Cześć :)
Pojawiam się z nowym rozdziałem, trochę to zajęło czasu - więcej, niż się spodziewałam... (Miało być dni siedem, wyszło 10...)
Wyszła z tego znowu w sumie tylko jedna scena... Fragment chciałam dodać dłuższy, ale wtedy pojawiłby się dopiero za kilka dni ://
To już wolę go podzielić na dwa krótsze części.
Hehe, gdy skończycie czytać to wiedzcie, że dotarłyście właśnie do 60 strony :)
Pozdrawiam,
Kinnisidee 3:}
PS. Soundtrack' u nie wymieniam tutaj, ponieważ tym razem umieściłam link przed sceną, do której pasuje :)
***
Zacisnął
szczękę. Podjął już decyzję. Nie pomoże. Wszechojciec mimo
swego wieku był silny. Bardzo silny. Nic poważnego nie mogło się
mu stać. Zostanie wyleczony natychmiast po powrocie do Asgardu.
Poza
tym nikt nie będzie go oskarżał o brak reakcji. Nikt nie wie, że
MÓGŁBY pomóc. Mógłby...
Potwór ponownie podniósł starca, tym razem mocniej ściskając jego ciało między swymi potężnymi palcami. Z rozwartych warg Odyna wyrwał się cichy jęk. Gigant nie rzucił nim po raz kolejny. Zrobił coś o wiele gorszego. Zaczął zaciskać dłoń w pięść, powolnie, aczkolwiek skutecznie dusząc uwięzionego w niej boga. Może jednak...
***
Był półprzytomny. Nie mógł oddychać. Pragnął wciągnąć haust powietrza w płuca, jednak ogromne palce potwora zaciśnięte wokół jego torsu skutecznie mu to uniemożliwiały. Czuł, jak życie opuszcza jego ciało, jak wyrywa się z niego wszystkimi możliwymi drogami, jak śmierć oplatuje go swymi mrocznymi mackami.
Nie obawiał się końca. Ten niósłby ze sobą jedynie wyczekiwaną od dawna ulgę i spokój. Obawiał się, że odejdzie za wcześnie.
Nagle, gdy już znajdował się na skraju wytrzymania, gdy zaczynał odpływać w nicość, uścisk ustąpił. Poczuł, że spada. Że bezwładnie leci w dół. A chwilę później boleśnie zderzył się z ziemią.
***
Thor pędził korytarzem, nie zważając na mijanych po drodze kregańczyków. Kompletnie ich ignorował, chwilowo pragnąc jedynie odnaleźć najpierw brata, a potem będących w mniejszym od niego niebezpieczeństwie kompanów. Walką zajmie się później. Wybije ich wszystkich po kolei. Ale nie teraz.
Dobiegł do zakrętu, wypadł zza niego i... natychmiast cofnął się na tyle, by znaleźć się z powrotem za ścianą. Poczuł przyjemny, przeszywający na wskroś dreszcz emocji. Zebrał wszystkie siły - czuł, jak płynęły pod jego skórą kierując się w stronę dłoni. Dłoni, w której dzierżył młot.
***
Loki odetchnął z ulgą.
Thor.
W samą porę.
Cofnął się do tyłu i zamknął oczy. Musiał się uspokoić, stłumić w sobie tą pragnącą zapanować nad jego ciałem moc. Opanować ją. On był jej władcą, nie na odwrót.
***
Po lodowym gigancie pozostały jedynie rozrzucone po podłodze, błyszczące odłamki. Gromowładny w chwilę znalazł się przy leżącym ojcu. Opadł na kolana i ostrożnym ruchem przewrócił go na plecy. Twarz starca pokryta była krwią cieknącą z jego uszkodzonego podczas upadku nosa oraz z cienkiej, długiej szramy rozciągającej się pod zdrowym okiem.
Nie wiedział co robić. Potrzebował pomocy. Podniósł głowę i błagalnie spojrzał na stojącego kilka metrów dalej brata.
Jego wzrok odnalazł jednak jedynie kamienną ścianę. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą widział Lokiego, teraz nie było nikogo. Podniósł się z klęczek i rozejrzał dookoła, przewiercając wzrokiem ciemność panującą w głębi korytarza.
On musiał być gdzieś w pobliżu. Nie mógł się oddalić. Był przecież zupełnie bezbronny...
- Loki? - zawołał cicho.
Nie otrzymał odpowiedzi. Nic. Wkoło panowała zupełna cisza, zmącona jedynie chrapliwym, nierównym oddechem Odyna.
Zaklął pod nosem. Co miał zrobić? Nie porzuci ledwo żywego ojca licząc na to, że nikt go nie znajdzie podczas jego nieobecności. Ale... Jeśli Lokiemu coś grozi? Jeśli w czasie, gdy on powalał giganta, jakiś kregańczyk zakradł się od tyłu i pojmał go, chcąc dopełnić dzieła?
Nagle kontem oka dostrzegł delikatny ruch w miejscu, gdzie linia światła rozpływała się i niknęła w czerni. Był tam. W mroku delikatnie rysował się zarys jego wysokiej, szczupłej sylwetki. Dlaczego jeszcze nie podszedł? Stał o własnych siłach, co do tego nie było wątpliwości. Nie mógł więc być poważnie ranny.
- Bracie?
- zapytał niepewnie. - Czy wszystko w porządku?
Nie otrzymał żadnej odpowiedzi, jednak po chwili brunet postąpił kilka kroków na przód i wszedł w słabą łunę pochodni. Thor zmierzył go wzrokiem. Wyglądał jeszcze mizerniej niż zazwyczaj. Jasna na co dzień skóra nabrała niezdrowego, niemal białego odcienia, po jego skroni spływały drobne krople potu, a zmarszczone czoło świadczyło o ogromnym wysiłku szkodliwie trawiącym jego ciało.
- Co się... - zaczął, jednak zamilkł, gdy Zielonooki uniósł dłoń w uciszającym geście.
- Żyje?
- zapytał słabo, zatrzymując się w odległości metra i lekko
wskazując Odyna podbródkiem.Nie otrzymał żadnej odpowiedzi, jednak po chwili brunet postąpił kilka kroków na przód i wszedł w słabą łunę pochodni. Thor zmierzył go wzrokiem. Wyglądał jeszcze mizerniej niż zazwyczaj. Jasna na co dzień skóra nabrała niezdrowego, niemal białego odcienia, po jego skroni spływały drobne krople potu, a zmarszczone czoło świadczyło o ogromnym wysiłku szkodliwie trawiącym jego ciało.
- Co się... - zaczął, jednak zamilkł, gdy Zielonooki uniósł dłoń w uciszającym geście.
- Ledwo - odparł. - Musimy się stąd jak najszybciej wydostać.
- Cóż za odkrywczość...
- Nie ja tu jestem biegły w sztuce planowania.
Loki prychnął. Oczywiście. W trudnych sytuacjach ciężar odpowiedzialności za dalsze losy niezmiennie spoczywał na jego barkach.
- Nie wiem co mógłbym... - poczuł nagłe zawroty w głowie - ...zrobić - dokończył ciszej.
- Nie oczekuję, że nas stąd wyciągniesz. Nie. Zagłębiałeś się jednak w wiele rozmaitych ksiąg, więc może mógłbyś coś poradzić...
- Bez ziół? Bez potrzebnych sprzętów? Wątpię, bym był w stanie - mruknął, przeklinając w myślach drażniący go odgłos pulsującej w uszach krwi.
Nie mógł znieść tego dźwięku, niemniej jednak ociągając się podszedł do leżącego na ziemi ojca. Przyklęknął i delikatnie ułożył dłoń na jego pooranym zmarszczkami czole. Było chłodne i lepkie od rozmazanej na nim krwi. Wahał się kilka sekund, ale w końcu ostrożnie, samymi opuszkami palców uniósł powiekę starca i przyjrzał się zdrowemu oku. Źrenica wraz z tęczówką uciekły w górę, ustępując miejsca lekko zaczerwienionemu białku.
- Nieprzytomny - oznajmił krótko.
Gromowładny skinął głową.
- Co nam pozostaje? - zapytał ze zniecierpliwieniem, przerzucając z ręki do ręki Mjolnira.
Loki usiadł na ziemi, krzyżując nogi w kostkach.
- Czekać.
***
Przeklęty własną słabością.
Skażony chorą niemocą.
Jedyne co pozostawało, to czekać. Czekać w tym niebezpiecznym miejscu, w gnieździe wroga i mieć nadzieję na to, że nic się nie stanie. Dopóki nie odzyska sił. Dopóki na powrót nie stanie się potężny.
W pewnym momencie ktoś uniósł jego odrętwiałą powiekę. Źrenica sama podążyła w ślad za nią, starając się uciec przed tak bardzo rażącym ją światłem.
Był jedynie skorupą, obrazkiem, naczyniem pozbawionym zawartości. Czynność tak prosta, jak poruszenie choć małym palcem, wydawała się teraz niemożliwa, niewykonalna. Leżał tak kolejne minuty, trwając w kompletnym bezruchu, wsłuchując się w swój słaby oddech.
Nagle coś zaczęło się zmieniać. Jego ciało na wskroś przeszył lekki dreszcz, w głowie rozbrzmiał narastający z każdą chwilą szum.
Wracała.
Wracała, napełniając go przyjemnym ciepłem.
Rosła, rozprzestrzeniając się w jego wnętrzu.
Wypełniała sparaliżowane członki.
Przywracała zdolność ruchu.
Oczyszczała jego umysł.
Koiła. Uśmierzała cierpienie. Dawała siłę.
Była tu. Była i nie zamierzała ponownie odchodzić.
Dopóki nie zrobi tego, co zrobić musi.
***
- Moc...
Loki wyrwał się z zamyślenia. Ten wyraz. Jeden, jedyny wyraz wypowiedziany bełkotliwie przez jego ojca spowodował, że jego ciało otulił nagle przenikliwy chłód.
Dopiero
po chwili zrozumiał, że słowo to nie dotyczyło jego.
Loki wyrwał się z zamyślenia. Ten wyraz. Jeden, jedyny wyraz wypowiedziany bełkotliwie przez jego ojca spowodował, że jego ciało otulił nagle przenikliwy chłód.
Odyn wracał do sił. Cienka skóra przybrała zdrowszy odcień i sprawiała wrażenie, jakby delikatnie migotała. Magia płynęła wartko jego żyłami, mieszając i przeplatając się z krwią, zwracająca energię...
Przybierała na sile, zaczynała promieniować z jego ciała, rozpływać się po posadzce wokół niego, unosić, kumulować.
Loki uśmiechnął się z wyższością, gdy dostrzegł minę stojącego z boku brata. Gromowładny przyglądał się temu wszystkiemu wielkimi ze zdziwienia oczami. Patrzył na coś, czego nie mógł, czego NIE MIAŁ PRAWA rozumieć.
***
Zrobi
to. Z pełną świadomością tego, co może się później stać.
Musi ich stąd wyprowadzić. To jego obowiązek. Zarówno królewski, jaki i ojcowski. Był ich jedyną nadzieją na wydostanie się z tej krainy.
***
Dziwne uczucie przeszywające ciało. Woń kwiatów i dymu. Ogłuszający trzask. Nagła, oślepiająca jasność. I nicość. A później...
***
Z
hukiem pojawili się na pałacowym dziedzińcu. Wszyscy. Thor. Sif.
Hogun. Tyr. Ranny Volstagg. Żołnierze, z których już zniknęła iluzja...
Loki
szybko podniósł się na nogi i automatycznie otrzepał pył ze swej
wyjściowej szaty. Nie miało to najmniejszego nawet sensu, gdyż już
wcześniej nie prezentowała się najlepiej. Podarty materiał, kurz
przyklejony do plam z jego własnej krwi - wszystko to sprawiało, że
wyglądał jakby od bardzo dawna chodził w tych łachmanach.
Wyprostował się i niepewnie rozejrzał dookoła. Szukał ojca. Zamiast tego natrafił na zbierającego się z ziemi Thora. Blondyn klął siarczyście pod nosem, trzymając się za kolano. Spomiędzy jego palców leniwie sączyła się krew. Uśmiech, który niemal nigdy nie znikał z jego twarzy teraz ustąpił miejsca mocno zaciśniętym wargom. Raptem spojrzenie Gromowładnego odnalazło jego spojrzenie. Błękitne oczy wydawały się należeć nie do boga błyskawic, lecz kogoś zupełnie innego, kogoś obcego. Zgasła w nich wszelka radość. Były pełne powagi i skupienia. Otworzył usta chcąc coś powiedzieć, jednak zamiast tego zwrócił się gwałtownie w stronę grupy asgardzkich wojowników, która otaczała...
Loki pchnięty złymi przeczuciami podbiegł do nich i torując sobie drogę ramionami zaczął przedzierać się przez mały tłumek. Nie zważał na to kogo trafi, ani w co trafi. Chciał tylko dostać się do pierwszego rzędu i nie zobaczyć tam tego, czego się obawiał.
- Pomoc! - zagrzmiał Thor, pojawiając się nagle tuż u jego boku. - Niech ktoś sprowadzi natychmiast pomoc!
Jeden z wojowników posłusznie pognał w stronę pałacu. Reszta zacieśniła okrąg, pozostawiając pośrodku wolną przestrzeń.
Bracia jednocześnie postąpili kilka kroków na przód.
U ich stóp leżał Odyn. Jego poobijanym ciałem wstrząsały gwałtowne, spazmatyczne drgawki, a z kącika wpół otwartych ust toczyła się ślina wymieszana z ciemną krwią.
To, co działo się z nim wcześniej na Kreganie, nie dorównywało temu atakowi w najmniejszym nawet stopniu. Tam był wyczerpany. Słaby. Jednak żyw. Teraz znajdował się na cienkiej linii dzielącej byt od niebytu. Użycie tak potężnej magi przy takim osłabieniu nie mogło przynieść innych skutków.
Gdzieś z tyłu rozległ się nagle głośne wołanie.
- Przejście!
Przejście dla medyków! - czyjś donośny głos wzbił się
ponad szmery zgromadzonych na placu ludzi.
Chwilę później czterech niosących ze sobą nosze mężczyzn znalazło się tuż obok nich. Ostrożnie ułożyli rannego na przenośnym posłaniu i ruszyli z powrotem do pałacu najszybciej, jak tylko się dało.
Chwilę później czterech niosących ze sobą nosze mężczyzn znalazło się tuż obok nich. Ostrożnie ułożyli rannego na przenośnym posłaniu i ruszyli z powrotem do pałacu najszybciej, jak tylko się dało.
***