At last.
Po przerwie nieprzyzwoicie wręcz długiej
przedstawiam Wam rozdział 18, długością niestety niezbyt
imponujący. Zmieniany był tyle razy, że szkoda gadać. Stąd
między innymi to opóźnienie.
Nie mówię nic więcej,
moje paplanie jest właściwie zbyteczne. Chcę jedynie przeprosić.
Pozdrawiam,Kinnisidee 3:}
- utwór --> Oblivion OST - 14 Temples Of Our Gods
***
Frigga siedziała na
złotym krześle ustawionym na podwyższeniu, tuż obok tronu swego
męża. W milczeniu obserwowała egzekucję, starając się nie
okazywać targających nią od wewnątrz uczuć. Kat wykonywał swą
pracę niby od niechcenia, jednak każde uderzenie wymierzone było z
niesamowitą siłą i precyzją. Bat raz po raz z cichym świstem
opadał na blade plecy jej młodszego syna, a ona nie mogła nic
zrobić, by przerwać jego cierpienia.
Gdyby to od niej
zależało, gdyby miała chociaż najmniejszy wpływ na wybór
kary... Starała się w wyperswadować Odynowi pomysł zastosowania
przemocy. Bezskutecznie. Wysłuchał jej słów tylko przez wzgląd
na to, kim była. Wysłuchał, po czym po chwili milczenia posłał
po więźnia z rozkazem przyprowadzenia go do sali, w której obecnie
się znajdowali. Nie pomogły żadne argumenty, ani prośby. Trwał
niewzruszenie w swej decyzji.
W końcu wymierzono
ostatni, pięćdziesiąty bat. Kat przerzucił narzędzie tortur
przez ramię, skłonił się, w milczeniu wycofał w cień pobliskiej
kolumny. Loki klęczał z nisko zwieszoną głową, pozwalając, by
jego czarne, potargane włosy przysłoniły umęczoną twarz. Każdemu
ciężkiemu oddechowi towarzyszyło drżące poruszenie klatki
piersiowej. Był przytomny, jednak przez oszołomienie nie do końca
świadom tego, co działo się dookoła. Dopiero po chwili zdał
sobie sprawę, że rzemienie nie smagają już jego ciała. Poruszył
się lekko, ostrożnie.
Położyła dłoń na
ramieniu męża, ten jednak strącił ją delikatnym ruchem i
podniósł się ze swego miejsca. Spojrzała na niego ze smutkiem,
gdy spomiędzy jego warg wyrwało się ciche sapnięcie. Wszyscy
stojący najbliżej tronu również musieli usłyszeć ten dźwięk
świadczący o wyczerpaniu, o słabości potężnego króla, jednak
stosownie nie dali po sobie niczego poznać.
Odyn nieśpiesznie
podszedł do klęczącego, zatrzymał się tuż przed nim i wyciągnął
dłoń, oferując tym samym pomoc.
- Wstań synu.
Po sali rozniósł się głośny śmiech. Loki
zatrząsł się w spazmach urywanego, zachrypniętego rzężenia.
- Nie nazywaj mnie tak. Nie jestem nim - odparł w
końcu. - I nigdy nie byłem.
Wstał o własnych siłach,
chociaż nie budziło wątpliwości, że każdy ruch przychodził mu
z niemałym trudem. Poranione mięśnie pleców pracowały, zmuszając
ciało do przybrania wyprostowanej postawy. Starając się ukryć
wysiłek, którym opłacił pełne wyprostowanie się, uniósł
dumnie podbródek i zmierzył tłum wzrokiem pozbawionym
jakiegokolwiek wyrazu. Znała go tak dobrze. Zawsze starał się
ukrywać swoje słabości pod pozornym przekonaniem o swej wyższości
nad innymi. Jego twarz była chorobliwie blada, przybrała odcień
niemal zupełnie odpowiadający barwie śniegu. Pod błyszczącymi,
zielonymi oczami rozlewały się ciemnofioletowe cienie - ślady
pozostawione przez wycieńczenie. Pogłębiły się od momentu, gdy
widziała je po raz ostatni, zanim jeszcze zaczął skrywać swój
prawdziwy wygląd pod złożoną iluzją. Powodowały, że jego twarz
sprawiała wrażenie bardzo wychudzonej, zmarnowanej. Bezbronnej, a
zarazem przerażającej.
Nagle spojrzał wprost na
nią, nawiązał kontakt wzrokowy. Zalała ją nagła fala
przejmującego smutku. Wiedziała do czego to wszystko zmierzało.
Wiedziała kim stał, lub kim w najbliższym czasie miał stać się
jej syn. Widziała to w tych chłodno patrzących, pustych oczach.
Łzy pojawiły się nagle, nim zdążyła się opanować. Dostrzegł
to natychmiast. Wykrzywił twarz w gorzkim uśmiechu i trwał tak,
uważnie ją obserwując. Patrząc na jego oblicze uświadomiła
sobie ile musiał wycierpieć w milczeniu, siedząc samotnie z
początku w swej komnacie, a później w celi.
- Do mnie - cichy
rozkaz Wszechojca wyrwał ją z zamyślenia.
Myślała, że Odyn zwraca
się do więźnia, on jednak ponaglającym gestem przywołał do
siebie dowódcę straży i niemal szeptem wydał mu kilka instrukcji.
Młody mężczyzna skinął głową, zasalutował, po czym wrócił
do swych ludzi, by przekazać im słowa władcy.
Odwróciła głowę w
bok, spojrzała na stojącego kilka kroków dalej Thora. W dalszym
ciągu czuła na sobie wzrok Lokiego. Zerknęła w jego stronę.
Patrzył na nią uparcie, teraz jednak jego wargi zacisnęły się w
wąską linię, a w oczach pojawił się ledwo dostrzegalny cień
wyrzutu. Czyżby winił ją za to, co go spotkało? Z pewnością.
Miał jej za złe, że nie powstrzymała ojca i pozwoliła na
skrzywdzenie go. I to w dodatku tak dotkliwe.
Sześciu gwardzistów
otoczyło skazańca ścisłym kręgiem, separując tym samym od osób
zgromadzonych w sali.
- Wyprowadzić - w
głosie boga bogów pojawiła się nuta zmęczenia i zrezygnowania.
Loki nie stawiał oporu.
Wolnym krokiem, jednak posłusznie opuścił salę, nie zważając na
szturchnięcia i ponaglenia padające z ust eskortujących go
wojowników.
***
Cały ten sztuczny
dramatyzm przyprawiał go niemal o dreszcz obrzydzenia. Wszystko było
zaplanowane, każdy najdrobniejszy nawet szczegół. Loki miał co do
tego pewność. Odyn jako współczujący, proponujący pomoc ojciec.
Frigga odgrywająca rolę bolejącej nad losem syna, kochającej
matki. Jej uczucia nie mogły być szczere. Nie po tym, co zrobił.
Dlatego nie uczyniła nic, by mu pomóc. Dał jej powód, by nie
musiała się więcej za nim wstawiać.
Jeszcze przed biczowaniem
był skłonny żałować swych porywczych czynów. Tak, wbrew pozorom
był na to gotów. Jednak podczas wymierzania kary, klęcząc tam,
przed człowiekiem, którego brał za swojego ojca i patrząc w jego
niebieskie oczy, uzmysłowił sobie, że byłby to czyn skutkujący
jedynie dodatkową ujmą. Zostałby wysłuchany. Co do tego nie miał
wątpliwości. Wszechojciec zwołałby obywateli Asgardu i pozwoliłby
mu mówić, publicznie wyrazić żal za winy. Byłaby to spowiedź
wzbudzająca zainteresowanie, jednak nie przyczyniłaby się w żaden
sposób do polepszenia sytuacji, w której się znajdował. Został
już osądzony w oczach tych wszystkich ludzi. I nie zmieniłyby tego
żadne wyjaśnienia, żadne przeprosiny.
Gdy tylko przekroczył
próg, drzwi zamknęły się powoli - tak, by zgromadzeni w sali
mogli obserwować jego nieśpiesznie oddalającą się w towarzystwie
strażników postać. By jeszcze przez kilka chwil mieli możliwość
oglądania jego pooranych przez bat pleców.
W końcu skrzydła wrót
spotkały się z cichym trzaskiem, oddzielając to, co poniżone i
godne pogardy, od tego, co z założenia idealne i bez skazy. Stały
się symboliczną barierą między ponurą egzystencją skazańca, a
boskim, niemal pozbawionym trosk życiem.
Szedł bez pośpiechu
długim, zdającym się nie mieć końca korytarzem. Wojownicy
dostosowali do niego tempo marszu, nie pośpieszali, ale i nie
pozwalali zwolnić kroku. Dotarli do rogu, skręcili, gwałtownie
nakazali się zatrzymać. Sześć par oczu bacznie patrzyło na każdy
jego ruch. Sześć surowych, pokrytych kilkudniowym zarostem twarzy
skierowanych w jego stronę.
„ Teraz ich kolej na
wyładowanie nienawiści” - pomyślał, przenosząc ciężar ciała
do tyłu i odchylając się lekko na pięcie.
Czekał na atak. Na
pierwsze uderzenie, przełamanie resztek jakiegokolwiek oporu
związanego z katowaniem osoby do niedawna stanowiącej część
królewskiej rodziny. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Żadna
zaciśnięta w pięść dłoń nie uderzyła w jego obolałe ciało.
Stali w bezruchu, jakby na coś...
Nagle usłyszał
dźwięczny odgłos uderzającego o siebie metalu, zapowiedź doznań
zgoła odbiegających charakterem od tych przyjemnych. Zza rogu
wyszło pięciu mężczyzn w błyszczących złotem pancerzach.
Natychmiast dostrzegł gruby łańcuch przerzucony przez ramię
jednego z nich. Odetchnął w duchu. Z pewnością nie było to żadne
narzędzie tortur. Nowo przybyli bez słowa dołączyli do
eskortującej go grupy, kiwając szybko, powściągliwie głowami na
powitanie. Ustawili się w zwartym okręgu, własnymi ciałami
odcinając każdą potencjalną drogę ucieczki. Jedenastu
uzbrojonych wojowników na jednego, okaleczonego więźnia. Po co
stosowano wobec niego aż takie środki ostrożności?
Bezwiednie postąpił
krok na przód. Reakcja żołnierzy była natychmiastowa,
profesjonalna. Zwarli szyk, kierując w jego stronę ostrza halabard.
Cofnął się zaskoczony. Dostrzegł w ich twarzach coś, czego nie
spodziewał się ujrzeć. Lęk. Wszystko nabrało nagle sensu. Oni
się go po prostu bali. Dlatego eskortowała go tak duża grupa.
Nikły uśmiech zagościł przez chwilę na jego twarzy.
Nie opuszczali broni.
Pozostawali w pełnej gotowości na odparcie ewentualnego ataku.
Zmrużył oczy, po czym wykonał zwinny półobrót w miejscu. Świeże
rany zapulsowały piekielnie ostrym, odurzającym bólem, jednak nie
mógł się powstrzymać. Nie miał zamiaru uciekać. W obecnym
stanie byłby to czyn co najmniej niedorzeczny. Chciał jedynie
sprawdzić ich czujność, zagrać im na nerwach. Rozdrażnić.
Nie rozczarował się.
Asgardczycy drgnęli niespokojnie, pełni obaw co do jego zamiarów.
Wyprostował się, uniósł dłonie w jednoznacznym geście poddania.
Widząc strach wymalowany na ich twarzach, zaśmiał się po raz
kolejny. Cała ta cholerna sytuacja zaczęła go bawić. Wiedzieli
już do czego zdolny jest ten niepozorny, chuderlawy w powszechnym
mniemaniu chłopak, który do tej pory był dla nich jedynie cieniem
potężnego brata.
Jasnowłosy mężczyzna
trzymający łańcuch wystąpił niepewnie na przód, starając ukryć
swe zaniepokojenie pod groźnie zmarszczonymi brwiami. Loki jednak
bez trudu dostrzegł obawę w jego oczach. Wyszczerzył zęby w
pełnym uśmiechu, przekrzywił głowę w bok. Niełatwo było go
oszukać, a już z pewnością nie był do tego zdolny zwykły
poddany.
Uważnie lustrował
spojrzeniem stojącego naprzeciw chłopaka i cmoknął cicho, gdy ten
wyciągnął przed siebie metalowe pęta. Dopiero teraz dostrzegł
niezwykłość tego sprzętu. Nie były to zwykłe kajdany, jakie
widywał wcześniej. Był to cały mechanizm złożony z pięciu oków
połączonych ze sobą solidnym łańcuchem. Przenośne dyby. Jedynie
to w miarę zadowalające porównanie przyszło mu do głowy.
- Streszczaj się Balev
- warknął któryś z wartowników. - Zróbmy swoje i kończmy.
Ponaglany blondyn drgnął,
po czym szybko postąpił kilka kroków na przód i zatrzymał się
bardzo blisko, zbyt blisko. Loki poczuł niemal dziecięcą chęć
odepchnięcia go, opanował się jednak i spokojnym, nieśpiesznym
ruchem uniósł ręce na wysokość bioder. Z satysfakcją obserwował
zgromadzonych wokół mężczyzn. Poprawiali chwyt na trzonach
halabard, poniektórzy zaciskali na nich mocno ręce, aż do
zbielenia knykci. Strażnik wprawnymi
ruchami spętał kajdanami jego dłonie oraz nogi w kostkach. Ostatni
okrąg, nieco większy od pozostałych, zatrzasnął mu na szyi
Loki próbował sięgnąć
przed siebie, ponownie wywołując pełne ostrożności poruszenie
wśród mężczyzn, jednak w połowie ruchu został zatrzymany przez
więzy połączone z górną częścią instalacji. Westchnął
cicho. Uniemożliwiono mu wykonywanie jakichkolwiek gwałtowniejszych
ruchów. Rozluźnił ramiona, szybko oblizał spierzchnięte wargi.
- Ruszajmy - ponaglił.
- Wykonałem swe zadanie. Zapewniłem innym rozrywkę. Teraz
chciałbym odpocząć.
***