Mogę powiedzieć tylko jedno: "Łuups, aj dyd yt egen!" --> (Koniecznie w wykonaniu Maxa Raabe!)
I did it again...
Wybaczcie, sama nie wiem kiedy minęły te dwa tygodnie.
Taka długa przerwa między publikowaniem rozdziałów nie wynika z mojego lenistwa (no dobrze, może odrobinkę), lecz z braku czasu oraz shakespeare mode (tzw. weny) niestety.
Rozmowa Lokiego z Odynem sprawiła mi niemało trudu.
Nie chciałam, by wyszła banalnie. Dialog ten redagowałam tyle razy, iż zaczął mnie już irytować. Mam nadzieję, że nie jest źle.
To co znajdziecie poniżej, to jedynie 4,5 strony z 8, które mam. Pozostałe są nadal w trakcie przerabiania :P
Na polepszenie humoru -->
"While there's children to make sad
While there's candy to be had
while there's pockets left to pick
While there's grannies left to trip down the stairs"
While there's candy to be had
while there's pockets left to pick
While there's grannies left to trip down the stairs"
Wyobraźcie sobie Lokiego, który czai się za jakimś rogiem i czeka na dzieciaczki, chcąc tylko jednego - ich słodyczy ^^
Ta piosenka niby mi do niego pasuje, jednak nie do końca. No bo w końcu nasz badass nie jest zły do szpiku kości! Chociaż ta końcówka... No cóż, ona jest moim zdaniem idealna.
"Robi się tak samotnie, kiedy jest się złym.
Co bym zrobił, by zobaczyć uśmiech,
Nawet przez krótką chwilę.
I nikt cię nie kocha, kiedy jesteś zły.
Kłamię przez zęby!"
Kinnisidee 3:}
PS. Na potrzeby tej części wprowadziłam niewielkie zmiany w rozdziale 13 oraz 14. (Tak niewielkie, że pewnie nawet niezauważalne.)
Dotyczą one pojawienia się jakże tajemniczych wojowników na Kreganie. Dopiero teraz dostrzegłam, iż nie zawarłam tam pewnych informacji. Ich brak nie wadził jakoś wybitnie, łatwo można było się domyślić co i jak, jednak było to niedopatrzenie z mojej strony. A niedopatrzeń należy się pozbywać.
( Powyżej: Loki nawiązujący zarówno do rozdziału, jak i do mnie tworzącej rozmowę, którą znajdziecie poniżej.)
***
Frigga
spędziła u niego jeszcze ponad dwadzieścia minut, próbując
chociaż trochę podnieść go na duchu. Jednak ani jej uspokajający
głos, ani delikatne gesty świadczące o trosce, nie przyniosły
zamierzonego efektu. Pogrążony głęboko w swych myślach, niemal
zupełnie nieobecny Loki siedział na łóżku i pustym wzrokiem
wpatrywał się w ścianę. Co jakiś czas udzielał zdawkowych
odpowiedzi na zadawane przez nią pytania.
Zdawała
sobie doskonale sprawę z tego, że w zaistniałej sytuacji kontakt z
młodszym synem jest bardzo utrudniony, właściwie niemożliwy. Na
co dzień nie należał do osób nad wyraz wylewnych, więc nie
spodziewała się, by teraz zaczął nagle opowiadać o swoich
strapieniach i udrękach.
Jednak
nie odpuszczała. Wytrwale starała się dojść do tego, co mogło
doprowadzić go do takiego stanu. Nie chodziło jej o zaspokojenie
własnej ciekawości, nie była wścibska. Po prostu musiała posiąść
tą wiedzę, aby zrozumieć, wesprzeć, pomóc. Uważała to za swój
matczyny obowiązek.
***
Słyszał słowa matki, jednak ich nie słuchał. Nie miał zamiaru się jej zwierzać. Lata, w których biegł do niej z każdym problemem, już dawno przeminęły. Siedział więc w milczeniu, nie ukrywając swego braku zainteresowania monologiem kobiety.
Gdy w końcu odeszła, pozostawiając go samemu sobie, uznał, iż nadeszła odpowiednia pora. Zwlekł się z posłania i niechętnie doprowadził do jako takiego porządku. Zmierzwione włosy zaczesał gładko do tyłu, tak, jak zwykł to robić od dawna, a do zatuszowania reszty chwilowych mankamentów swego ciała wykorzystał moc. Obawiał się towarzyszącej temu kolejnej dawce niewyobrażalnego cierpienia, lecz ku jego uldze było inaczej. Co prawda użycie magii w dalszym ciągu sprawiało mu ból, jednak był on teraz o wiele słabszy i, co zadziwiające, wymieszany z pewnym rodzajem cielesnej przyjemności.
Kiedy był już gotowy opuścił swój zaciszny kąt i nieśpiesznie skierował się ku komnacie Odyna. Nadal był obolały, chociaż teraz nie wskazywało na to nic, prócz wykonywanych ostrożniej niż zazwyczaj ruchów. Każdy niechętnie wykonywany krok przybliżał go do tego spotkania, tej rozmowy, której zdecydowanie nie miał ochoty przeprowadzać. Jednak czy dano mu jakikolwiek wybór? Prośbom Wszechojca nikt się nie sprzeciwiał. Należało je traktować niczym rozkaz wydany w nieco subtelniejszy niż zazwyczaj sposób. Sposób mający sprawiać pozory, że istnieje inne wyjście, niż posłuszne usłuchanie. Zastanawiał się nad powodem wezwania. Gdyby był synem kogokolwiek innego niż Boga Bogów, pewnie natychmiast uznałby, iż chodzi o najzwyklejszą ojcowską troskę. Jednak tak nie było, a przyczyna pozostawała tajemnicą niepokojącą jego bystry umysł.
W zamyśleniu dotarł do ogromnych wrót i przystanął, czekając aż się otworzą. Po chwili misternie rzeźbione skrzydła zaczęły rozsuwać się z cichym stękiem od dawna nie oliwionych zawiasów. Gdy tylko przekroczył próg, drzwi same zaczęły się zamykać, wydając przy tym ten sam nieprzyjemny dla uszu dźwięk. Po chwili zawahania podszedł wolno do łoża stojącego pośrodku pomieszczenia. Wykonano je na specjalne zlecenie, z najlepszych jakościowo materiałów. Twórca musiał podołać trudnemu zadaniu i sprawić, by posłanie wyglądało niczym pomniejszony drakkar. Zamysł ten wymagał naprawdę ogromnych umiejętności, a wykonanie poświęcenia wielu godzin na wytrwałą i uważną pracę. Opłacało się jednak, gdyż końcowy efekt był doprawdy imponujący. Mebel wyglądał imponująco i tak pięknie, iż z trudem można było oderwać wzrok od jego misternych rzeźbień.
Loki niepewnie usiadł na samym skraju stojącego przy posłaniu krzesła i utkwił wyczekujące spojrzenie w leżącym nieruchomo starcu. Odyn okryty był purpurowo-złotymi pierzynami, ozdobionymi przez Friggę własnoręcznie haftowanymi kwiatami. Jego broda i włosy lśniły nieskazitelną bielą, po karmazynowych plamach krwi oraz drobinkach pyłu nie pozostał nawet najmniejszy ślad. Miał zamknięte oczy, a na jego twarzy malował się wyraz błogiego spokoju. Resztę ciała skryto pod kołdrami, by nie było widać licznych bandaży oplatających jego pokaleczony tors.
- Ojcze?
Nie uzyskał odpowiedzi, więc spuścił głowę i podniósł się z miejsca z cichym westchnieniem ulgi. Radowało go, że rozmowa odwlecze się nieco w czasie. Jeszcze przez chwilę patrzył na spokojną twarz odpoczywającego boga, po czym odwrócił się i ruszył w stronę drzwi, z zamiarem jak najszybszego powrotu do swej komnaty.
- Wracaj tu - głos Wszechojca był słaby, jednak wystarczająco stanowczy, by go usłuchać.
Wołany zatrzymał się w pół kroku i niechętnie zawrócił, klnąc siarczyście w myślach. Ponownie usiadł na krześle, czując narastające napięcie.
- Czekam na wyjaśnienia - wycharczał starzec, uważnie lustrując go wzrokiem.
Jego jedyna powieka drgała, jakby ledwo, ostatkiem sił utrzymując się w górze. Po chwili wygrała i przysłoniła mu wzrok. Leżał tak przez kilkanaście dłużących się niemiłosiernie sekund, po czym gwałtownie się ocknął.
- Wyjaśnienia - powtórzył jeszcze ciszej, niż chwilę wcześniej.
- Ojcze, nie rozumiem...
- Loki! - ewidentnie chciał zaostrzyć ton, jednak z jego ust wydostało się jedynie coś pomiędzy warkotem, a jękiem w brzmieniu przypominającym imię. - Nawet nie próbuj kłamać.
Brunet podniósł gwałtownie głowę i spojrzał prosto w pół przymknięte oko władcy.
- Słucham? - zrobiło się mu nieprzyjemnie gorąco.
Próbował w myślach przekonać samego siebie, że nie mogło chodzić chodzić o TO. Przecież nikt nie miał pojęcia... Z pewnością były to jedynie majaki chorego, urojenia umysłu trawionego gorączką.
- Nie pozoruj niewiedzy, ni zdziwienia mymi słowami. To obraza zarówno mojej, jak i twojej inteligencji - Odyn z trudem uniósł dłoń i w wymowny sposób dotknął swej skroni palcem wskazującym. - Wiem więcej, niż ci się wydaje - oznajmił, po czym opuścił poznaczoną bliznami i zmarszczkami rękę z powrotem na pościel.
Zielonooki zamarł. Nagła myśl spadła na niego niczym grom z jasnego nieba. Doskonale zrozumiał wykonany przed chwilą gest. Czując przerażenie skupił się i zamknął umysł, tworząc w swej głowie coś na podobieństwo muru w mentalnym wymiarze.
- Na to już za późno - na twarzy Wszechojca pojawiło się coś na kształt krzywego uśmiechu.
- Od kiedy?
- Od momentu, gdyś się z chęcią zgodził na poświęcenie własnego życia.
- Cóż w tym było podejrzanego?
- Nie jesteś zdolny do takich czynów. To nie leży w twej naturze.
Odpowiedź ta wywołała w nim niemałe rozżalenie. Nawet własny ojciec mierzył go tą samą miarą, co wszyscy inni. Wiedział o tym już od dawna, jednak przez cały ten czas karmił się zwodniczą nadzieją, wmawiał sobie, iż tak nie jest. A teraz zyskał pewność.
- Więc pozwoliłeś mi na to wszystko - warknął po chwili milczenia. - Wiedziałeś co planuję niemal od samego początku. Nie zrobiłeś nic, by temu przeszkodzić. I mówisz, że to moja wina? Dlaczego? Jaki miałeś w tym cel?
- Mylisz się. Poczyniłem kroki, dzięki którym nie doszło do pewnych niepożądanych działań.
- Tulekhajowie... - wyszeptał. - To przez ciebie nie przybyli.
- Tak.
- Byłeś na Soojusie...
- Tak.
- Zniszczyłeś tamtejszy portal! Uniemożliwiłeś mym oddziałom rozpoczęcie wojny, a sam nakazałeś wymordować grupę Kregańczyków - starał się hamować narastającą złość, jednak jego głos z każdym słowem przybierał na sile.
- Kregańczycy będą przekonani, iż moje przybycie nie miało nic wspólnego z najazdem na ich krainę, a jedynie nieszczęśliwie zgrało się w czasie z atakiem. Nie mają również pojęcia o twych planach dotyczących dowództwa nad tymi odrażającymi istotami. W ich mniemaniu zjawiłem się, by uratować syna od niechybnej śmierci, co jest zgodne z prawdą. Nie działam pochopnie Loki.
- Ja również. Wiedziałem co robię. Powiodło by mi się.
Odyn zbył jego słowa milczeniem. Przymknął na chwilę oko i odetchnął głęboko, rzężąco.
- Powiedz mi, o czym myślałeś stojąc tam, w tym korytarzu? - zapytał po chwili. - Gdy spokojnie przyglądałeś się, jak gigant próbuje wyrwać ze mnie życie, miażdżąc mi kości?
- Ojcze... - zamilkł, spuszczając głowę.
- Czyżby po raz pierwszy zabrakło ci słów w ustach? Milczysz, gdyż nic nie jest w stanie usprawiedliwić twych czynów. Zdradziłeś mnie, a co za tym idzie cały Asgard.
- Jako książę w czystej linii i przyszły pretendent do tronu, uważam...
- Do tronu? - przerwał mu Odyn. - Ty nigdy byś na nim nie zasiadł, chłopcze.
- Gdyby Thor z jakiś względów abdykował, to mnie przypadłaby w udziale władza.
- Prędzej rządy sprawowałoby któreś z jego przyszłych, nieślubnych dzieci - wychrypiał cicho starzec. - Twe zamiary były jasne. Chciałeś doprowadzić do niechybnej wojny, dążyłeś do tego z pełną świadomością, wiedząc jakie skutki ona ze sobą przyniesie. Nie nadajesz się na króla.
Loki wyprostował się na krześle, przywdziewając na twarz maskę obojętności. Nie chciał okazywać jak silne było ukłucie zawodu, które przeszyło jego ciało po ostatnich słowach ojca.
- Stanowisz zagrożenie dla nas wszystkich - kontynuował starzec. - Posiadasz moc, jednak nie potrafisz nią w pełni władać. Opanowanie takiej energii wymaga czasu i poświęcenia. Na nic te iluzje chłopcze. Wiem doskonale, co dzieje się z twym ciałem.
- Co więc teraz? - zapytał, siląc się na neutralny ton.
- Twój czyn nie może pozostać bezkarny. Nic nie pozwala mi mieć pewności, iż nie będziesz dalej spiskował w ukryciu.
- Czekam więc na werdykt.
- Jeszcze nie podjąłem decyzji w tej kwestii. Chciałem tylko, byś wiedział, że nie jesteś tak przebiegły, jak ci się wydaje. Póki co zniknij mi z oczu.
Brunet wstał i bez słowa, posłusznie skierował się ku wyjściu.
- I nie próbuj umykać z pałacu. Znajdujesz się pod stałą kontrolą.
***
Od czasu jego rozmowy z ojcem minął już niemal tydzień, lecz Odyn w dalszym ciągu nie podjął decyzji co do sposobu ukarania. Przynajmniej Lokiemu nie było o tym nic wiadomo. Mógł robić wszystko, na co miał ochotę. Ograniczał go tylko jeden warunek - nie miał prawa opuścić pałacu. Brakowało mu potajemnego wymykania się poza mury, oraz towarzyszącej temu odrobinie adrenaliny. A także wolności. I swobody. Miał do dyspozycji ogromne królewskie ogrody, jednak nie lubił się po nich przechadzać - zazwyczaj przebywało tam zbyt wiele nieprzychylnych mu osób. Nie bał się ich wrogości. Była mu ona skrajnie obojętna. Po prostu nie miał ochoty ich spotykać. W związku z tym niemal cały czas spędzał w swej komnacie lub w bibliotece. Irytowała go jedynie ciągła obecność dwóch strażników przydzielonych mu przez Wszechojca. Chodzili za nim jak cienie, pilnowali na każdym kroku, towarzyszyli w każdym momencie i miejscu, nie spuszczali ani na chwilę z oczu. Znosił to w spokoju, z godnością, zachowując wszelkie uwagi dla siebie. Ich zadaniem było jedynie pilnowanie, by nie uciekł. Nic więcej.
***
Kolejny dzień. Kolejne godziny przepełnione niemiłosiernie nudną rutyną. Kolejny raz siedział bezczynnie w swej komnacie. Było to jego własne, małe królestwo niedostępne dla osób, których towarzystwa sobie nie życzył. Leniwym ruchem sięgnął po dużą, niemal już pustą butelkę stojącą na stoliku obok łóżka i wypił kilka łyków mętnego alkoholu. Ciecz przyjemnie rozluźniała i ogrzewała od środka, jednak nie powodowała otumanienia. Był bogiem, nie dane mu było poznanie tej wątpliwej przyjemności płynącej ze schlania się w trupa. Żałował tego. Miał ochotę odpłynąć chociaż na chwilę, wyrwać się z otaczającej go, ponurej rzeczywistości. Stojący w kącie zegar dźwięcznie wybił godzinę szesnastą. Zbliżała się pora posiłku. Westchnął cicho i niechętnie zwlókł swe szczupłe ciało z posłania, z zamiarem udania się do sali jadalnej. Szedł szybko, chcąc jak najprędzej zjeść i wrócić do swego zacisznego kąta. Był już w połowie drogi, gdy usłyszał głos Thora dobiegający zza załomu korytarza.
- Proszę, zachowaj tą wiedzę jedynie dla siebie.
Zatrzymał
się w pół kroku i ruchem ręki nakazał idącym kilka metrów za
nim strażnikom, by również przystanęli. W milczeniu wykonali
polecenie. Nie miał ochoty spotykać się z bratem. Od czasu wydarzeń
z Kreganu unikał go, gdy tylko było to możliwe. Zmarszczył brwi,
uważnie przysłuchując się dalszej wymianie zdań.
- Ale
dlaczego ma to być tajemnicą? Nie rozumiem!
- Pomyśl o jego uczuciach.
- Czym? Thor! Ocknij się wreszcie!
- Sif, uspokój się.
- On nie ma czegoś takiego, jak uczucia. Nie jest jak my!
- Sif!
- Nigdy nie pałałam do niego chociażby krztą sympatii, wiesz o tym. - Wiem, jednak to nie znaczy, że możesz go traktować w ten sposób. Nadal jest księciem i tak masz go tytułować.
Loki poruszył się niespokojnie w miejscu. Nie miał wątpliwości, iż rozmowa ta dotyczy jego osoby.
- Księciem? - prychnęła pogardliwie. - Nie mam zamiaru dłużej zwracać się do niego w ten sposób. Mam swoją godność. A wobec niego straciłam nawet ten znikomy cień szacunku, wymagany w związku z jego pochodzeniem.
- Proszę...
Na chwilę zapanowała zupełna cisza, którą w końcu przerwało ciche westchnienie wojowniczki.
- W porządku. Niech będzie. Ale nie myśl, że robię to dla niego.
- Dobrze.
- I nie oczekuj, że zmieni się wiele. Mogę go jedynie tolerować.
- To wystarczy.
- Wiedziałam, że coś jest z nim nie tak, ale nigdy nie przeszło mi przez myśl, że przez te wszystkie lata żyję tak blisko czegoś takiego. Tuż obok jotunheimskiego bastarda.
Brunet oparł się ciężko o ścianę, nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał.
- Jego pochodzenie nie jest istotne.
- Jest tutaj tylko z litości twego ojca. Nawet jego pobratymcy nie chcieli mieć z nim nic wspólnego. Jest zbyt słaby, wybrakowany, w pewien sposób upośledzony. Czyż nie mówiłeś, że pozostawili go na pewną śmierć? Miał zginąć. Taka była wola Laufeya. Dlaczego więc my mielibyśmy...
Nie mógł tego dłużej słuchać. Łgała. Musiała łgać. To wszystko nie miało prawa być prawdą. Pchnięty nagłą wściekłością niemal wypadł zza rogu, zatrzymując się dopiero w odległości trzech metrów od swego brata i rozmawiającej z nim kobiety.
***