niedziela, 20 października 2013

Rozdział 16 --> Conversation


Mogę powiedzieć tylko jedno: "Łuups, aj dyd yt egen!"  -->  (Koniecznie w wykonaniu Maxa Raabe!)

I did it again... 
Wybaczcie, sama nie wiem kiedy minęły te dwa tygodnie. 
Taka długa przerwa między publikowaniem rozdziałów nie wynika z mojego lenistwa (no dobrze, może odrobinkę), lecz z braku czasu oraz shakespeare mode (tzw. weny) niestety. 

Rozmowa Lokiego z Odynem sprawiła mi niemało trudu.
Nie chciałam, by wyszła banalnie. Dialog ten redagowałam tyle razy, iż zaczął mnie już irytować. Mam nadzieję, że nie jest źle. 

To co znajdziecie poniżej, to jedynie 4,5 strony z 8, które mam. Pozostałe są nadal w trakcie przerabiania :P 


Na polepszenie humoru -->  
"While there's children to make sad
While there's candy to be had
while there's pockets left to pick
While there's grannies left to trip down the stairs"

Wyobraźcie sobie Lokiego, który czai się za jakimś rogiem i czeka na dzieciaczki, chcąc tylko jednego - ich słodyczy ^^
Ta piosenka niby mi do niego pasuje, jednak nie do końca. No bo w końcu nasz badass nie jest zły do szpiku kości! Chociaż ta końcówka... No cóż, ona jest moim zdaniem idealna.

"Robi się tak samotnie, kiedy jest się złym.
Co bym zrobił, by zobaczyć uśmiech,
Nawet przez krótką chwilę.
I nikt cię nie kocha, kiedy jesteś zły.
Kłamię przez zęby!"


Pozdrawiam ciepło, 
Kinnisidee 3:}

PS. Na potrzeby tej części wprowadziłam niewielkie zmiany w rozdziale 13 oraz 14. (Tak niewielkie, że pewnie nawet niezauważalne.)
Dotyczą one pojawienia się jakże tajemniczych wojowników na Kreganie. Dopiero teraz dostrzegłam, iż nie zawarłam tam pewnych informacji. Ich brak nie wadził jakoś wybitnie, łatwo można było się domyślić co i jak, jednak było to niedopatrzenie z mojej strony. A niedopatrzeń należy się pozbywać.




( Powyżej: Loki nawiązujący zarówno do rozdziału, jak i do mnie tworzącej rozmowę, którą znajdziecie poniżej.)



***


                        Frigga spędziła u niego jeszcze ponad dwadzieścia minut, próbując chociaż trochę podnieść go na duchu. Jednak ani jej uspokajający głos, ani delikatne gesty świadczące o trosce, nie przyniosły zamierzonego efektu. Pogrążony głęboko w swych myślach, niemal zupełnie nieobecny Loki siedział na łóżku i pustym wzrokiem wpatrywał się w ścianę. Co jakiś czas udzielał zdawkowych odpowiedzi na zadawane przez nią pytania. 
                       Zdawała sobie doskonale sprawę z tego, że w zaistniałej sytuacji kontakt z młodszym synem jest bardzo utrudniony, właściwie niemożliwy. Na co dzień nie należał do osób nad wyraz wylewnych, więc nie spodziewała się, by teraz zaczął nagle opowiadać o swoich strapieniach i udrękach.  
                       Jednak nie odpuszczała. Wytrwale starała się dojść do tego, co mogło doprowadzić go do takiego stanu. Nie chodziło jej o zaspokojenie własnej ciekawości, nie była wścibska. Po prostu musiała posiąść tą wiedzę, aby zrozumieć, wesprzeć, pomóc. Uważała to za swój matczyny obowiązek.  


***


                        Słyszał słowa matki, jednak ich nie słuchał. Nie miał zamiaru się jej zwierzać. Lata, w których biegł do niej z każdym problemem, już dawno przeminęły. Siedział więc w milczeniu, nie ukrywając swego braku zainteresowania monologiem kobiety.  

                      Gdy w końcu odeszła, pozostawiając go samemu sobie, uznał, iż nadeszła odpowiednia pora. Zwlekł się z posłania i niechętnie doprowadził do jako takiego porządku. Zmierzwione włosy zaczesał gładko do tyłu, tak, jak zwykł to robić od dawna, a do zatuszowania reszty chwilowych mankamentów swego ciała wykorzystał moc. Obawiał się towarzyszącej temu kolejnej dawce niewyobrażalnego cierpienia, lecz ku jego uldze było inaczej. Co prawda użycie magii w dalszym ciągu sprawiało mu ból, jednak był on teraz o wiele słabszy i, co zadziwiające, wymieszany z pewnym rodzajem cielesnej przyjemności. 
                      Kiedy był już gotowy opuścił swój zaciszny kąt i nieśpiesznie skierował się ku komnacie Odyna. Nadal był obolały, chociaż teraz nie wskazywało na to nic, prócz wykonywanych ostrożniej niż zazwyczaj ruchów. Każdy niechętnie wykonywany krok przybliżał go do tego spotkania, tej rozmowy, której zdecydowanie nie miał ochoty przeprowadzać. Jednak czy dano mu jakikolwiek wybór? Prośbom Wszechojca nikt się nie sprzeciwiał. Należało je traktować niczym rozkaz wydany w nieco subtelniejszy niż zazwyczaj sposób. Sposób mający sprawiać pozory, że istnieje inne wyjście, niż posłuszne usłuchanie. Zastanawiał się nad powodem wezwania. Gdyby był synem kogokolwiek innego niż Boga Bogów, pewnie natychmiast uznałby, iż chodzi o najzwyklejszą ojcowską troskę. Jednak tak nie było, a przyczyna pozostawała tajemnicą niepokojącą jego bystry umysł.  
                         W zamyśleniu dotarł do ogromnych wrót i przystanął, czekając aż się otworzą. Po chwili misternie rzeźbione skrzydła zaczęły rozsuwać się z cichym stękiem od dawna nie oliwionych zawiasów. Gdy tylko przekroczył próg, drzwi same zaczęły się zamykać, wydając przy tym ten sam nieprzyjemny dla uszu dźwięk. Po chwili zawahania podszedł wolno do łoża stojącego pośrodku pomieszczenia. Wykonano je na specjalne zlecenie, z najlepszych jakościowo materiałów. Twórca musiał podołać trudnemu zadaniu i sprawić, by posłanie wyglądało niczym pomniejszony drakkar. Zamysł ten wymagał naprawdę ogromnych umiejętności, a wykonanie poświęcenia wielu godzin na wytrwałą i uważną pracę. Opłacało się jednak, gdyż końcowy efekt był doprawdy imponujący. Mebel wyglądał imponująco i tak pięknie, iż z trudem można było oderwać wzrok od jego misternych rzeźbień.  
                        Loki niepewnie usiadł na samym skraju stojącego przy posłaniu krzesła i utkwił wyczekujące spojrzenie w leżącym nieruchomo starcu. Odyn okryty był purpurowo-złotymi pierzynami, ozdobionymi przez Friggę własnoręcznie haftowanymi kwiatami. Jego broda i włosy lśniły nieskazitelną bielą, po karmazynowych plamach krwi oraz drobinkach pyłu nie pozostał nawet najmniejszy ślad. Miał zamknięte oczy, a na jego twarzy malował się wyraz błogiego spokoju. Resztę ciała skryto pod kołdrami, by nie było widać licznych bandaży oplatających jego pokaleczony tors. 
- Ojcze?
Nie uzyskał odpowiedzi, więc spuścił głowę i podniósł się z miejsca z cichym westchnieniem ulgi. Radowało go, że rozmowa odwlecze się nieco w czasie. Jeszcze przez chwilę patrzył na spokojną twarz odpoczywającego boga, po czym odwrócił się i ruszył w stronę drzwi, z zamiarem jak najszybszego powrotu do swej komnaty. 
  - Wracaj tu - głos Wszechojca był słaby, jednak wystarczająco stanowczy, by go usłuchać.  
Wołany zatrzymał się w pół kroku i niechętnie zawrócił, klnąc siarczyście w myślach. Ponownie usiadł na krześle, czując narastające napięcie. 
  - Czekam na wyjaśnienia - wycharczał starzec, uważnie lustrując go wzrokiem.  
Jego jedyna powieka drgała, jakby ledwo, ostatkiem sił utrzymując się w górze. Po chwili wygrała i przysłoniła mu wzrok. Leżał tak przez kilkanaście dłużących się niemiłosiernie sekund, po czym gwałtownie się ocknął.
- Wyjaśnienia - powtórzył jeszcze ciszej, niż chwilę wcześniej.
- Ojcze, nie rozumiem...  
- Loki! - ewidentnie chciał zaostrzyć ton, jednak z jego ust wydostało się jedynie coś pomiędzy warkotem, a jękiem w brzmieniu przypominającym imię. - Nawet nie próbuj kłamać.  
Brunet podniósł gwałtownie głowę i spojrzał prosto w pół przymknięte oko władcy.  
- Słucham? - zrobiło się mu nieprzyjemnie gorąco.
Próbował w myślach przekonać samego siebie, że nie mogło chodzić chodzić o TO. Przecież nikt nie miał pojęcia... Z pewnością były to jedynie majaki chorego, urojenia umysłu trawionego gorączką.
- Nie pozoruj niewiedzy, ni zdziwienia mymi słowami. To obraza zarówno mojej, jak i twojej inteligencji - Odyn z trudem uniósł dłoń i w wymowny sposób dotknął swej skroni palcem wskazującym. - Wiem więcej, niż ci się wydaje - oznajmił, po czym opuścił poznaczoną bliznami i zmarszczkami rękę z powrotem na pościel.     
                        Zielonooki zamarł. Nagła myśl spadła na niego niczym grom z jasnego nieba. Doskonale zrozumiał wykonany przed chwilą gest. Czując przerażenie skupił się i zamknął umysł, tworząc w swej głowie coś na podobieństwo muru w mentalnym wymiarze. 
- Na to już za późno - na twarzy Wszechojca pojawiło się coś na kształt krzywego uśmiechu. 
- Od kiedy?
- Od momentu, gdyś się z chęcią zgodził na poświęcenie własnego życia. 
- Cóż w tym było podejrzanego?  
- Nie jesteś zdolny do takich czynów. To nie leży w twej naturze.
                         Odpowiedź ta wywołała w nim niemałe rozżalenie. Nawet własny ojciec mierzył go tą samą miarą, co wszyscy inni. Wiedział o tym już od dawna, jednak przez cały ten czas karmił się zwodniczą nadzieją, wmawiał sobie, iż tak nie jest. A teraz zyskał pewność. 
- Więc pozwoliłeś mi na to wszystko - warknął po chwili milczenia. - Wiedziałeś co planuję niemal od samego początku. Nie zrobiłeś nic, by temu przeszkodzić. I mówisz, że to moja wina? Dlaczego? Jaki miałeś w tym cel?
- Mylisz się. Poczyniłem kroki, dzięki którym nie doszło do pewnych niepożądanych działań.
- Tulekhajowie... - wyszeptał. - To przez ciebie nie przybyli.
- Tak. 
- Byłeś na Soojusie...
- Tak.
- Zniszczyłeś tamtejszy portal! Uniemożliwiłeś mym oddziałom rozpoczęcie wojny, a sam nakazałeś wymordować grupę Kregańczyków - starał się hamować narastającą złość, jednak jego głos z każdym słowem przybierał na sile. 
- Kregańczycy będą przekonani, iż moje przybycie nie miało nic wspólnego z najazdem na ich krainę, a jedynie nieszczęśliwie zgrało się w czasie z atakiem. Nie mają również pojęcia o twych planach dotyczących dowództwa nad tymi odrażającymi istotami. W ich mniemaniu zjawiłem się, by uratować syna od niechybnej śmierci, co jest zgodne z prawdą. Nie działam pochopnie Loki. 
- Ja również. Wiedziałem co robię. Powiodło by mi się.
Odyn zbył jego słowa milczeniem. Przymknął na chwilę oko i odetchnął głęboko, rzężąco.
- Powiedz mi, o czym myślałeś stojąc tam, w tym korytarzu? - zapytał po chwili. - Gdy spokojnie przyglądałeś się, jak gigant próbuje wyrwać ze mnie życie, miażdżąc mi kości? 
- Ojcze... - zamilkł, spuszczając głowę.
- Czyżby po raz pierwszy zabrakło ci słów w ustach? Milczysz, gdyż nic nie jest w stanie usprawiedliwić twych czynów. Zdradziłeś mnie, a co za tym idzie cały Asgard.  
- Jako książę w czystej linii i przyszły pretendent do tronu, uważam...
- Do tronu? - przerwał mu Odyn. - Ty nigdy byś na nim nie zasiadł, chłopcze.
- Gdyby Thor z jakiś względów abdykował, to mnie przypadłaby w udziale władza.
- Prędzej rządy sprawowałoby któreś z jego przyszłych, nieślubnych dzieci - wychrypiał cicho starzec. - Twe zamiary były jasne. Chciałeś doprowadzić do niechybnej wojny, dążyłeś do tego z pełną świadomością, wiedząc jakie skutki ona ze sobą przyniesie. Nie nadajesz się na króla.
                         Loki wyprostował się na krześle, przywdziewając na twarz maskę obojętności. Nie chciał okazywać jak silne było ukłucie zawodu, które przeszyło jego ciało po ostatnich słowach ojca.
 
- Stanowisz zagrożenie dla nas wszystkich - kontynuował starzec. - Posiadasz moc, jednak nie potrafisz nią w pełni władać. Opanowanie takiej energii wymaga czasu i poświęcenia. Na nic te iluzje chłopcze. Wiem doskonale, co dzieje się z twym ciałem.
- Co więc teraz? - zapytał, siląc się na neutralny ton.
- Twój czyn nie może pozostać bezkarny. Nic nie pozwala mi mieć pewności, iż nie będziesz dalej spiskował w ukryciu.
- Czekam więc na werdykt. 
- Jeszcze nie podjąłem decyzji w tej kwestii. Chciałem tylko, byś wiedział, że nie jesteś tak przebiegły, jak ci się wydaje. Póki co zniknij mi z oczu.  
Brunet wstał i bez słowa, posłusznie skierował się ku wyjściu. 
- I nie próbuj umykać z pałacu. Znajdujesz się pod stałą kontrolą.  

***

                            Od czasu jego rozmowy z ojcem minął już niemal tydzień, lecz Odyn w dalszym ciągu nie podjął decyzji co do sposobu ukarania. Przynajmniej Lokiemu nie było o tym nic wiadomo. Mógł robić wszystko, na co miał ochotę. Ograniczał go tylko jeden warunek - nie miał prawa opuścić pałacu. Brakowało mu potajemnego wymykania się poza mury, oraz towarzyszącej temu odrobinie adrenaliny. A także wolności. I swobody. Miał do dyspozycji ogromne królewskie ogrody, jednak nie lubił się po nich przechadzać - zazwyczaj przebywało tam zbyt wiele nieprzychylnych mu osób. Nie bał się ich wrogości. Była mu ona skrajnie obojętna. Po prostu nie miał ochoty ich spotykać. W związku z tym niemal cały czas spędzał w swej komnacie lub w bibliotece. Irytowała go jedynie ciągła obecność dwóch strażników przydzielonych mu przez Wszechojca. Chodzili za nim jak cienie, pilnowali na każdym kroku, towarzyszyli w każdym momencie i miejscu, nie spuszczali ani na chwilę z oczu. Znosił to w spokoju, z godnością, zachowując wszelkie uwagi dla siebie. Ich zadaniem było jedynie pilnowanie, by nie uciekł. Nic więcej.

***

                            Kolejny dzień. Kolejne godziny przepełnione niemiłosiernie nudną rutyną. Kolejny raz siedział bezczynnie w swej komnacie. Było to jego własne, małe królestwo niedostępne dla osób, których towarzystwa sobie nie życzył. Leniwym ruchem sięgnął po dużą, niemal już pustą butelkę stojącą na stoliku obok łóżka i wypił kilka łyków mętnego alkoholu. Ciecz przyjemnie rozluźniała i ogrzewała od środka, jednak nie powodowała otumanienia. Był bogiem, nie dane mu było poznanie tej wątpliwej przyjemności płynącej ze schlania się w trupa. Żałował tego. Miał ochotę odpłynąć chociaż na chwilę, wyrwać się z otaczającej go, ponurej rzeczywistości. Stojący w kącie zegar dźwięcznie wybił godzinę szesnastą. Zbliżała się pora posiłku. Westchnął cicho i niechętnie zwlókł swe szczupłe ciało z posłania, z zamiarem udania się do sali jadalnej. Szedł szybko, chcąc jak najprędzej zjeść i wrócić do swego zacisznego kąta. Był już w połowie drogi, gdy usłyszał głos Thora dobiegający zza załomu korytarza. 
- Proszę, zachowaj tą wiedzę jedynie dla siebie.
                             Zatrzymał się w pół kroku i ruchem ręki nakazał idącym kilka metrów za nim strażnikom, by również przystanęli. W milczeniu wykonali polecenie. Nie miał ochoty spotykać się z bratem. Od czasu wydarzeń z Kreganu unikał go, gdy tylko było to możliwe. Zmarszczył brwi, uważnie przysłuchując się dalszej wymianie zdań.
- Ale dlaczego ma to być tajemnicą? Nie rozumiem!  
- Pomyśl o jego uczuciach.
- Czym? Thor! Ocknij się wreszcie!  
- Sif, uspokój się. 
- On nie ma czegoś takiego, jak uczucia. Nie jest jak my!
- Sif!  
- Nigdy nie pałałam do niego chociażby krztą sympatii, wiesz o tym. - Wiem, jednak to nie znaczy, że możesz go traktować w ten sposób. Nadal jest księciem i tak masz go tytułować. 
                      Loki poruszył się niespokojnie w miejscu. Nie miał wątpliwości, iż rozmowa ta dotyczy jego osoby.
- Księciem? - prychnęła pogardliwie. - Nie mam zamiaru dłużej zwracać się do niego w ten sposób. Mam swoją godność. A wobec niego straciłam nawet ten znikomy cień szacunku, wymagany w związku z jego pochodzeniem.
- Proszę...
Na chwilę zapanowała zupełna cisza, którą w końcu przerwało ciche westchnienie wojowniczki.  
- W porządku. Niech będzie. Ale nie myśl, że robię to dla niego. 
- Dobrze.
- I nie oczekuj, że zmieni się wiele. Mogę go jedynie tolerować.
- To wystarczy.
- Wiedziałam, że coś jest z nim nie tak, ale nigdy nie przeszło mi przez myśl, że przez te wszystkie lata żyję tak blisko czegoś takiego. Tuż obok jotunheimskiego bastarda. 
Brunet oparł się ciężko o ścianę, nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał.
- Jego pochodzenie nie jest istotne.
- Jest tutaj tylko z litości twego ojca. Nawet jego pobratymcy nie chcieli mieć z nim nic wspólnego. Jest zbyt słaby, wybrakowany, w pewien sposób upośledzony. Czyż nie mówiłeś, że pozostawili go na pewną śmierć? Miał zginąć. Taka była wola Laufeya. Dlaczego więc my mielibyśmy...  
                          Nie mógł tego dłużej słuchać. Łgała. Musiała łgać. To wszystko nie miało prawa być prawdą. Pchnięty nagłą wściekłością niemal wypadł zza rogu, zatrzymując się dopiero w odległości trzech metrów od swego brata i rozmawiającej z nim kobiety.

***







niedziela, 6 października 2013

Rozdział 15 --> Suffering

Opuściłam "Kącik Rozgoryczeń"!

Minęło 19 dni. Nie bijcie.
Miał być szybciej, ale jak go przeczytałam, to niemal wszystko poszło pod Backspace \0_0/
Tak więc przed Wami zupełnie nowy, odmieniony rozdział 15! 
Loki, Loki i jeszcze raz Loki.
( Oczywiście standardowo dość krótko :// )
Pozdrawiam,
Kinnisidee 3:}






***


                          Pokrzykiwania, stukot podbijanych metalem butów, pytania pozostawiane bez odpowiedzi. Wszystko działo się bardzo szybko, a głosy łączyły się w jeden ogłuszający jazgot. Odynem zajęli się medycy, wykrwawiającego się Volstagga zabrano do skrzydła szpitalnego. Tam również o własnych siłach podążył Thor, by uzdrowiono mu uszkodzoną nogę.

                          Loki nie miał już siły. Głowa bolała go niemiłosiernie, pulsując tępym bólem w skroniach. Napięte mięśnie drażniły, doprowadzając zmęczone ciało niemal do zupełnego odrętwienia. Starał się tego nie okazywać. Pragnął się oddalić, uciec od panującego wokół hałasu, pobyć w samotności. Po prostu odpocząć. Chwiejnym krokiem ruszył w stronę pałacu, obojętnie wymijając biegających po dziedzińcu ludzi. Nie zważał na nic, ani na nikogo. Po prostu szedł. Krok za krokiem, powoli, starając się nie przyśpieszać. Miał wrażenie, że wszystko dzieje się gdzieś obok, zupełnie jakby nie był niemal w samym centrum panującego na dziedzińcu zamieszania.

                         W pałacu nie było spokojniej. Większość służby wyległa na korytarze, wywabiona dźwiękami dobiegającymi z zewnątrz. Stojąca nieopodal wejścia grupa pokojówek szeptała między sobą, przekazując dalej zasłyszane informacje dotyczące tego, co działo się na placu. Gdy je mijał zamilkły na chwilę, odprowadzając go podejrzliwym wzrokiem. Wiedział, że szukają jakiejkolwiek pożywki dla swych prostych, łaknących świeżych nowinek umysłów. Szybko jednak straciły zainteresowanie jego osobą, nie odnajdując w nim widocznie niczego godnego uwagi. Poza tym dołączyła do nich młodziutka pomocnica nadwornego kucharza, przynosząc ze sobą jakieś nowe plotki. Mimo iż mówiły cicho, rozumiał każde słowo padające z ich ust. Rozprawiały o Thorze, jego męstwie i „poważnych” obrażeniach odniesionych podczas zaciekłej bitwy. Podniesione z podniecenia głosy irytowały go, wywoływały jeszcze większy ból głowy i chęć...
Znów poczuł lekkie mrowienie w dłoni, niemal takie samo jak wtedy, gdy lodowy gigant łamał kości Odynowi. Teraz jednak owe przeskoki energii wywołało coś zupełnie innego, niż potrzeba udzielenia pomocy. Miał ochotę unicestwić te paplające niemiłosierne głupstwa kobiety. Miał ochotę zamknąć ich usta raz na zawsze. Miał ochotę pozbyć się krążących między nimi plugastw, tych kłamstw tworzonych wyłącznie ku uciesze asgardzkiego pospólstwa. Zacisnął rękę w pięść, starając się opanować. Przychodziło mu to z coraz większym trudem. 
                           Gdy w końcu dotarł do swojej komnaty, ostrożnie, jak najciszej zamknął za sobą drzwi i zasunął złoty rygiel, odcinając się od wszystkiego i wszystkich. Od tego całego zgiełku. Przystanął na środku pomieszczenia i odetchnął ciężko, przesuwając dłonią po zaczesanych do tyłu włosach.
Czuł się okropnie. Był przeklęty własną słabością, skażony tą chorą niemocą trawiącą go od środka. Wiedział co jest tego przyczyną. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Do tej pory uparcie starał się oszukać samego siebie, zakładał, że reakcje jego organizmu nie są próbami obrony przed nowymi...zdolnościami, lecz jedynie krótkotrwałym okresem przystosowania się do nich. Wmawiał sobie, iż z czasem same przeminą. Nieustanna kontrola samego siebie i nie dopuszczanie do okazania słabości - to były najlepsze dotychczasowe sposoby na przetrwanie tego, co działo się z jego ciałem. Ale nie mógł już tego znieść. Musiał się uwolnić. Zamknął oczy i rozluźnił mięśnie, pozwalając JEJ wypłynąć.
                           Nie spodziewał się tego, co nastąpiło kilka sekund później. Silny wybuch energii rzucił go na kolana. Głowa odleciała mu do tyłu, spomiędzy jego wpółotwartych warg wyrwał się głośny, przeciągły jęk, a szeroko otwarte oczy wpatrywały się teraz pusto w przestrzeń. Dusił się własnym krzykiem, próbującym wyrwać się z jego ust. Jasne wstęgi emanujące z całej jego osoby rozproszyły się wokół, migocząc zielonkawymi błyskami. Miał wrażenie, jakby napięte ciało było rozrywane od środka przez krótkie, jednak nieustępliwie napływające fale wydostającej się mocy. Nic do tej pory nie sprawiło mu tak ogromnego cierpienia. Spalał się. Płonął, chociaż wkoło nie było śladu buzującego ognia. Ogarnęła go nagła pewność, że gdy za kilka dni ktoś spróbuje w końcu wejść do jego komnaty, znajdzie w niej nie księcia, a jedynie powykręcane, martwe truchło. Nie mógł w żaden sposób temu zapobiec. 
                          Nagle wszystko skończyło się tak niespodziewanie, jak rozpoczęło. Opadł bezwładnie na błyszczącą złotem posadzkę, z trudem przewrócił się na plecy i leżał tak, z szeroko rozrzuconymi ramionami i wzrokiem utkwionym gdzieś w suficie. Z jego piersi wyrywały się szybkie, płytkie oddechy, a każdemu z nich towarzyszył ból rozchodzący się tępo po całej klatce piersiowej. Nie myślał o niczym. Po prostu trwał. W ciszy. W samotności. W swym własnym rozgoryczeniu.




***
 


                          Frigga stała przed drzwiami do pokoju swego młodszego syna. Zamknął się w komnacie niemal od razu po powrocie z Kreganu i od tamtego momentu nie wyszedł nawet na chwilę. Od czterech dni siedział zupełnie sam, a ona stale zaprzątała sobie tym głowę, niemal nie mogąc myśleć o czymkolwiek innym. Wszystko sprowadzało się do troski i zmartwienia. Ostatnio widziała go na dziedzińcu, oddalającego się w stronę pałacu. Zdawał się być wtedy zupełnie nieobecny, zatopiony w swoich myślach. Wizualnie sprawiał wrażenie osoby trawionej poważną gorączką. W jakim stanie był więc teraz? Miała co do tego złe przeczucia.
                         Uniosła zaciśniętą w pięść dłoń i już chciała zapukać, jednak w ostatnim momencie zawahała się, zatrzymując rękę tuż przed płaską powierzchnią. Nie była pewna, czy chce zobaczyć jego obecny wygląd. Po chwili odetchnęła jednak głęboko i stuknęła w nią kilka razy, po czym zrobiła krok do tyłu, czekając na jakiekolwiek przyzwolenie. Po drugiej stronie nie rozległ się jednak żaden dźwięk mogący świadczyć o chęci Lokiego do przebywania w czyimkolwiek towarzystwie. 
- Loki, to ja - powiedziała, ponownie uderzając w drzwi. - Otwórz.
Nie otrzymała odpowiedzi. Wyczekiwała jeszcze przez chwilę, dając synowi czas na dojście do drzwi, jednak nie usłyszała najcichszych nawet kroków. Zalała ją fala lęku. Poczuła, że stało się coś złego. Odwróciła się i już miała odejść, by wezwać pomoc, gdy wrota uchyliły się wolno, nie wydając przy tym najcichszego nawet skrzypnięcia.
                          Weszła niepewnie do pokoju. Nie wiedzieć czemu miała wrażenie, że jej oczom ukarze się bałagan. Spodziewała się porozrzucanych książek i innych sprzętów leżących w nieładzie na ziemi, jednak w komnacie panował idealny porządek. Jak zawsze. Rozejrzała się, szukając go pełnym trwogi wzrokiem.
 

- Matko? - ciche pytanie padło z bliska, bardzo bliska.
Spojrzała przez ramię. Stał w wąskiej wnęce tuż obok wejścia, opierając się plecami o ścianę. Wyglądał, jakby z trudem utrzymywał się na nogach. Przyjrzała się uważnie całej jego postaci, od stóp aż po czubek głowy.  
- Coś ty ze sobą... - jej głos się załamał, nie pozwalając dalej mówić.
Brunet uniósł brwi czekając, aż dokończy zdanie. Nie zrobiła tego.
                          Westchnęła cicho. Nie wiedziała co działo się na Kreganie, ale musiało mu się przytrafić coś naprawdę strasznego. Żadna błahostka nie doprowadziłaby go do takiego stanu. Wiedziała, że tam gdzieś, głęboko w środku jest wrażliwy, chociaż uparcie starał się to ukrywać. Może i dotknęły go ostatnie wydarzenia. Może częściowo chodziło o to, że na jego oczach niemal zabito Wszechojca. Z jakiegoś powodu siedział tu w samotności, przy oknach przysłoniętych grubymi, zielono złotymi kotarami, głodując, nie wychodząc na powietrze. Jednak przyczyną jego wyglądu i zachowania z pewnością nie było niedostarczanie organizmowi pożywienia. Cóż więc innego mogło go tak wyniszczyć?  

Co się działo tu, za tymi zamkniętymi drzwiami w przeciągu tych czterech dni?





***


 

                          Odepchnął się od ściany i wolno ruszył w stronę łóżka, starając się opanować grymas bólu wykrzywiający co chwilę jego twarz. Przystanął przed obserwującą go uważnie matką, ujął jej dłoń w swoją - o wiele chłodniejszą niż zazwyczaj - i złożył na niej delikatny pocałunek. Potem nieśpiesznie ruszył przed siebie, wymijając ją bez słowa. Wiedział, że oczekiwała wyjaśnień, jednak nie miał ochoty niczego jej tłumaczyć. Przynajmniej na razie.  
                          Szła za nim, słyszał ciche stukanie butów na niskim obcasie. Nie odwrócił się. Dotarł do swego posłania i opadł na nie z cichym westchnieniem ulgi. Frigga przysiadła na skraju łóżka i położyła dłoń na jego udzie. Pocieszającym gestem czule pogładziła śliski materiał spodni i uśmiechnęła się smutno.  
- Synu... 
- Lepiej z nim? - przerwał jej.
Nie chciał udzielać odpowiedzi na pytanie, które z pewnością miała zamiar zadać. 
- Nie. Ale uparcie nalega na widzenie z tobą.
- Ze mną? - powtórzył ze zdziwieniem.
- Tak. Między innymi dlatego do ciebie przyszłam.
- Znany jest ci powód tego wezwania? - zapytał niepewnie, szybkim ruchem odrzucając z czoła pojedynczy, niesforny kosmyk ciemnych włosów. Syknął cicho, natychmiast tego żałując. Zabolało. 
- Nie...
Skinął lekko głową, spuszczając wzrok na swoją rękę, którą nerwowo skubał rąbek czystej, ciemnozielonej tuniki.  
- Czy mogę wiedzieć, co...
- Nic - przerwał jej zimnym, nieprzyjemnym tonem. 
Na jej twarzy pojawiło się rozżalenie. Do tej pory nigdy jeszcze nie zwrócił się do niej w taki sposób. 
- Martwię się - odparła po chwili. 
- Wiem. 
- Nie wyglądasz najlepiej. 
- Wiem. 
- Powinieneś udać się do skrzydła szpitalnego. 
- Może później - burknął. - Najpierw czeka mnie rozmowa z ojcem.




***