Mam nadzieję, że ktoś był na tyle wytrwały, by nadal tu zaglądać. A tymczasem...
Pozdrawiam,
Kinnisidee 3:}
***
To, co wcześniej uważał za dość niekomfortowe i ograniczające, teraz, z perspektywy czasu, wydało mu się całkiem przystępne. Znajdował się głęboko pod asgardzkim pałacem, w najniżej położonych lochach. Nowa cela była ciemna i niewielka - wystarczyło kilka kroków, by przemierzyć ją z jednego końca na drugi. Wilgotne ściany oblepiała warstwa długoletniego brudu, po podłodze walały się pojedyncze słomki starego siana. W takich miejscach trzymano osoby mające już nigdy nie ujrzeć niczego prócz swych własnych, pogrążonych w mroku dłoni. Smród unoszący się w powietrzu atakował węch, otumaniał, przyprawiał niemal o torsje. Musiał do niego przywyknąć. I chociaż z początku wydawało się to niemal niemożliwe, wiedział, że za kilkadziesiąt minut odór zupełnie przestanie mu przeszkadzać.
Krążył w tę i z
powrotem, co jakiś czas przystając przy szybie oddzielającej go od korytarza. Wpatrywał się przez nią we wszechobecny, rozproszony
jedynie niewielkimi pochodniami mrok. Gdyby była to jedynie zwykła,
szklana tafla... Wówczas wydostanie się nie stanowiłoby większego
problemu. Jednak w asgardzkich lochach nie stosowano typowych środków
ostrożności. Przeciętne rozwiązania nie wystarczyłyby w
momencie, w którym więźniowie spróbowaliby ucieczki.
Ostrożnie przesunął
opuszkami palców po znajdującej się przed nim powierzchni, a ta pojaśniała nieśpiesznie, przybierając złotego zabarwienia.
Energia tworzyła drobną, ale wytrzymałą i skuteczną siatkę
ochronną. Chociaż muskał ją bardzo delikatnie czuł drobne
ukłucia nieprzyjemnie drażniące skórę. Doskonale wiedział jakie
byłyby skutki wywarcia większego naporu. Zaledwie odrobina i...
Przycisnął całą dłoń do gładkiej powierzchni tylko po to, by
natychmiast ją cofnąć. Zaklął siarczyście. Rękę rozrywało
niemiłosiernie silne pieczenie, na skórze natychmiast pojawiły się pęcherze wypełnione surowiczym płynem. Postąpił kilka kroków w
tył, opadł na twardą, pozbawioną jakiegokolwiek siennika pryczę.
Nie tak to wszystko miało
wyglądać, nie taki był plan. Przymknął oczy i z całej siły
uderzył zdrową pięścią w ścianę. Nie poczuł bólu, więc
ponownie wymierzył cios. Potem kolejny i kolejny. Przestał, gdy na
jego zmaltretowanych knykciach pojawiła się krew. Uniósł dłoń
na wysokość twarzy, poruszył szczupłymi palcami, przez chwilę
przyglądał się czerwonej cieczy leniwie znaczącej bladą skórę.
Z impetem oparł plecy o zimną skałę, wyrównał oddech. Musiał
się wyciszyć. Opanowanie było jedyną ucieczką od wiszącego nad
nim widmem szaleństwa. Widywał już ludzi, którzy przez kompletne
odizolowanie od świata tracili zmysły, popadali w obłęd. Nie mógł
pozwolić, by i jego spotkał ten los.
***
Rok później.
Leżał na plecach z
ramionami założonymi za głowę tak, aby nie spoczywała
bezpośrednio na zimnej posadzce. Oczy miał zamknięte, usta lekko
rozchylone, jego klatka piersiowa powoli unosiła się i opadała.
Wyglądał na pogrążonego w głębokim śnie. Ale nie spał. W
skupieniu wsłuchiwał się w odgłos kropel skapujących z sufitu, w
cichy plusk towarzyszący ich zderzeniu z kamienną podłogą. Był
znudzony, niemiłosiernie znudzony. Bardziej dotkliwa kara nie
istniała, nie mogły dorównać jej nawet baty wymierzane z
niewyobrażalną siłą. Nienawidził tego miejsca, a jeszcze
bardziej osoby, na rozkaz której się w nim znalazł.
Odetchnął głęboko,
płynnym ruchem podniósł się do siadu. Chwycił pierwszą z brzegu
słomkę siana i cicho pogwizdując zaczął obracać ją w swych
szczupłych palcach. Od momentu zamknięcia nie odwiedził go nikt
prócz strażników przynoszących jedzenie, a i to trudno było
nazwać wizytami. Wojownicy każdego dnia niedbale wrzucali do jego
celi miskę wypełnioną burą, zimną breją, przy której nawet
tulekhajskie strawy wydawały się być dość apetycznymi. Zazwyczaj
nie ruszał posiłku. Odczuwał głód, jednak nie musiał pożywiać
się tak często jak mieszkańcy Midgardu czy Svartalfheim. Raz na
tydzień odstawiał puste naczynie w rogu pomieszczenia, przez resztę
dni obserwował, jak każda papka wraz z upływem godzin stawała się
coraz bardziej wodnista i cuchnąca.
Westchnął, gdy ciszę
zakłóciło dobiegające z daleka, jednak dobrze słyszalne
skrzypienie otwieranych wrót. Szybkie kroki któregoś z wartowników
poniosły się echem po ciemnych korytarzach lochów. Pora posiłku.
Prawo nakazywało, by w czasie karmienia więźniowie ustawiali się
pod ścianami znajdującymi się naprzeciw wejść do swoich cel. On
nigdy tego nie robił. Z początku strażnicy próbowali go do tego
zmusić, jednak w końcu zaniechali swych starań. W milczeniu
pozostawiali wydzieloną porcję, bacznie obserwując każdy jego
ruch. I tym razem pozostał na swym miejscu, wyprostowany, plecami
niemal dotykając bariery. Kroki stawały się coraz głośniejsze,
aż w końcu ucichły.
- Loki.
Drgnął.
- Loki.
Głos stał się bardziej
natarczywy, jednak mimo to wciąż pozostawał łagodny i melodyjny.
Brunet przymknął na chwilę oczy, zacisnął wargi w wąską linię.
- Nie spodziewałem
się, że kiedykolwiek przyjdziesz - rzekł chłodno.
- A jednak jestem.
Wstał szybko, bez pomocy
rąk, otrzepał szatę, odwrócił przodem do korytarza. Na twarzy
Friggi pojawił się smutny uśmiech.
- Wszechojciec zapadł
w letarg - oznajmiła krótko, konkretnie.
- Jeżeli szukasz
towarzysza do współdzielenia żalu, we mnie go nie znajdziesz -
splótł dłonie za plecami, postąpił kilka kroków w przód.
- Wiem.
- W takim razie jaki
jest powód twej wizyty? - spojrzał na nią wyczekująco.
Kilka chwil zwlekała z
odpowiedzią, jakby zastanawiając się, czy kontynuować rozmowę.
Po paru sekundach podjęła jednak decyzję.
- Postanowiłam wysłać
do Joonlauda kilku przedstawicieli Rady. Będą pertraktować
warunki pokoju między naszymi krainami.
- Pokoju? - przekrzywił
lekko głowę i marszcząc brwi spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- To najlepsze wyjście.
- To szaleństwo -
prychnął.
- Nie przyszłam prosić
cię o radę - odparła.
- Ja nie radzę - gdy
nachylił się w jej stronę oddzielająca ich szyba zamigotała
słabo - Ja jedynie stwierdzam fakt.
Frigga zbliżyła się do
szklanej tafli i bez wahania przeszła przez nią, jakby ta nie
istniała.
- Uznałam, że
powinieneś wiedzieć. Nie dawaj mi powodów bym sądziła, że się
myliłam. Teraz, gdy ojca nie ma...
- Nie jest moim ojcem!
- uniósł głos, prostując się gwałtownie.
Spojrzała na niego z
lekkim zdziwieniem, które szybko przeszło w boleść.
- Więc ja nie jestem
twoją matką.
Zacisnął szczękę
utrzymując na twarzy nieprzyjemny grymas.
- Nie, nie jesteś -
wycedził.
Przyjęła to ze spokojem.
Skinęła głową, chwyciła rąb sukni i uniosła go lekko w górę.
- Jak wolisz. W takim
razie nie ma powodu, dla którego miałabym tu zostać.
Jego oczy zaszkliły się
lekko od hamowanych z trudem łez. Nigdy nie przyznałby tego na
głos, ale nie chciał by odchodziła, nie chciał ponownie trwać w
zupełnej samotności, nie chciał przysparzać jej dodatkowych
zmartwień. Mimo wszystko była jego matką, wychowała go przez
wszystkie te lata, okazując mu nie mniej miłości niż Thorowi.
Żadne słowa nie mogły tego zmienić. Wyciągnął rękę, kładąc
ją na splecionych na podołku dłoniach kobiety. Gdy tylko dotknął
opuszkami palców jej skóry ta natychmiast przybrała zielonkawej
barwy i zaczęła delikatnie iskrzyć, by po paru chwilach
nieśpiesznie rozpłynąć się w powietrzu. Całe ciało królowej
Asgardu zostało opatulone przez jasną, zielonkawą poświatę, po
czym zniknęło, pozostawiając po sobie jedynie delikatną mgiełkę
unoszącą się jeszcze przez moment przed Lokim. Został sam. Znowu.
***
Thor siedział w jadalni wraz ze swymi przyjaciółmi. Volstagg, który dzięki sprawnej pomocy nadwornych medyków wrócił już do zdrowia, rozparł się na ławie przy stole i pochłaniał kolejną porcję tłustego mięsa. Oparty o kolumnę Hogun w milczeniu przenosił spojrzenie z jednego na drugiego, obracając w dłoni swój metalowy buzdygan. Cisza panująca w pomieszczeniu nie była niezręczna, jednak pełna bez trudu wyczuwalnego napięcia.
- Co
cię trapi? - zapytał Fandral, przeglądając się w
klindze trzymanego w dłoni miecza. - Wiesz przecież, że
Frigga przejęła władzę na życzenie samego Wszechojca. Nie był
to kaprys Rady, czy...
- Nie
o to chodzi - przerwał. - Mam wątpliwości co do decyzji matki.
Szanuję jej zdanie, jednak tym razem nie ma racji.
- Według
niej to jedyne słuszne wyjście.
- Wiem
- odparł, pocierając kciukiem brodę.
- Thor,
nie możesz nic zrobić. Orzeczenie już wydano.
- Wiem
- powtórzył głośniej, czując wzrastające poirytowanie. -
Zgłosiłem sprzeciw. Jako jedyny. A z pewnością przynajmniej
kilku innych widziało bezsens tego posunięcia.
- Oni
wiedzą co robią - ton wojownika z pewnością miał dodać mu
otuchy. Nie dodał.
Był wściekły na
Kregańczyków, mimo to nie pragnął wojny. Tak samo jak Frigga
uważał, że problem między krainami należy rozwiązać w sposób
pokojowy, bez bezsensownego narażania żyć ich obywateli. Nie
podobał mu się jednak pomysł, by wysłać jednych z
najważniejszych obywateli Asgardu wprost w paszczę wroga. Królowa
była kobietą ufną, zdecydowanie zbyt ufną. To co planowała nie
miało szansy się powieść.
***
***