, chociaż uparcie starał się to ukrywać. Może i dotknęły go ostatnie wydarzenia. Może częściowo chodziło o to, że na jego oczach niemal zabito Wszechojca. Z jakiegoś powodu siedział tu w samotności, przy oknach przysłoniętych grubymi, zielono złotymi kotarami, głodując, nie wychodząc na powietrze. Jednak przyczyną jego wyglądu i zachowania z pewnością nie było niedostarczanie organizmowi pożywienia. Cóż więc innego mogło go tak wyniszczyć?
Co się działo tu, za tymi zamkniętymi drzwiami w przeciągu tych czterech dni?
***
Odepchnął się od ściany i wolno ruszył w stronę łóżka, starając się opanować grymas bólu wykrzywiający co chwilę jego twarz. Przystanął przed obserwującą go uważnie matką, ujął jej dłoń w swoją - o wiele chłodniejszą niż zazwyczaj - i złożył na niej delikatny pocałunek. Potem nieśpiesznie ruszył przed siebie, wymijając ją bez słowa. Wiedział, że oczekiwała wyjaśnień, jednak nie miał ochoty niczego jej tłumaczyć. Przynajmniej na razie.
Szła za nim, słyszał ciche stukanie butów na niskim obcasie. Nie odwrócił się. Dotarł do swego posłania i opadł na nie z cichym westchnieniem ulgi. Frigga przysiadła na skraju łóżka i położyła dłoń na jego udzie. Pocieszającym gestem czule pogładziła śliski materiał spodni i uśmiechnęła się smutno.
- Synu...
- Lepiej z nim? - przerwał jej.
Nie chciał udzielać odpowiedzi na pytanie, które z pewnością miała zamiar zadać.
- Nie. Ale uparcie nalega na widzenie z tobą.
- Ze mną? - powtórzył ze zdziwieniem.
- Tak. Między innymi dlatego do ciebie przyszłam.
- Znany jest ci powód tego wezwania? - zapytał niepewnie, szybkim ruchem odrzucając z czoła pojedynczy, niesforny kosmyk ciemnych włosów. Syknął cicho, natychmiast tego żałując. Zabolało.
- Nie...
Skinął lekko głową,
spuszczając wzrok na swoją rękę, którą nerwowo skubał rąbek
czystej, ciemnozielonej tuniki.
- Czy mogę wiedzieć, co...
- Nic - przerwał jej zimnym, nieprzyjemnym tonem.
Na jej twarzy pojawiło
się rozżalenie. Do tej pory nigdy jeszcze nie zwrócił się do
niej w taki sposób.
- Martwię się - odparła po chwili.
- Martwię się - odparła po chwili.
- Wiem.
- Nie wyglądasz
najlepiej.
- Wiem.
- Powinieneś udać się
do skrzydła szpitalnego.
- Może później - burknął. - Najpierw czeka mnie rozmowa z ojcem.
***
Subskrybuj:
Posty (Atom)