Wróciłam i nawet mam dobrą informację, na rozdział 21 nie trzeba będzie czekać bardzo długo, ponieważ już prawie jest skończony. Myślę, że za tydzień będzie :)
A póki co tak jak napisałam w komentarzu, zgodnie z zapowiedzią... Oto rozdział 20!
Pozdrawiam wszystkich, co wytrwali,
Kinnisidee 3:}
Utwór na dzisiaj --> Lorde - Everybody wants to rule the world
Taka szkarada na dzisiaj.
***
Wytrwale walczył z głodem, co chwilę
zerkając na niedomyty kawał blachy. Metal na jej krańcach
powyginany był w taki sposób, by pełniła funkcję bardzo
prowizorycznego talerza. Kleista papka, kilkanaście ziaren grochu i
kawałek czegoś wyglądającego jak mięso wydzielały z siebie
przykry zapach świadczący o nie pierwszej już świeżości.
Konsystencja i smród posiłku zdecydowanie nie zachęcały do
zaspokojenia łaknienia. Mógłby on z powodzeniem wylądować na
stole Tulekhajów, a ich wyszukane podniebienia z pewnością
doświadczyłyby ekstazy. Cholerne robale i ich cholerne upodobania.
Chociaż nie chciał się do tego przyznać nawet w myślach, prawdę
mówiąc w tym momencie bardzo pragnąłby być jednym z nich.
Od tych ponurych rozmyślań
odciągnęło go ciche chrobotanie dobiegające z kierunku, którego
nie był w stanie określić. Z ciemności wypełzł wychudzony,
liniejący szczur i skrobiąc pazurkami po nierównym podłożu,
niepewnie skierował się w stronę, z której napływała nęcąca
go woń. Szedł powoli, co chwilę przystając i nasłuchując
jakiegokolwiek niepokojącego dźwięku. Przyciszony oddech człowieka
najwyraźniej w jego mniemaniu za takowy nie uchodził, ponieważ
nieustraszenie kontynuował swój mały marsz. Gdy w końcu dotarł
do naczynia natychmiast oparł przednie łapki o jego kant i wypchnął
w przód pyszczek. Pokryty drobną, szaroburą sierścią nos niemal
dotykał zimnej mazi, cienkie wąsy poruszały się szybko przy
każdym oddechu, różowy ogon drgał nerwowo, nie mogąc uleżeć w
jednym miejscu. Stres zwierzęcia związany z opuszczeniem
bezpiecznej kryjówki dawał się poznać po całym jego małym,
brudnym ciałku.
Obserwował
poczynania gryzonia w zupełnej ciszy. Nie chciał go spłoszyć.
Błądząc myślami przyłapał się na jednej instynktownej i dość
niepokojącej. Martwy szczur mógłby... Zaklął siarczyście,
powołując tym samym swego jedynego towarzysza do morderczego biegu.
Metą był ten sam pogrążony w ciemności kąt, z którego szczur
wylazł. Obłe kontury stworzenia rozmywały się coraz bardziej, aż
w końcu zupełnie zanikły stając się częścią cienia.
Jak
mógł w ogóle o tym pomyśleć.
***
- Otwierać
- dobiegający zza rogu głos tym razem nie należał do Frigg.
- Nikt prócz pary królewskiej nie
może zostać dopuszczony do więźnia - odparł strażnik tonem
pozbawionym jakiejkolwiek stanowczości - To rozkaz.
- Królowa pragnie obdarzyć więźnia
podarunkiem. Wysłała mnie, bym go mu przekazał.
Zapanowała pełna niemal namacalnego
niezdecydowania cisza, którą przerwał brzęczący odgłos
wyciąganych zza pasa kluczy. Mężczyzna szybko znalazł odpowiedni
i otworzył metalową furtę stanowiącą dodatkowe więzienne
zabezpieczenie. Stukot podbitych butów towarzyszący kolejno
przesunięciu się strażnika na bok i zasalutowaniu rozbrzmiał w
wąskim korytarzu ze zdwojoną głośnością.
Loki ze splecionymi na piersi
ramionami obserwował zbliżające się światło trzymanej w dłoni
pochodni. Tańczyło ciepłym blaskiem na niskim, wilgotnym
sklepieniu lochów, rozbijając panujący w nich półmrok. Oczekiwał
na gościa z uczuciami dalekimi od pozytywnych, ale gdy ów w końcu
przed nim stanął przyodział na twarz szeroki, fałszywy uśmiech.
Zakapturzona postać zatrzymała się tuż przed barierą ochronną i
wetknęła łuczywo w wolny
uchwyt na ścianie.
- Cofnij się pod
ścianę.
- Niezbyt to miłe
powitanie po tak długim czasie rozłąki, bracie - odparł z
przekąsem, jednak postąpił kilka kroków w tył, napotykając
plecami na chłodny mur. - Odpowiada?
- Nie drażnij się ze
mną Loki - niemal warknął, a to rzadko się zdarzało.
Chociaż na brunecie
nie zrobiło to większego wrażenia, uniósł ramiona w
uspokajającym geście.
-
Jak sobie życzysz, panie - oblizał spierzchnięte wargi i pozwolił
rękom swobodnie opaść wzdłuż tułowia. - Czego chcesz?
- Potrzebuję
twej pomocy w pewnej sprawie.
- I oczekujesz, że się zgodzę? - nieokreślony grymas wykrzywił na
chwilę jego twarz, jednak zniknął zastąpiony uśmiechem jeszcze
szerszym od poprzedniego.
- Matka ma zamiar wysłać na Kregan delegację - Thor kontynuował,
nie zwracając uwagi na jego słowa. - Kilku członków Rady.
- Wiem o tym. Nie ty pierwszy zaszczyciłeś mnie swym przybyciem.
- Moje prośby dotyczące zmiany planów nie odniosły większego
skutku. Zgodziła się jedynie na ograniczenie liczby posłów do
czterech, niewielka to pociecha. Przyszedłem, ponieważ pragnę byś
i ty spróbował nakłonić ją do rezygnacji z tego działania.
- Nie. Niech w bolesny sposób przekona się o błędności swych
rozkazów. Kilku członków Rady mniej. Niewielka strata.
- Idzie o dobro całego Asgardu.
- Ono mnie nie obchodzi - Loki rozłożył ramiona i zaśmiał się
nieszczerze. - To już nie moja sprawa.
- Niech będzie. W zaistniałej sytuacji rozumiem twą niechęć do
jakiejkolwiek współpracy - blondyn odwrócił się i ruszył w
stronę wyjścia z lochów, jednak po kilku krokach stanął,
sięgnął za pazuchę, wyciągnął małych rozmiarów księgę
oprawioną w ciemną skórę. - Powinna ci się przydać - wrócił
pod celę i schylił się, by wsunąć do niej przyniesiony
przedmiot.
W miejscu zetknięcia z podarunkiem łuna jaskrawo migotała, jednak
nie stawiała oporu. Ulegle zezwalała, by przenikała przez nią
silna, ozdobiona niewielkim sygnetem dłoń Thora. Loki spojrzał na nią
uważnie, mrużąc podejrzliwie oczy. Herb rodu Asów widniejący na
niewielkiej, złotej powierzchni wykonany był z wielką precyzją,
jednak to nie dzięki niemu ozdoba przykuła jego uwagę. Uczyniły
to dwa niewielkie kamienie symetrycznie rozmieszczone po bokach
pierścienia. Wystarczyłoby sięgnąć, chwycić ten pieprzony
sygnet i szybkim ruchem ściągnąć go z palca Thora. Tylko tyle, a
byłby wolny.
***
Przyszedł tu bez większych nadziei na jakąkolwiek pomoc ze strony
brata. Musiał spróbować, ponieważ istniał szansa, że Loki okaże choćby nikłą chęć do współpracy.
Rozmowa z matką to niewielkie poświęcenie, ale jeśli doszłaby do
skutku, delegacja najprawdopodobniej zostałaby odwołana. Nie miał
jednak zamiaru dłużej nakłaniać go do zmiany decyzji. Czuł
złość, ogromną złość, ale nie po to przeznaczył chwilę swego
czasu na wizytę w lochach, by napsuć sobie krwi. Uspokoił się i
zrobił to, co jeszcze miał do zrobienia. Przełożył ramię przez
barierę ochronną i podał więźniowi prezent.
Spojrzał mu w twarz, jednak brunet nawet tego nie zauważył. Thor
wiedział o czym teraz myśli. Nietrudno było to dostrzec w tych
zimnych, zielonych oczach skierowanych wprost na sygnet. Przyglądały
mu się bez żadnych zahamowań, nawet nie starając się ukryć
swego zainteresowania. Niepozorny klucz do pełnej swobody był tak
kusząco blisko. Trzymał księgę w wyciągniętej dłoni jeszcze
przez chwilę, a gdy Loki niemal niezauważalnie, acz znacząco
drgnął, upuścił starodruk na ziemię i szybko ją cofnął. Twarz
uwięzionego stężała gdy zrozumiał, że jego szansa minęła.
- Powinieneś już iść bracie - rzekł po chwili, lekko marszcząc
nos. Cienkie zmarszczki wywołane tym ruchem pocięły jego gładką
skórę.
Skinął głową i bez żadnych słów pożegnania opuścił to
śmierdzące stęchlizną, chłodne miejsce.
***
Gdy odgłos kroków Thora zupełnie ucichł, odczekał jeszcze
chwilę, w bezruchu nasłuchując jakichkolwiek innych dźwięków. W
końcu zyskał niemal całkowitą pewność co do tego, że nikt mu
nie przeszkodzi. Kolejny kontrolny obchód staży miał się odbyć
dopiero za kilka długich godzin, miał więc trochę czasu. Podszedł
do wyjścia ze swego więzienia, kątem oka zerkając w bok i
przeszywając spojrzeniem panującą w korytarzu ciemność. Nikogo.
Ucichły nawet przeciągłe jęki dochodzące z głębszych części
lochów, chociaż akurat to nie miało żadnego znaczenia. Skazańcy
mogliby wyć nawet jak zarzynane zwierzęta, a i tak nie stanowiło
by to dla niego przeszkody w pełnym skoncentrowaniu się.
Powolnym ruchem podniósł księgę, zważył ją w dłoni, obrócił,
by spojrzeć na grzbiet. W ciemnej skórze kunsztownie wytłoczono i
pozłocono drobne litery. Złote okucia na krawędziach wykonano z
ogromną dokładnością wymagającą wielu lat praktyki i dużego
doświadczenia. W zamyśleniu zaczął kartkować strony, czerpiąc
przyjemność z szorstkiego dotyku papieru, delikatnie ocierającego
się o opuszki jego palców. Przewertował już ponad połowę, gdy
nagle coś przykuło jego uwagę w znacznie większym stopniu od
reszty. Zapomniał o lubości, z jaką oglądał ten jeden z tak
bardzo brakujących mu w celi przedmiotów. Zmarszczył brwi i cofnął
się o kilka kartek. Zaczął czytać. Po chwili bruzda znacząca
jego czoło pogłębiła się jeszcze bardziej. Nie odwracając
wzroku od drobnych liter cofnął się do miejsca, gdzie leżał jego
siennik, oparł się o ścianę i wolnym ruchem osunął po niej do
siadu. Oddech wiązł mu w gardle, a serce biło coraz szybciej. W
końcu miał zajęcie o wiele sensowniejsze od wpatrywania się w
pokrytą grzybem i wilgocią ścianę.
***
Zgromadzeni w holu delegaci oczekiwali jedynie na odpowiedni sygnał
do wymarszu, chociaż wymarsz był w tym przypadku słowem zbyt
skromnym. Nie oddawał rozmachu z jakim zaplanowano udać się na
Kregan. Tuż za złotymi wrotami, w równym rzędzie ustawiono złote
rydwany w liczbie odpowiadającej ilości posłańców. Czterech
wybranych przez królową członków Rady, którym towarzyszyć miało
dwunastu żołnierzy stanowiących obstawę. Po trzech na jeden
powóz. Niewielka to była grupa, Bifrost zbudowany został w taki
sposób, by w razie potrzeby pomieścić znacznie więcej istot.
Mężczyzn odziano w przygotowane specjalnie na takie okazje,
najlepsze szaty uszyte przez krawców rodziny królewskiej. Każdy z
czterech mędrców mógł chlubić się długą, siwą brodą
zaplecioną i upiętą zgodnie ze swą rodową tradycją. Zarost ten
był symbolem wysokiego stanowiska i należnego miejsca w asgardzkiej
społeczności. Im bardziej szanowany człowiek, tym bardziej
skomplikowane i ozdobne ufryzowanie. Zasłużyć na nie nie było
łatwo, a same korzenie genealogiczne nie wystarczały. Przygotowanie
wymagało wiele trudu i czasu, a w szczególności na to drugie
niewielu mogło sobie pozwolić.
O umówionej godzinie posłańcy wyszli na zewnątrz. Napięcie
rosło z każdą chwilą, na dziedzińcu gromadziło się coraz
więcej ciekawskich gapiów. Ludzie przepychali się, chcąc zobaczyć
jak najwięcej, by mieć potem o czym opowiadać nieobecnym krewnym
i znajomym. Chłonęli całymi sobą każdy dźwięk, każdy ruch,
każdą chwilę spędzoną w nietypowej sytuacji. A obecne
okoliczności były wyjątkowo niebanalne, co podsycało ciekawość
i działało jak magnes ze zdwojoną, lub wręcz potrojoną siłą.
W końcu rozległ się donośny dźwięk gongu, potem drugi i
trzeci. Zanim ostatnie uderzenie zdążyło wybrzmieć do końca,
zagłuszyła je melodia trąb. Zaczęło się. Pora wyruszać.
Ostatnia wymiana porozumiewawczych spojrzeń, ostatnie skinienia
głową na szczęście. Odgłos samotnej trąbki wybija się ponad
inne, zmienia rytm, zachęca do podjęcia wyzwania. Złapali cugle i
popędzili konie w stronę Bifrostu.
***