poniedziałek, 30 grudnia 2013

Smętna prawda = odpowiedź na wszelkie ponaglenia.

Postaram się krótko i treściwie określić problem. A problem jest i to całkiem spory. Otóż! 
Ostatnimi czasy coś odciągnęło moją uwagę od Lokiego, Thora, Asgardu itd. Wciągnęłam się w serial The Walking Dead, obejrzałam wszystkie sezony w tydzień i kilka dni. Mam fazę, że tak się brzydko wyrażę, na zombie. 
Otwieram OpenOffice i próbuję pisać dalej moje fanfiction. Nie idzie. Kompletnie mi nie idzie. Nie chodzi o to, że straciłam na to chęć i że nie chce mi się już tego pisać, nie, nie. Bardzo chętnie bym usiadła i zapisała kilka, kilkanaście stron, tylko po prostu nie mam (na to) weny. Staram się jak tylko mogę, ale nic z tego nie wychodzi. 
Miałam fragment - usunęłam cały, był niemiłosiernie kiepski. Teraz posiadam jedynie stronę (jedną!) i to też nie należącą do najlepszych. Na siłę nie chcę pisać, to nie miałoby sensu, prawda?
Dlatego... Nie no, bloga nie zawieszam, przynajmniej nie zupełnie. Wytrwale będę próbować, ponieważ nadal odczuwam niemałą sympatię do tej tematyki. Chwilowo jest stłumiona, ale ciągle jest.
Bardzo Was przepraszam :((

Pozdrawiam, 
Kinnisidee 3:{




środa, 25 grudnia 2013

Wesołych Świąt!

Czego mogę Wam życzyć? Wypiszę w punktach, będzie bardziej przejrzyście :)
- niezliczonej ilości świetnych pomysłów (dotyczących różnych spraw)
- morza żelek dla każdego
- sprytu (mogącego przydać się w wielu sytuacjach)
- świetnego Sylwestra
- wielu znajomych pieprzniętych umysłowo w taki sam sposób, jak Wy ( w pozytywnym znaczeniu oczywiście ^^)
- seksów (tak niecenzuralnie)
- dużo wolnego czasu!
- seksów (podwójnie, a co!)
- zimy tak porządnej, żeby pozamykano wszelkie szkoły na jakieś dwa tygodnie chociaż
- życzyłabym też Lokiego, ale biedak by nie wyrobił, więc zamiast oryginału proponuję po wiernym klonie dla każdej!

Mam nadzieję, że z prezentów wszyscy byli zadowoleni, z rodzinnych kolacji wigilijnych również!

Pozdrawiam,
Kinnisidee 3:}

PS. Rozdziału nadal nie ma \0_0/
      Możecie mnie zabić. Proszę bardzo.



czwartek, 28 listopada 2013

Rozdział 18 --> Anxiety

At last. Po przerwie nieprzyzwoicie wręcz długiej przedstawiam Wam rozdział 18, długością niestety niezbyt imponujący. Zmieniany był tyle razy, że szkoda gadać. Stąd między innymi to opóźnienie.
Nie mówię nic więcej, moje paplanie jest właściwie zbyteczne. Chcę jedynie przeprosić.
Pozdrawiam,
Kinnisidee 3:}







***


                    Frigga siedziała na złotym krześle ustawionym na podwyższeniu, tuż obok tronu swego męża. W milczeniu obserwowała egzekucję, starając się nie okazywać targających nią od wewnątrz uczuć. Kat wykonywał swą pracę niby od niechcenia, jednak każde uderzenie wymierzone było z niesamowitą siłą i precyzją. Bat raz po raz z cichym świstem opadał na blade plecy jej młodszego syna, a ona nie mogła nic zrobić, by przerwać jego cierpienia. 
                     Gdyby to od niej zależało, gdyby miała chociaż najmniejszy wpływ na wybór kary... Starała się w wyperswadować Odynowi pomysł zastosowania przemocy. Bezskutecznie. Wysłuchał jej słów tylko przez wzgląd na to, kim była. Wysłuchał, po czym po chwili milczenia posłał po więźnia z rozkazem przyprowadzenia go do sali, w której obecnie się znajdowali. Nie pomogły żadne argumenty, ani prośby. Trwał niewzruszenie w swej decyzji.
                      W końcu wymierzono ostatni, pięćdziesiąty bat. Kat przerzucił narzędzie tortur przez ramię, skłonił się, w milczeniu wycofał w cień pobliskiej kolumny. Loki klęczał z nisko zwieszoną głową, pozwalając, by jego czarne, potargane włosy przysłoniły umęczoną twarz. Każdemu ciężkiemu oddechowi towarzyszyło drżące poruszenie klatki piersiowej. Był przytomny, jednak przez oszołomienie nie do końca świadom tego, co działo się dookoła. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że rzemienie nie smagają już jego ciała. Poruszył się lekko, ostrożnie.
                      Położyła dłoń na ramieniu męża, ten jednak strącił ją delikatnym ruchem i podniósł się ze swego miejsca. Spojrzała na niego ze smutkiem, gdy spomiędzy jego warg wyrwało się ciche sapnięcie. Wszyscy stojący najbliżej tronu również musieli usłyszeć ten dźwięk świadczący o wyczerpaniu, o słabości potężnego króla, jednak stosownie nie dali po sobie niczego poznać. 
                      Odyn nieśpiesznie podszedł do klęczącego, zatrzymał się tuż przed nim i wyciągnął dłoń, oferując tym samym pomoc.  
- Wstań synu.
Po sali rozniósł się głośny śmiech. Loki zatrząsł się w spazmach urywanego, zachrypniętego rzężenia. 
- Nie nazywaj mnie tak. Nie jestem nim - odparł w końcu. - I nigdy nie byłem.
Wstał o własnych siłach, chociaż nie budziło wątpliwości, że każdy ruch przychodził mu z niemałym trudem. Poranione mięśnie pleców pracowały, zmuszając ciało do przybrania wyprostowanej postawy. Starając się ukryć wysiłek, którym opłacił pełne wyprostowanie się, uniósł dumnie podbródek i zmierzył tłum wzrokiem pozbawionym jakiegokolwiek wyrazu. Znała go tak dobrze. Zawsze starał się ukrywać swoje słabości pod pozornym przekonaniem o swej wyższości nad innymi. Jego twarz była chorobliwie blada, przybrała odcień niemal zupełnie odpowiadający barwie śniegu. Pod błyszczącymi, zielonymi oczami rozlewały się ciemnofioletowe cienie - ślady pozostawione przez wycieńczenie. Pogłębiły się od momentu, gdy widziała je po raz ostatni, zanim jeszcze zaczął skrywać swój prawdziwy wygląd pod złożoną iluzją. Powodowały, że jego twarz sprawiała wrażenie bardzo wychudzonej, zmarnowanej. Bezbronnej, a zarazem przerażającej.
                       Nagle spojrzał wprost na nią, nawiązał kontakt wzrokowy. Zalała ją nagła fala przejmującego smutku. Wiedziała do czego to wszystko zmierzało. Wiedziała kim stał, lub kim w najbliższym czasie miał stać się jej syn. Widziała to w tych chłodno patrzących, pustych oczach. Łzy pojawiły się nagle, nim zdążyła się opanować. Dostrzegł to natychmiast. Wykrzywił twarz w gorzkim uśmiechu i trwał tak, uważnie ją obserwując. Patrząc na jego oblicze uświadomiła sobie ile musiał wycierpieć w milczeniu, siedząc samotnie z początku w swej komnacie, a później w celi.  
- Do mnie - cichy rozkaz Wszechojca wyrwał ją z zamyślenia.
Myślała, że Odyn zwraca się do więźnia, on jednak ponaglającym gestem przywołał do siebie dowódcę straży i niemal szeptem wydał mu kilka instrukcji. Młody mężczyzna skinął głową, zasalutował, po czym wrócił do swych ludzi, by przekazać im słowa władcy.
                       Odwróciła głowę w bok, spojrzała na stojącego kilka kroków dalej Thora. W dalszym ciągu czuła na sobie wzrok Lokiego. Zerknęła w jego stronę. Patrzył na nią uparcie, teraz jednak jego wargi zacisnęły się w wąską linię, a w oczach pojawił się ledwo dostrzegalny cień wyrzutu. Czyżby winił ją za to, co go spotkało? Z pewnością. Miał jej za złe, że nie powstrzymała ojca i pozwoliła na skrzywdzenie go. I to w dodatku tak dotkliwe.
                       Sześciu gwardzistów otoczyło skazańca ścisłym kręgiem, separując tym samym od osób zgromadzonych w sali.  
- Wyprowadzić - w głosie boga bogów pojawiła się nuta zmęczenia i zrezygnowania.
Loki nie stawiał oporu. Wolnym krokiem, jednak posłusznie opuścił salę, nie zważając na szturchnięcia i ponaglenia padające z ust eskortujących go wojowników.




***



                       Cały ten sztuczny dramatyzm przyprawiał go niemal o dreszcz obrzydzenia. Wszystko było zaplanowane, każdy najdrobniejszy nawet szczegół. Loki miał co do tego pewność. Odyn jako współczujący, proponujący pomoc ojciec. Frigga odgrywająca rolę bolejącej nad losem syna, kochającej matki. Jej uczucia nie mogły być szczere. Nie po tym, co zrobił. Dlatego nie uczyniła nic, by mu pomóc. Dał jej powód, by nie musiała się więcej za nim wstawiać.
                       Jeszcze przed biczowaniem był skłonny żałować swych porywczych czynów. Tak, wbrew pozorom był na to gotów. Jednak podczas wymierzania kary, klęcząc tam, przed człowiekiem, którego brał za swojego ojca i patrząc w jego niebieskie oczy, uzmysłowił sobie, że byłby to czyn skutkujący jedynie dodatkową ujmą. Zostałby wysłuchany. Co do tego nie miał wątpliwości. Wszechojciec zwołałby obywateli Asgardu i pozwoliłby mu mówić, publicznie wyrazić żal za winy. Byłaby to spowiedź wzbudzająca zainteresowanie, jednak nie przyczyniłaby się w żaden sposób do polepszenia sytuacji, w której się znajdował. Został już osądzony w oczach tych wszystkich ludzi. I nie zmieniłyby tego żadne wyjaśnienia, żadne przeprosiny.
                       Gdy tylko przekroczył próg, drzwi zamknęły się powoli - tak, by zgromadzeni w sali mogli obserwować jego nieśpiesznie oddalającą się w towarzystwie strażników postać. By jeszcze przez kilka chwil mieli możliwość oglądania jego pooranych przez bat pleców.  
                        W końcu skrzydła wrót spotkały się z cichym trzaskiem, oddzielając to, co poniżone i godne pogardy, od tego, co z założenia idealne i bez skazy. Stały się symboliczną barierą między ponurą egzystencją skazańca, a boskim, niemal pozbawionym trosk życiem.
                        Szedł bez pośpiechu długim, zdającym się nie mieć końca korytarzem. Wojownicy dostosowali do niego tempo marszu, nie pośpieszali, ale i nie pozwalali zwolnić kroku. Dotarli do rogu, skręcili, gwałtownie nakazali się zatrzymać. Sześć par oczu bacznie patrzyło na każdy jego ruch. Sześć surowych, pokrytych kilkudniowym zarostem twarzy skierowanych w jego stronę.
 „ Teraz ich kolej na wyładowanie nienawiści” - pomyślał, przenosząc ciężar ciała do tyłu i odchylając się lekko na pięcie.  
Czekał na atak. Na pierwsze uderzenie, przełamanie resztek jakiegokolwiek oporu związanego z katowaniem osoby do niedawna stanowiącej część królewskiej rodziny. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Żadna zaciśnięta w pięść dłoń nie uderzyła w jego obolałe ciało. Stali w bezruchu, jakby na coś...
                        Nagle usłyszał dźwięczny odgłos uderzającego o siebie metalu, zapowiedź doznań zgoła odbiegających charakterem od tych przyjemnych. Zza rogu wyszło pięciu mężczyzn w błyszczących złotem pancerzach. Natychmiast dostrzegł gruby łańcuch przerzucony przez ramię jednego z nich. Odetchnął w duchu. Z pewnością nie było to żadne narzędzie tortur. Nowo przybyli bez słowa dołączyli do eskortującej go grupy, kiwając szybko, powściągliwie głowami na powitanie. Ustawili się w zwartym okręgu, własnymi ciałami odcinając każdą potencjalną drogę ucieczki. Jedenastu uzbrojonych wojowników na jednego, okaleczonego więźnia. Po co stosowano wobec niego aż takie środki ostrożności?
                        Bezwiednie postąpił krok na przód. Reakcja żołnierzy była natychmiastowa, profesjonalna. Zwarli szyk, kierując w jego stronę ostrza halabard. Cofnął się zaskoczony. Dostrzegł w ich twarzach coś, czego nie spodziewał się ujrzeć. Lęk. Wszystko nabrało nagle sensu. Oni się go po prostu bali. Dlatego eskortowała go tak duża grupa. Nikły uśmiech zagościł przez chwilę na jego twarzy.
                       Nie opuszczali broni. Pozostawali w pełnej gotowości na odparcie ewentualnego ataku. Zmrużył oczy, po czym wykonał zwinny półobrót w miejscu. Świeże rany zapulsowały piekielnie ostrym, odurzającym bólem, jednak nie mógł się powstrzymać. Nie miał zamiaru uciekać. W obecnym stanie byłby to czyn co najmniej niedorzeczny. Chciał jedynie sprawdzić ich czujność, zagrać im na nerwach. Rozdrażnić.
                       Nie rozczarował się. Asgardczycy drgnęli niespokojnie, pełni obaw co do jego zamiarów. Wyprostował się, uniósł dłonie w jednoznacznym geście poddania. Widząc strach wymalowany na ich twarzach, zaśmiał się po raz kolejny. Cała ta cholerna sytuacja zaczęła go bawić. Wiedzieli już do czego zdolny jest ten niepozorny, chuderlawy w powszechnym mniemaniu chłopak, który do tej pory był dla nich jedynie cieniem potężnego brata.
                        Jasnowłosy mężczyzna trzymający łańcuch wystąpił niepewnie na przód, starając ukryć swe zaniepokojenie pod groźnie zmarszczonymi brwiami. Loki jednak bez trudu dostrzegł obawę w jego oczach. Wyszczerzył zęby w pełnym uśmiechu, przekrzywił głowę w bok. Niełatwo było go oszukać, a już z pewnością nie był do tego zdolny zwykły poddany.
                        Uważnie lustrował spojrzeniem stojącego naprzeciw chłopaka i cmoknął cicho, gdy ten  wyciągnął przed siebie metalowe pęta. Dopiero teraz dostrzegł niezwykłość tego sprzętu. Nie były to zwykłe kajdany, jakie widywał wcześniej. Był to cały mechanizm złożony z pięciu oków połączonych ze sobą solidnym łańcuchem. Przenośne dyby. Jedynie to w miarę zadowalające porównanie przyszło mu do głowy. 
- Streszczaj się Balev - warknął któryś z wartowników. - Zróbmy swoje i kończmy.
Ponaglany blondyn drgnął, po czym szybko postąpił kilka kroków na przód i zatrzymał się bardzo blisko, zbyt blisko. Loki poczuł niemal dziecięcą chęć odepchnięcia go, opanował się jednak i spokojnym, nieśpiesznym ruchem uniósł ręce na wysokość bioder. Z satysfakcją obserwował zgromadzonych wokół mężczyzn. Poprawiali chwyt na trzonach halabard, poniektórzy zaciskali na nich mocno ręce, aż do zbielenia knykci. Strażnik wprawnymi ruchami spętał kajdanami jego dłonie oraz nogi w kostkach. Ostatni okrąg, nieco większy od pozostałych, zatrzasnął mu na szyi
                         Loki próbował sięgnąć przed siebie, ponownie wywołując pełne ostrożności poruszenie wśród mężczyzn, jednak w połowie ruchu został zatrzymany przez więzy połączone z górną częścią instalacji. Westchnął cicho. Uniemożliwiono mu wykonywanie jakichkolwiek gwałtowniejszych ruchów. Rozluźnił ramiona, szybko oblizał spierzchnięte wargi.  
- Ruszajmy - ponaglił. - Wykonałem swe zadanie. Zapewniłem innym rozrywkę. Teraz chciałbym odpocząć.


***

piątek, 8 listopada 2013

Zmieniony rozdział 17 --> Punishment

Witajcie. 

Rozdział został trochę zmieniony. Głównie w momencie, gdy wymierzano Lokiemu karę. Dopisałam trochę, coś pozmieniałam i uważam, że teraz jest lepiej :D

Pozdrawiam, 
Kinnisidee 3:}

 



 





 ***




                        Sif usiłowała opanować słowa, które usilnie cisnęły się jej na usta. Wiedziała, że mogłyby one urazić Thora, a nie chciała niszczyć ich więzi, mieć w jego osobie wroga. Jotunheimskie pochodzenie Lokiego z pewnością nie miało większego znaczenia dla Gromowładnego. Od zawsze byli dla siebie braćmi, nie dało się tak gwałtownie przekreślić tych wszystkich wspólnie przeżytych lat.  
                       Brunet już w dzieciństwie był wyobcowany, izolował się. Może robił to nieświadomie. Może nie. W jego obecności wszystko zdawało się być tajemnicze, jednak nie w ten przyjemny, przyprawiający o dreszcz fascynacji sposób. Nie. Towarzyszył mu zawsze chłód i irracjonalny niepokój. Czasami zastanawiała się co jest tego przyczyną, nigdy jednak nie przyszło jej do głowy takie wytłumaczenie.
                        Teraz, gdy znała już prawdę, poczuła do niego nienawiść większą niż do tej pory. Nigdy go nie lubiła, jednak okazywała mu szacunek. Był księciem, więc wymagała tego dworska etykieta. Kurtuazja i nic więcej. Żadnej sympatii.  

                       - Jest tutaj tylko z litości twego ojca. Nawet jego pobratymcy nie chcieli mieć z nim nic wspólnego. Jest zbyt słaby, wybrakowany, w pewien sposób upośledzony - nie mogła się powstrzymać. - Czyż nie mówiłeś, że pozostawili go na pewną śmierć? Miał zginąć. Taka była wola Laufeya. Dlaczego więc my mielibyśmy... 
                       Siarczyste przekleństwo Thora wypowiedziane cichym tonem spowodowało, że urwała wypowiedź w pół zdania. Gdy otworzyła usta, chcąc zapytać o co chodzi, syknął przez zęby i uniósł dłoń w wymownie powstrzymującym geście. Posłusznie usłuchała rozkazu, patrząc na niego spode łba. Spomiędzy jej wpółprzymkniętych warg wydarło się ciche westchnienie. Więc jednak. Niepewnie spojrzała na jego twarz, lecz nie dostrzegła tam tego, czego się spodziewała. Nie wyglądał na dotkniętego jej słowami. Zmarszczone brwi i zaciśnięta szczęka świadczyły raczej o napięciu i skupieniu.  
- O co chodzi? - zapytała cicho. 
- Spójrz - odparł krótko, wskazując głową coś znajdującego się za jej plecami.
                       Zanim zdążyła wykonać jakikolwiek ruch, poczuła delikatny uścisk na swoim gardle. Nie dała po sobie niczego poznać, uznając, iż to jedynie chwilowe skutki poddenerwowania. Postanowiła w spokoju poczekać na moment, w którym dziwne uczucie przeminie. Chciała się odwrócić i zobaczyć kto, lub co było na tyle zuchwałe, by przerwać im rozmowę i wywołać u Odinsona taką reakcję, jednak niespodziewanie ten z początku słaby, niemal niewyczuwalny uścisk wzmocnił się i zaczął z każdą chwilą przybierać na sile. Uniosła dłonie i przyłożyła je do szyi, nie wyczuwając pod palcami żadnej przeszkody. Niewidzialne macki jeszcze bardziej wzmocniły chwyt i agresywnie pociągnęły ją w górę. Jej stopy oderwały się od ziemi i zawisły kilka centymetrów nad posadzką. Zaczęła chaotycznie wymachiwać nogami, jednocześnie próbując oswobodzić się z duszącego uścisku.  


 ***

                    Wykorzystał wściekłość do ukrycia rozżalenia targającego jego ciałem. To był najlepszy sposób, jedyny sposób. 
Nie zwrócił najmniejszej uwagi na fakt, iż iluzja do tej pory okrywająca jego ciało, teraz niemal całkowicie zanikła. Zeszła z niego w momencie, w którym utracił kontrolę i pozwolił sobie na okazanie gwałtowniejszych emocji. Gdy tak niespodziewanie dowiedział się kim, nie, nie kim, lecz CZYM jest. 
                    Z szalonym uśmiechem, niemal w demoniczny sposób wykrzywiającym jego twarz, szybkim ruchem ręki jeszcze mocniej zacieśnił niewidzialny stryczek na szyi kobiety. Czuł jej przerażenie i ból. Nie bez uciechy stwierdził, iż sprawia mu to niemałą satysfakcję. Był panem sytuacji. 
                    Przyglądał się jej usilnym próbom zaczerpnięcia oddechu, jej nabierającym konwulsyjnego charakteru ruchom. Wisiała bezradnie w powietrzu, skazana na jego łaskę bądź niełaskę. W końcu dostała to, na co od dawna w jego mniemaniu zasługiwała. Chciał aby cierpiała. Przyjemność płynącą z obserwowania jej powolnych tortur wzmacniały przeszywające jego ciało, odrętwiające dreszcze wywołane nagłym wyzwoleniem mocy. 
                   Stał w lekkim rozkroku, wpatrując się w nią dzikim wzrokiem. Oddychał ciężko, a jego oczy błyszczały spod zmrużonych w grymasie złości powiek. Wąskie usta zacisnęły się jeszcze mocniej niż do tej pory, tworząc bladą linię przecinającą jego twarz na podobieństwo krzywej blizny.  
- Loki, przestań! - donośny głos Thora poniósł się echem po korytarzu. - To nie jest rozwiązanie. Jej męki niczego nie zmienią. 
Przekrzywił lekko głowę, poświęcając uwagę słowom Gromowładnego.  
- Masz rację... - odparł po chwili. Opuścił dłoń, uwalniając Sif z silnego chwytu mocy. Z głuchym tąpnięciem upadła na ziemię, jednak niemal od razu podniosła się do klęku. Oddychała z trudem, łapczywie zaczerpując powietrze w płuca. - To jest rozwiązaniem - dodał.
                  Zamachnął się jak do rzutu sztyletem, a spomiędzy rozczapierzonych palców jego dłoni wstrzeliła mała, mieniąca się ciemnozielonymi błyskami wiązka energii. Szybko pomknęła w kierunku wojowniczki, by po chwili zderzyć się z jej okrytą jedynie lekką koszulą piersią. Zdezorientowana kobieta otworzyła szerzej oczy i poruszyła wargami, jednak z jej ust nie padło ani jedno słowo. Upadła bezwładnie do boku, uderzając głową o twardą posadzkę.  
                   Z zadowoleniem przyglądał się swojemu dziełu, patrzył jak Thor podbiega do ciała, ostrożnie odwraca je na plecy i przykłada dłoń do delikatnej, jasnej szyi. Naiwny. Potrzebował kilku chwil na uzmysłowienie sobie, że nie wyczuwa pulsu. W końcu dotarło to niego to, co dotrzeć powinno. Uniósł głowę. Niebieskie oczy na chwilę spotkały się z zielonymi. Loki wykrzywił usta w lekkim uśmiechu pełnym satysfakcji.  
- Czemu tak na mnie patrzysz...bracie? - wycharczał, bez skrupułów spluwając na złotą podłogę. - Nie musisz dziękować. To tylko niewielka przysługa dla całego Asgardu. Jedna kłamliwa suka mniej. 
- Straże!
                    Zza rogu wypadło kilku postawnych mężczyzn. Nie zwrócił na nich najmniejszej uwagi. Narastająca euforia zalewała jego ciało, mieszając się z przyjemnym odczuciem towarzyszącym przepływowi mocy. Czuł, że zrobił to, co już dawno zrobić powinien. Po kilku krótkich rozkazach Gromowładnego żołnierze złapali go pod ramiona i poczęli ciągnąć w kierunku lochów. Poddał się bez walki. Nie oponował. Nic nie miało już sensus, całe jego dotychczasowe życie okazało się być jednym, wielkim kłamstwem. Dlaczego tyle lat był oszukiwany? Nie. Nie chciał wiedzieć. Przynajmniej nie teraz. Korytarz wypełnił się jego pozbawionym jakiejkolwiek litości śmiechem.


***

                    Nie brał udziału w pogrzebie Sif. Nie pozwolono mu. Nie czuł żalu. Obce mu były wyrzuty sumienia. Siedział w siadzie skrzyżnym na całkiem sporym łożu i patrzył na kamienną ścianę celi. Pomieszczenie nie różniło się wiele od jego komnaty, znajdującej się w drugiej części pałacu, jednak było nieco ciemniejsze i mniejsze. Nie miał tu balkonu, a jedynie jedno, oczywiście zakratowane okno z widokiem na dziedziniec. Widok ogromnego placu pogłębiał w nim uczucie klaustrofobii. Tutaj mógł jedynie krążyć bezmyślnie dookoła, niczym zwierzę zamknięte w klatce. Nie mógł opuścić swego więzienia nawet na chwilę. W kącie znajdowała się mała łazienka, a jedzenie przynoszono mu trzy razy dziennie. Przynajmniej karmiono go dobrze - jadł to samo, co ludzie, których jeszcze do niedawna brał za swoją rodzinę. Dostawał te same potrawy i napoje ułożone na złotych talerzach, które znał od dzieciństwa. Teoretycznie nie było mu źle. Zapewniano mu rzeczy, których potrzebował do dalszego życia.  
                 Chwytał się wszystkiego, co pozwoliłoby chociaż w pewnym stopniu zapomnieć o żalu, złości i drzemiących pod jego skórą pokładach mocy. Od czasu do czasu przynoszono mu książki, aby mógł czymś wypełnić sobie czas. Właśnie to było najgorsze - czas, który tak niemiłosiernie wolno płynął. Każda godzina ciągnęła się niczym przynajmniej kilka. Każdy dzień zdawał się być tygodniem. Nienawidził nudy. Nie wystarczało mu samo zagłębianie się w lekturze - owszem, pozwalało chociaż na chwilę zapomnienia, ale na dłuższą metę... 


***

                     - Wychodź - stanowczy głos wyrwał go z drzemki.
Otworzył niechętnie oczy i spojrzał w stronę wyjścia z celi. Stało tam trzech strażników w srebrnych pancerzach, dzierżących długie, ostro zakończone halabardy oraz sir Roderick. Był on członkiem Rady, ale także głównym dowódcą wojsk asgardzkich. Gdy Odyna nie było na polu walki to on sprawował najwyższą władzę.  
- Słyszysz co mówię? Idziemy!
                  Brunet podniósł się niechętnie i wolnym krokiem podszedł do drzwi. Przechylił lekko głowę w bok i spojrzał wyzywająco prosto w oczy dowódcy gwardzistów. Czekał, aż mężczyzna opuści wzrok, jednak ten twardo wytrzymywał. W końcu lekko skinął ręką, a jeden z jego podwładnych bez ceregieli pchnął go mocno w stronę korytarza. Poleciał do przodu, niemal tracąc równowagę i lądując na ziemi. Wyprostował się i dumnie uniósł brodę do góry. Był zmęczony. Nie spał przez całą noc, rozmyślając o swojej ponurej sytuacji. Dopiero kilka minut przed nie miłą pobudką udało mu się choć na chwilkę odpłynąć. Jednak jak widać nie dana mu była nawet ta mała przyjemność płynąca ze snu. 


*** 



                    Omiótł spojrzeniem salę, do której został wprowadzony. Tyle osób. Tyle osób zgromadzonych po to, by napawać się jego upokorzeniem. Tyle osób w milczeniu czekających na rozpoczęcie przedstawienia. Ilu znało prawdę o jego pochodzeniu? Ilu czekało na moment, w którym jotunheimski bastard w końcu zostanie ukarany za swe przewinienia?  
                     W rogu pomieszczenia dostrzegł Thora wraz z jego niezawodną, okrojoną nieco w ostatnim czasie drużyną. Stali wyprostowani, ponurzy, w dalszym ciągu niepogodzeni ze stratą przyjaciółki. Wiedział co chcą zobaczyć. I wiedział, że trawiąca ich od środka żądza zemsty zostanie przynajmniej częściowo zaspokojona.  
                      Jeden z żołnierzy pchnął go na ziemię. Po sali rozniósł się nieprzyjemny, głuchy odgłos uderzenia kolanami o twardą posadzkę. Wtórował mu cichy szmer podekscytowania. Nadal trzymano go w mocnym uścisku, wykręcając jego ramiona do tyłu i jednocześnie do góry w taki sposób, by plecy pozostały odsłonięte. Ktoś silnym szarpnięciem zerwał z niego cienką, ciemnozieloną koszulę, którą nosił przez cały ten czas, kiedy był uwięziony. Drażniła ona niemiłosiernie jego delikatną, jasną skórę. Teraz, gdy w końcu się jej pozbył, poczuł ulgę. Nie było mu jednak dane dłużej rozkoszować się tą chwilą. Usłyszał za sobą ciężkie kroki. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, czego zapowiedź stanowią. Trzymający go strażnicy odstąpili na boki, jednak jego ręce pozostały nad głową. Unieruchomiono je inną metodą. Jego własną bronią. Czuł na przegubach lekkie mrowienie wywołane przez moc.  
- Pięćdziesiąt - krótki rozkaz wypowiedziany szorstkim tonem rozdarł panującą wokół ciszę. 
Zacisnął zęby i przymknął oczy, oczekując na pierwszy bat.  
Raz.  
Uderzenie było bezlitośnie mocne. Wygiął się do tyłu, automatycznie próbując uniknąć kolejnego smagnięcia, jednak nie pozwoliły mu na to unieruchomione dłonie.  
Dwa. 
Trzy. 
Poczuł pierwsze, leniwie spływające stróżki ciepłej krwi. Towarzyszyło temu dziwne, drażniące pieczenie, jakby rzemienie dodatkowo pokryto jakąś substancją... Po sześciu kolejnych razach był już pewien, iż nie jest smagany zwykłym biczem. Nie krzyczał. Cierpiał w ciszy, z kamiennym wyrazem twarzy, jedynie w środku wyjąc z bólu. Wiedział, że po wszystkim z jego pleców pozostanie jedynie krwawa mieszanina postrzępionej skóry i poranionych mięśni.  
                     Gdy padło dwudzieste uderzenie nie wytrzymał. Rzucił się do przodu, zawisając w dziwnej, przypominającej napięty łuk pozycji. Spróbował pozbyć się zaklęcia trzymającego jego ramiona, jednak starania te na nic się nie zdały. Pozostał unieruchomiony, bezbronny. Uniósł głowę i spojrzał spode łba na siedzącego na złotym tronie Wszechojca. Starzec przyglądał się wszystkiemu ze swojego królewskiego podestu i nie robił nic, aby przerwać egzekucję. Był trupio blady, a na jego twarzy malowało się wycieńczenie i ból. Jednak był to ból wywołany przez chorobę, a nie to, co działo się przed nim. 
„Teraz widać, ile naprawdę dla niego znaczę” - pomyślał, nadal patrząc wprost na boga bogów.
                     Gdy napotkał jego spojrzenie w oczach Odyna pojawił się smutek i... współczucie. Współczucie! Ukłucie nienawiści przeszyło na wskroś jego klatkę piersiową. TO było jedną z rzeczy, których najbardziej nie znosił przez całe swoje życie. Jego zdaniem współczuć można było istotom nędznym, upadłym, bez nadziei na lepszy los. A teraz według ojca to jemu, Lokiemu, księciu Asgardu należało współczuć. To zabolało bardziej, niż wymierzane baty. Czuł się jeszcze bardziej obcy i samotny. O bólu mógł zapomnieć. O upokorzeniu, który mu towarzyszył już nie. Postanowił, że chociażby nie wiadomo co miało go jeszcze spotkać, nie da po sobie poznać, że się boi. Nie okaże słabości. Nigdy. 
                      Nie liczył już uderzeń. I tak nie czuł pleców. Miał wrażenie, że każda minuta ciągnie się w nieskończoność. Był osłabiony, krew z ran utworzyła już małą kałużę wokół jego kolan. Była szkarłatna. Któż by pomyślał, że krew Lodowego Olbrzyma jest taka zwyczajna, tak ludzka, a nie czarna. Widział w niej odbicie swej twarzy. Była przerażająco pusta, wyprana z emocji, dokładnie taka, jak chciał.  
                       Odrętwiałe ciało nie reagowało już na ból związany z kolejnymi uderzeniami. Przyjął ten fakt z ulgą. Nie dbał o to, co będzie się działo później. Ważna była ta chwila, ten brak jakiegokolwiek czucia w plecach. Chwilowe wyzwolenie poprzedzające nadejście jeszcze gorszych męczarni.  
                        Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że w sali panuje niezmącona nawet najcichszym szmerem cisza. Umilkł świst, który towarzyszył każdemu opuszczeniu rózgi. Jego ręce zostały uwolnione i opadły bezwładnie po bokach jego nagiego torsu. Oderwał wzrok od karmazynowej plamy na posadzce i wolno uniósł głowę. Rozejrzał się dookoła, utrzymując na twarzy maskę beznamiętności. Obserwowały go dziesiątki par oczu. Wszechojciec podniósł się z tronu i niespiesznie ruszył w jego stronę. Loki śledził uważnie każdy jego krok aż do momentu, gdy zatrzymał się nie cały metr przed nim i... wyciągnął dłoń.  
- Wstań synu - było to coś między rozkazem a prośbą. 
Spojrzał na rękę starca, po czym wybuchnął śmiechem przypominającym charkot jakiegoś konającego zwierzęcia. 
- Nie nazywaj mnie tak. Nie jestem nim. I nigdy nie byłem - odparł w końcu.  
                           Ignorując ofertę pomocy samodzielnie podniósł się z ziemi. Bolał go każdy skrawek ciała, a gorąca krew nadal kapała z jego tułowia, jednak zdołał się wyprostować i stanąć na tyle dumnie, na ile mógł. Rozejrzał się po sali. Frigga, jego... matka... stała przy tronie i patrzyła na niego przez łzy. Spojrzał prosto w jej czekoladowe, łagodne oczy i wykrzywił usta w gorzkim uśmiechu kiedy dostrzegł, że kobieta zaczyna płakać.



***




Ps. Przefascynująca ciekawostka: Scena biczowania Lokiego jest fragmentem, od którego rozpoczęłam pisanie tego opowiadania. Miała być pierwsza, a wyszło jak wyszło i pojawia się dopiero w rozdziale 17, na 75 stronie. 









made by me

niedziela, 20 października 2013

Rozdział 16 --> Conversation


Mogę powiedzieć tylko jedno: "Łuups, aj dyd yt egen!"  -->  (Koniecznie w wykonaniu Maxa Raabe!)

I did it again... 
Wybaczcie, sama nie wiem kiedy minęły te dwa tygodnie. 
Taka długa przerwa między publikowaniem rozdziałów nie wynika z mojego lenistwa (no dobrze, może odrobinkę), lecz z braku czasu oraz shakespeare mode (tzw. weny) niestety. 

Rozmowa Lokiego z Odynem sprawiła mi niemało trudu.
Nie chciałam, by wyszła banalnie. Dialog ten redagowałam tyle razy, iż zaczął mnie już irytować. Mam nadzieję, że nie jest źle. 

To co znajdziecie poniżej, to jedynie 4,5 strony z 8, które mam. Pozostałe są nadal w trakcie przerabiania :P 


Na polepszenie humoru -->  
"While there's children to make sad
While there's candy to be had
while there's pockets left to pick
While there's grannies left to trip down the stairs"

Wyobraźcie sobie Lokiego, który czai się za jakimś rogiem i czeka na dzieciaczki, chcąc tylko jednego - ich słodyczy ^^
Ta piosenka niby mi do niego pasuje, jednak nie do końca. No bo w końcu nasz badass nie jest zły do szpiku kości! Chociaż ta końcówka... No cóż, ona jest moim zdaniem idealna.

"Robi się tak samotnie, kiedy jest się złym.
Co bym zrobił, by zobaczyć uśmiech,
Nawet przez krótką chwilę.
I nikt cię nie kocha, kiedy jesteś zły.
Kłamię przez zęby!"


Pozdrawiam ciepło, 
Kinnisidee 3:}

PS. Na potrzeby tej części wprowadziłam niewielkie zmiany w rozdziale 13 oraz 14. (Tak niewielkie, że pewnie nawet niezauważalne.)
Dotyczą one pojawienia się jakże tajemniczych wojowników na Kreganie. Dopiero teraz dostrzegłam, iż nie zawarłam tam pewnych informacji. Ich brak nie wadził jakoś wybitnie, łatwo można było się domyślić co i jak, jednak było to niedopatrzenie z mojej strony. A niedopatrzeń należy się pozbywać.




( Powyżej: Loki nawiązujący zarówno do rozdziału, jak i do mnie tworzącej rozmowę, którą znajdziecie poniżej.)



***


                        Frigga spędziła u niego jeszcze ponad dwadzieścia minut, próbując chociaż trochę podnieść go na duchu. Jednak ani jej uspokajający głos, ani delikatne gesty świadczące o trosce, nie przyniosły zamierzonego efektu. Pogrążony głęboko w swych myślach, niemal zupełnie nieobecny Loki siedział na łóżku i pustym wzrokiem wpatrywał się w ścianę. Co jakiś czas udzielał zdawkowych odpowiedzi na zadawane przez nią pytania. 
                       Zdawała sobie doskonale sprawę z tego, że w zaistniałej sytuacji kontakt z młodszym synem jest bardzo utrudniony, właściwie niemożliwy. Na co dzień nie należał do osób nad wyraz wylewnych, więc nie spodziewała się, by teraz zaczął nagle opowiadać o swoich strapieniach i udrękach.  
                       Jednak nie odpuszczała. Wytrwale starała się dojść do tego, co mogło doprowadzić go do takiego stanu. Nie chodziło jej o zaspokojenie własnej ciekawości, nie była wścibska. Po prostu musiała posiąść tą wiedzę, aby zrozumieć, wesprzeć, pomóc. Uważała to za swój matczyny obowiązek.  


***


                        Słyszał słowa matki, jednak ich nie słuchał. Nie miał zamiaru się jej zwierzać. Lata, w których biegł do niej z każdym problemem, już dawno przeminęły. Siedział więc w milczeniu, nie ukrywając swego braku zainteresowania monologiem kobiety.  

                      Gdy w końcu odeszła, pozostawiając go samemu sobie, uznał, iż nadeszła odpowiednia pora. Zwlekł się z posłania i niechętnie doprowadził do jako takiego porządku. Zmierzwione włosy zaczesał gładko do tyłu, tak, jak zwykł to robić od dawna, a do zatuszowania reszty chwilowych mankamentów swego ciała wykorzystał moc. Obawiał się towarzyszącej temu kolejnej dawce niewyobrażalnego cierpienia, lecz ku jego uldze było inaczej. Co prawda użycie magii w dalszym ciągu sprawiało mu ból, jednak był on teraz o wiele słabszy i, co zadziwiające, wymieszany z pewnym rodzajem cielesnej przyjemności. 
                      Kiedy był już gotowy opuścił swój zaciszny kąt i nieśpiesznie skierował się ku komnacie Odyna. Nadal był obolały, chociaż teraz nie wskazywało na to nic, prócz wykonywanych ostrożniej niż zazwyczaj ruchów. Każdy niechętnie wykonywany krok przybliżał go do tego spotkania, tej rozmowy, której zdecydowanie nie miał ochoty przeprowadzać. Jednak czy dano mu jakikolwiek wybór? Prośbom Wszechojca nikt się nie sprzeciwiał. Należało je traktować niczym rozkaz wydany w nieco subtelniejszy niż zazwyczaj sposób. Sposób mający sprawiać pozory, że istnieje inne wyjście, niż posłuszne usłuchanie. Zastanawiał się nad powodem wezwania. Gdyby był synem kogokolwiek innego niż Boga Bogów, pewnie natychmiast uznałby, iż chodzi o najzwyklejszą ojcowską troskę. Jednak tak nie było, a przyczyna pozostawała tajemnicą niepokojącą jego bystry umysł.  
                         W zamyśleniu dotarł do ogromnych wrót i przystanął, czekając aż się otworzą. Po chwili misternie rzeźbione skrzydła zaczęły rozsuwać się z cichym stękiem od dawna nie oliwionych zawiasów. Gdy tylko przekroczył próg, drzwi same zaczęły się zamykać, wydając przy tym ten sam nieprzyjemny dla uszu dźwięk. Po chwili zawahania podszedł wolno do łoża stojącego pośrodku pomieszczenia. Wykonano je na specjalne zlecenie, z najlepszych jakościowo materiałów. Twórca musiał podołać trudnemu zadaniu i sprawić, by posłanie wyglądało niczym pomniejszony drakkar. Zamysł ten wymagał naprawdę ogromnych umiejętności, a wykonanie poświęcenia wielu godzin na wytrwałą i uważną pracę. Opłacało się jednak, gdyż końcowy efekt był doprawdy imponujący. Mebel wyglądał imponująco i tak pięknie, iż z trudem można było oderwać wzrok od jego misternych rzeźbień.  
                        Loki niepewnie usiadł na samym skraju stojącego przy posłaniu krzesła i utkwił wyczekujące spojrzenie w leżącym nieruchomo starcu. Odyn okryty był purpurowo-złotymi pierzynami, ozdobionymi przez Friggę własnoręcznie haftowanymi kwiatami. Jego broda i włosy lśniły nieskazitelną bielą, po karmazynowych plamach krwi oraz drobinkach pyłu nie pozostał nawet najmniejszy ślad. Miał zamknięte oczy, a na jego twarzy malował się wyraz błogiego spokoju. Resztę ciała skryto pod kołdrami, by nie było widać licznych bandaży oplatających jego pokaleczony tors. 
- Ojcze?
Nie uzyskał odpowiedzi, więc spuścił głowę i podniósł się z miejsca z cichym westchnieniem ulgi. Radowało go, że rozmowa odwlecze się nieco w czasie. Jeszcze przez chwilę patrzył na spokojną twarz odpoczywającego boga, po czym odwrócił się i ruszył w stronę drzwi, z zamiarem jak najszybszego powrotu do swej komnaty. 
  - Wracaj tu - głos Wszechojca był słaby, jednak wystarczająco stanowczy, by go usłuchać.  
Wołany zatrzymał się w pół kroku i niechętnie zawrócił, klnąc siarczyście w myślach. Ponownie usiadł na krześle, czując narastające napięcie. 
  - Czekam na wyjaśnienia - wycharczał starzec, uważnie lustrując go wzrokiem.  
Jego jedyna powieka drgała, jakby ledwo, ostatkiem sił utrzymując się w górze. Po chwili wygrała i przysłoniła mu wzrok. Leżał tak przez kilkanaście dłużących się niemiłosiernie sekund, po czym gwałtownie się ocknął.
- Wyjaśnienia - powtórzył jeszcze ciszej, niż chwilę wcześniej.
- Ojcze, nie rozumiem...  
- Loki! - ewidentnie chciał zaostrzyć ton, jednak z jego ust wydostało się jedynie coś pomiędzy warkotem, a jękiem w brzmieniu przypominającym imię. - Nawet nie próbuj kłamać.  
Brunet podniósł gwałtownie głowę i spojrzał prosto w pół przymknięte oko władcy.  
- Słucham? - zrobiło się mu nieprzyjemnie gorąco.
Próbował w myślach przekonać samego siebie, że nie mogło chodzić chodzić o TO. Przecież nikt nie miał pojęcia... Z pewnością były to jedynie majaki chorego, urojenia umysłu trawionego gorączką.
- Nie pozoruj niewiedzy, ni zdziwienia mymi słowami. To obraza zarówno mojej, jak i twojej inteligencji - Odyn z trudem uniósł dłoń i w wymowny sposób dotknął swej skroni palcem wskazującym. - Wiem więcej, niż ci się wydaje - oznajmił, po czym opuścił poznaczoną bliznami i zmarszczkami rękę z powrotem na pościel.     
                        Zielonooki zamarł. Nagła myśl spadła na niego niczym grom z jasnego nieba. Doskonale zrozumiał wykonany przed chwilą gest. Czując przerażenie skupił się i zamknął umysł, tworząc w swej głowie coś na podobieństwo muru w mentalnym wymiarze. 
- Na to już za późno - na twarzy Wszechojca pojawiło się coś na kształt krzywego uśmiechu. 
- Od kiedy?
- Od momentu, gdyś się z chęcią zgodził na poświęcenie własnego życia. 
- Cóż w tym było podejrzanego?  
- Nie jesteś zdolny do takich czynów. To nie leży w twej naturze.
                         Odpowiedź ta wywołała w nim niemałe rozżalenie. Nawet własny ojciec mierzył go tą samą miarą, co wszyscy inni. Wiedział o tym już od dawna, jednak przez cały ten czas karmił się zwodniczą nadzieją, wmawiał sobie, iż tak nie jest. A teraz zyskał pewność. 
- Więc pozwoliłeś mi na to wszystko - warknął po chwili milczenia. - Wiedziałeś co planuję niemal od samego początku. Nie zrobiłeś nic, by temu przeszkodzić. I mówisz, że to moja wina? Dlaczego? Jaki miałeś w tym cel?
- Mylisz się. Poczyniłem kroki, dzięki którym nie doszło do pewnych niepożądanych działań.
- Tulekhajowie... - wyszeptał. - To przez ciebie nie przybyli.
- Tak. 
- Byłeś na Soojusie...
- Tak.
- Zniszczyłeś tamtejszy portal! Uniemożliwiłeś mym oddziałom rozpoczęcie wojny, a sam nakazałeś wymordować grupę Kregańczyków - starał się hamować narastającą złość, jednak jego głos z każdym słowem przybierał na sile. 
- Kregańczycy będą przekonani, iż moje przybycie nie miało nic wspólnego z najazdem na ich krainę, a jedynie nieszczęśliwie zgrało się w czasie z atakiem. Nie mają również pojęcia o twych planach dotyczących dowództwa nad tymi odrażającymi istotami. W ich mniemaniu zjawiłem się, by uratować syna od niechybnej śmierci, co jest zgodne z prawdą. Nie działam pochopnie Loki. 
- Ja również. Wiedziałem co robię. Powiodło by mi się.
Odyn zbył jego słowa milczeniem. Przymknął na chwilę oko i odetchnął głęboko, rzężąco.
- Powiedz mi, o czym myślałeś stojąc tam, w tym korytarzu? - zapytał po chwili. - Gdy spokojnie przyglądałeś się, jak gigant próbuje wyrwać ze mnie życie, miażdżąc mi kości? 
- Ojcze... - zamilkł, spuszczając głowę.
- Czyżby po raz pierwszy zabrakło ci słów w ustach? Milczysz, gdyż nic nie jest w stanie usprawiedliwić twych czynów. Zdradziłeś mnie, a co za tym idzie cały Asgard.  
- Jako książę w czystej linii i przyszły pretendent do tronu, uważam...
- Do tronu? - przerwał mu Odyn. - Ty nigdy byś na nim nie zasiadł, chłopcze.
- Gdyby Thor z jakiś względów abdykował, to mnie przypadłaby w udziale władza.
- Prędzej rządy sprawowałoby któreś z jego przyszłych, nieślubnych dzieci - wychrypiał cicho starzec. - Twe zamiary były jasne. Chciałeś doprowadzić do niechybnej wojny, dążyłeś do tego z pełną świadomością, wiedząc jakie skutki ona ze sobą przyniesie. Nie nadajesz się na króla.
                         Loki wyprostował się na krześle, przywdziewając na twarz maskę obojętności. Nie chciał okazywać jak silne było ukłucie zawodu, które przeszyło jego ciało po ostatnich słowach ojca.
 
- Stanowisz zagrożenie dla nas wszystkich - kontynuował starzec. - Posiadasz moc, jednak nie potrafisz nią w pełni władać. Opanowanie takiej energii wymaga czasu i poświęcenia. Na nic te iluzje chłopcze. Wiem doskonale, co dzieje się z twym ciałem.
- Co więc teraz? - zapytał, siląc się na neutralny ton.
- Twój czyn nie może pozostać bezkarny. Nic nie pozwala mi mieć pewności, iż nie będziesz dalej spiskował w ukryciu.
- Czekam więc na werdykt. 
- Jeszcze nie podjąłem decyzji w tej kwestii. Chciałem tylko, byś wiedział, że nie jesteś tak przebiegły, jak ci się wydaje. Póki co zniknij mi z oczu.  
Brunet wstał i bez słowa, posłusznie skierował się ku wyjściu. 
- I nie próbuj umykać z pałacu. Znajdujesz się pod stałą kontrolą.  

***

                            Od czasu jego rozmowy z ojcem minął już niemal tydzień, lecz Odyn w dalszym ciągu nie podjął decyzji co do sposobu ukarania. Przynajmniej Lokiemu nie było o tym nic wiadomo. Mógł robić wszystko, na co miał ochotę. Ograniczał go tylko jeden warunek - nie miał prawa opuścić pałacu. Brakowało mu potajemnego wymykania się poza mury, oraz towarzyszącej temu odrobinie adrenaliny. A także wolności. I swobody. Miał do dyspozycji ogromne królewskie ogrody, jednak nie lubił się po nich przechadzać - zazwyczaj przebywało tam zbyt wiele nieprzychylnych mu osób. Nie bał się ich wrogości. Była mu ona skrajnie obojętna. Po prostu nie miał ochoty ich spotykać. W związku z tym niemal cały czas spędzał w swej komnacie lub w bibliotece. Irytowała go jedynie ciągła obecność dwóch strażników przydzielonych mu przez Wszechojca. Chodzili za nim jak cienie, pilnowali na każdym kroku, towarzyszyli w każdym momencie i miejscu, nie spuszczali ani na chwilę z oczu. Znosił to w spokoju, z godnością, zachowując wszelkie uwagi dla siebie. Ich zadaniem było jedynie pilnowanie, by nie uciekł. Nic więcej.

***

                            Kolejny dzień. Kolejne godziny przepełnione niemiłosiernie nudną rutyną. Kolejny raz siedział bezczynnie w swej komnacie. Było to jego własne, małe królestwo niedostępne dla osób, których towarzystwa sobie nie życzył. Leniwym ruchem sięgnął po dużą, niemal już pustą butelkę stojącą na stoliku obok łóżka i wypił kilka łyków mętnego alkoholu. Ciecz przyjemnie rozluźniała i ogrzewała od środka, jednak nie powodowała otumanienia. Był bogiem, nie dane mu było poznanie tej wątpliwej przyjemności płynącej ze schlania się w trupa. Żałował tego. Miał ochotę odpłynąć chociaż na chwilę, wyrwać się z otaczającej go, ponurej rzeczywistości. Stojący w kącie zegar dźwięcznie wybił godzinę szesnastą. Zbliżała się pora posiłku. Westchnął cicho i niechętnie zwlókł swe szczupłe ciało z posłania, z zamiarem udania się do sali jadalnej. Szedł szybko, chcąc jak najprędzej zjeść i wrócić do swego zacisznego kąta. Był już w połowie drogi, gdy usłyszał głos Thora dobiegający zza załomu korytarza. 
- Proszę, zachowaj tą wiedzę jedynie dla siebie.
                             Zatrzymał się w pół kroku i ruchem ręki nakazał idącym kilka metrów za nim strażnikom, by również przystanęli. W milczeniu wykonali polecenie. Nie miał ochoty spotykać się z bratem. Od czasu wydarzeń z Kreganu unikał go, gdy tylko było to możliwe. Zmarszczył brwi, uważnie przysłuchując się dalszej wymianie zdań.
- Ale dlaczego ma to być tajemnicą? Nie rozumiem!  
- Pomyśl o jego uczuciach.
- Czym? Thor! Ocknij się wreszcie!  
- Sif, uspokój się. 
- On nie ma czegoś takiego, jak uczucia. Nie jest jak my!
- Sif!  
- Nigdy nie pałałam do niego chociażby krztą sympatii, wiesz o tym. - Wiem, jednak to nie znaczy, że możesz go traktować w ten sposób. Nadal jest księciem i tak masz go tytułować. 
                      Loki poruszył się niespokojnie w miejscu. Nie miał wątpliwości, iż rozmowa ta dotyczy jego osoby.
- Księciem? - prychnęła pogardliwie. - Nie mam zamiaru dłużej zwracać się do niego w ten sposób. Mam swoją godność. A wobec niego straciłam nawet ten znikomy cień szacunku, wymagany w związku z jego pochodzeniem.
- Proszę...
Na chwilę zapanowała zupełna cisza, którą w końcu przerwało ciche westchnienie wojowniczki.  
- W porządku. Niech będzie. Ale nie myśl, że robię to dla niego. 
- Dobrze.
- I nie oczekuj, że zmieni się wiele. Mogę go jedynie tolerować.
- To wystarczy.
- Wiedziałam, że coś jest z nim nie tak, ale nigdy nie przeszło mi przez myśl, że przez te wszystkie lata żyję tak blisko czegoś takiego. Tuż obok jotunheimskiego bastarda. 
Brunet oparł się ciężko o ścianę, nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał.
- Jego pochodzenie nie jest istotne.
- Jest tutaj tylko z litości twego ojca. Nawet jego pobratymcy nie chcieli mieć z nim nic wspólnego. Jest zbyt słaby, wybrakowany, w pewien sposób upośledzony. Czyż nie mówiłeś, że pozostawili go na pewną śmierć? Miał zginąć. Taka była wola Laufeya. Dlaczego więc my mielibyśmy...  
                          Nie mógł tego dłużej słuchać. Łgała. Musiała łgać. To wszystko nie miało prawa być prawdą. Pchnięty nagłą wściekłością niemal wypadł zza rogu, zatrzymując się dopiero w odległości trzech metrów od swego brata i rozmawiającej z nim kobiety.

***







niedziela, 6 października 2013

Rozdział 15 --> Suffering

Opuściłam "Kącik Rozgoryczeń"!

Minęło 19 dni. Nie bijcie.
Miał być szybciej, ale jak go przeczytałam, to niemal wszystko poszło pod Backspace \0_0/
Tak więc przed Wami zupełnie nowy, odmieniony rozdział 15! 
Loki, Loki i jeszcze raz Loki.
( Oczywiście standardowo dość krótko :// )
Pozdrawiam,
Kinnisidee 3:}






***


                          Pokrzykiwania, stukot podbijanych metalem butów, pytania pozostawiane bez odpowiedzi. Wszystko działo się bardzo szybko, a głosy łączyły się w jeden ogłuszający jazgot. Odynem zajęli się medycy, wykrwawiającego się Volstagga zabrano do skrzydła szpitalnego. Tam również o własnych siłach podążył Thor, by uzdrowiono mu uszkodzoną nogę.

                          Loki nie miał już siły. Głowa bolała go niemiłosiernie, pulsując tępym bólem w skroniach. Napięte mięśnie drażniły, doprowadzając zmęczone ciało niemal do zupełnego odrętwienia. Starał się tego nie okazywać. Pragnął się oddalić, uciec od panującego wokół hałasu, pobyć w samotności. Po prostu odpocząć. Chwiejnym krokiem ruszył w stronę pałacu, obojętnie wymijając biegających po dziedzińcu ludzi. Nie zważał na nic, ani na nikogo. Po prostu szedł. Krok za krokiem, powoli, starając się nie przyśpieszać. Miał wrażenie, że wszystko dzieje się gdzieś obok, zupełnie jakby nie był niemal w samym centrum panującego na dziedzińcu zamieszania.

                         W pałacu nie było spokojniej. Większość służby wyległa na korytarze, wywabiona dźwiękami dobiegającymi z zewnątrz. Stojąca nieopodal wejścia grupa pokojówek szeptała między sobą, przekazując dalej zasłyszane informacje dotyczące tego, co działo się na placu. Gdy je mijał zamilkły na chwilę, odprowadzając go podejrzliwym wzrokiem. Wiedział, że szukają jakiejkolwiek pożywki dla swych prostych, łaknących świeżych nowinek umysłów. Szybko jednak straciły zainteresowanie jego osobą, nie odnajdując w nim widocznie niczego godnego uwagi. Poza tym dołączyła do nich młodziutka pomocnica nadwornego kucharza, przynosząc ze sobą jakieś nowe plotki. Mimo iż mówiły cicho, rozumiał każde słowo padające z ich ust. Rozprawiały o Thorze, jego męstwie i „poważnych” obrażeniach odniesionych podczas zaciekłej bitwy. Podniesione z podniecenia głosy irytowały go, wywoływały jeszcze większy ból głowy i chęć...
Znów poczuł lekkie mrowienie w dłoni, niemal takie samo jak wtedy, gdy lodowy gigant łamał kości Odynowi. Teraz jednak owe przeskoki energii wywołało coś zupełnie innego, niż potrzeba udzielenia pomocy. Miał ochotę unicestwić te paplające niemiłosierne głupstwa kobiety. Miał ochotę zamknąć ich usta raz na zawsze. Miał ochotę pozbyć się krążących między nimi plugastw, tych kłamstw tworzonych wyłącznie ku uciesze asgardzkiego pospólstwa. Zacisnął rękę w pięść, starając się opanować. Przychodziło mu to z coraz większym trudem. 
                           Gdy w końcu dotarł do swojej komnaty, ostrożnie, jak najciszej zamknął za sobą drzwi i zasunął złoty rygiel, odcinając się od wszystkiego i wszystkich. Od tego całego zgiełku. Przystanął na środku pomieszczenia i odetchnął ciężko, przesuwając dłonią po zaczesanych do tyłu włosach.
Czuł się okropnie. Był przeklęty własną słabością, skażony tą chorą niemocą trawiącą go od środka. Wiedział co jest tego przyczyną. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Do tej pory uparcie starał się oszukać samego siebie, zakładał, że reakcje jego organizmu nie są próbami obrony przed nowymi...zdolnościami, lecz jedynie krótkotrwałym okresem przystosowania się do nich. Wmawiał sobie, iż z czasem same przeminą. Nieustanna kontrola samego siebie i nie dopuszczanie do okazania słabości - to były najlepsze dotychczasowe sposoby na przetrwanie tego, co działo się z jego ciałem. Ale nie mógł już tego znieść. Musiał się uwolnić. Zamknął oczy i rozluźnił mięśnie, pozwalając JEJ wypłynąć.
                           Nie spodziewał się tego, co nastąpiło kilka sekund później. Silny wybuch energii rzucił go na kolana. Głowa odleciała mu do tyłu, spomiędzy jego wpółotwartych warg wyrwał się głośny, przeciągły jęk, a szeroko otwarte oczy wpatrywały się teraz pusto w przestrzeń. Dusił się własnym krzykiem, próbującym wyrwać się z jego ust. Jasne wstęgi emanujące z całej jego osoby rozproszyły się wokół, migocząc zielonkawymi błyskami. Miał wrażenie, jakby napięte ciało było rozrywane od środka przez krótkie, jednak nieustępliwie napływające fale wydostającej się mocy. Nic do tej pory nie sprawiło mu tak ogromnego cierpienia. Spalał się. Płonął, chociaż wkoło nie było śladu buzującego ognia. Ogarnęła go nagła pewność, że gdy za kilka dni ktoś spróbuje w końcu wejść do jego komnaty, znajdzie w niej nie księcia, a jedynie powykręcane, martwe truchło. Nie mógł w żaden sposób temu zapobiec. 
                          Nagle wszystko skończyło się tak niespodziewanie, jak rozpoczęło. Opadł bezwładnie na błyszczącą złotem posadzkę, z trudem przewrócił się na plecy i leżał tak, z szeroko rozrzuconymi ramionami i wzrokiem utkwionym gdzieś w suficie. Z jego piersi wyrywały się szybkie, płytkie oddechy, a każdemu z nich towarzyszył ból rozchodzący się tępo po całej klatce piersiowej. Nie myślał o niczym. Po prostu trwał. W ciszy. W samotności. W swym własnym rozgoryczeniu.




***
 


                          Frigga stała przed drzwiami do pokoju swego młodszego syna. Zamknął się w komnacie niemal od razu po powrocie z Kreganu i od tamtego momentu nie wyszedł nawet na chwilę. Od czterech dni siedział zupełnie sam, a ona stale zaprzątała sobie tym głowę, niemal nie mogąc myśleć o czymkolwiek innym. Wszystko sprowadzało się do troski i zmartwienia. Ostatnio widziała go na dziedzińcu, oddalającego się w stronę pałacu. Zdawał się być wtedy zupełnie nieobecny, zatopiony w swoich myślach. Wizualnie sprawiał wrażenie osoby trawionej poważną gorączką. W jakim stanie był więc teraz? Miała co do tego złe przeczucia.
                         Uniosła zaciśniętą w pięść dłoń i już chciała zapukać, jednak w ostatnim momencie zawahała się, zatrzymując rękę tuż przed płaską powierzchnią. Nie była pewna, czy chce zobaczyć jego obecny wygląd. Po chwili odetchnęła jednak głęboko i stuknęła w nią kilka razy, po czym zrobiła krok do tyłu, czekając na jakiekolwiek przyzwolenie. Po drugiej stronie nie rozległ się jednak żaden dźwięk mogący świadczyć o chęci Lokiego do przebywania w czyimkolwiek towarzystwie. 
- Loki, to ja - powiedziała, ponownie uderzając w drzwi. - Otwórz.
Nie otrzymała odpowiedzi. Wyczekiwała jeszcze przez chwilę, dając synowi czas na dojście do drzwi, jednak nie usłyszała najcichszych nawet kroków. Zalała ją fala lęku. Poczuła, że stało się coś złego. Odwróciła się i już miała odejść, by wezwać pomoc, gdy wrota uchyliły się wolno, nie wydając przy tym najcichszego nawet skrzypnięcia.
                          Weszła niepewnie do pokoju. Nie wiedzieć czemu miała wrażenie, że jej oczom ukarze się bałagan. Spodziewała się porozrzucanych książek i innych sprzętów leżących w nieładzie na ziemi, jednak w komnacie panował idealny porządek. Jak zawsze. Rozejrzała się, szukając go pełnym trwogi wzrokiem.
 

- Matko? - ciche pytanie padło z bliska, bardzo bliska.
Spojrzała przez ramię. Stał w wąskiej wnęce tuż obok wejścia, opierając się plecami o ścianę. Wyglądał, jakby z trudem utrzymywał się na nogach. Przyjrzała się uważnie całej jego postaci, od stóp aż po czubek głowy.  
- Coś ty ze sobą... - jej głos się załamał, nie pozwalając dalej mówić.
Brunet uniósł brwi czekając, aż dokończy zdanie. Nie zrobiła tego.
                          Westchnęła cicho. Nie wiedziała co działo się na Kreganie, ale musiało mu się przytrafić coś naprawdę strasznego. Żadna błahostka nie doprowadziłaby go do takiego stanu. Wiedziała, że tam gdzieś, głęboko w środku jest wrażliwy, chociaż uparcie starał się to ukrywać. Może i dotknęły go ostatnie wydarzenia. Może częściowo chodziło o to, że na jego oczach niemal zabito Wszechojca. Z jakiegoś powodu siedział tu w samotności, przy oknach przysłoniętych grubymi, zielono złotymi kotarami, głodując, nie wychodząc na powietrze. Jednak przyczyną jego wyglądu i zachowania z pewnością nie było niedostarczanie organizmowi pożywienia. Cóż więc innego mogło go tak wyniszczyć?  

Co się działo tu, za tymi zamkniętymi drzwiami w przeciągu tych czterech dni?





***


 

                          Odepchnął się od ściany i wolno ruszył w stronę łóżka, starając się opanować grymas bólu wykrzywiający co chwilę jego twarz. Przystanął przed obserwującą go uważnie matką, ujął jej dłoń w swoją - o wiele chłodniejszą niż zazwyczaj - i złożył na niej delikatny pocałunek. Potem nieśpiesznie ruszył przed siebie, wymijając ją bez słowa. Wiedział, że oczekiwała wyjaśnień, jednak nie miał ochoty niczego jej tłumaczyć. Przynajmniej na razie.  
                          Szła za nim, słyszał ciche stukanie butów na niskim obcasie. Nie odwrócił się. Dotarł do swego posłania i opadł na nie z cichym westchnieniem ulgi. Frigga przysiadła na skraju łóżka i położyła dłoń na jego udzie. Pocieszającym gestem czule pogładziła śliski materiał spodni i uśmiechnęła się smutno.  
- Synu... 
- Lepiej z nim? - przerwał jej.
Nie chciał udzielać odpowiedzi na pytanie, które z pewnością miała zamiar zadać. 
- Nie. Ale uparcie nalega na widzenie z tobą.
- Ze mną? - powtórzył ze zdziwieniem.
- Tak. Między innymi dlatego do ciebie przyszłam.
- Znany jest ci powód tego wezwania? - zapytał niepewnie, szybkim ruchem odrzucając z czoła pojedynczy, niesforny kosmyk ciemnych włosów. Syknął cicho, natychmiast tego żałując. Zabolało. 
- Nie...
Skinął lekko głową, spuszczając wzrok na swoją rękę, którą nerwowo skubał rąbek czystej, ciemnozielonej tuniki.  
- Czy mogę wiedzieć, co...
- Nic - przerwał jej zimnym, nieprzyjemnym tonem. 
Na jej twarzy pojawiło się rozżalenie. Do tej pory nigdy jeszcze nie zwrócił się do niej w taki sposób. 
- Martwię się - odparła po chwili. 
- Wiem. 
- Nie wyglądasz najlepiej. 
- Wiem. 
- Powinieneś udać się do skrzydła szpitalnego. 
- Może później - burknął. - Najpierw czeka mnie rozmowa z ojcem.




***