czwartek, 28 listopada 2013

Rozdział 18 --> Anxiety

At last. Po przerwie nieprzyzwoicie wręcz długiej przedstawiam Wam rozdział 18, długością niestety niezbyt imponujący. Zmieniany był tyle razy, że szkoda gadać. Stąd między innymi to opóźnienie.
Nie mówię nic więcej, moje paplanie jest właściwie zbyteczne. Chcę jedynie przeprosić.
Pozdrawiam,
Kinnisidee 3:}







***


                    Frigga siedziała na złotym krześle ustawionym na podwyższeniu, tuż obok tronu swego męża. W milczeniu obserwowała egzekucję, starając się nie okazywać targających nią od wewnątrz uczuć. Kat wykonywał swą pracę niby od niechcenia, jednak każde uderzenie wymierzone było z niesamowitą siłą i precyzją. Bat raz po raz z cichym świstem opadał na blade plecy jej młodszego syna, a ona nie mogła nic zrobić, by przerwać jego cierpienia. 
                     Gdyby to od niej zależało, gdyby miała chociaż najmniejszy wpływ na wybór kary... Starała się w wyperswadować Odynowi pomysł zastosowania przemocy. Bezskutecznie. Wysłuchał jej słów tylko przez wzgląd na to, kim była. Wysłuchał, po czym po chwili milczenia posłał po więźnia z rozkazem przyprowadzenia go do sali, w której obecnie się znajdowali. Nie pomogły żadne argumenty, ani prośby. Trwał niewzruszenie w swej decyzji.
                      W końcu wymierzono ostatni, pięćdziesiąty bat. Kat przerzucił narzędzie tortur przez ramię, skłonił się, w milczeniu wycofał w cień pobliskiej kolumny. Loki klęczał z nisko zwieszoną głową, pozwalając, by jego czarne, potargane włosy przysłoniły umęczoną twarz. Każdemu ciężkiemu oddechowi towarzyszyło drżące poruszenie klatki piersiowej. Był przytomny, jednak przez oszołomienie nie do końca świadom tego, co działo się dookoła. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że rzemienie nie smagają już jego ciała. Poruszył się lekko, ostrożnie.
                      Położyła dłoń na ramieniu męża, ten jednak strącił ją delikatnym ruchem i podniósł się ze swego miejsca. Spojrzała na niego ze smutkiem, gdy spomiędzy jego warg wyrwało się ciche sapnięcie. Wszyscy stojący najbliżej tronu również musieli usłyszeć ten dźwięk świadczący o wyczerpaniu, o słabości potężnego króla, jednak stosownie nie dali po sobie niczego poznać. 
                      Odyn nieśpiesznie podszedł do klęczącego, zatrzymał się tuż przed nim i wyciągnął dłoń, oferując tym samym pomoc.  
- Wstań synu.
Po sali rozniósł się głośny śmiech. Loki zatrząsł się w spazmach urywanego, zachrypniętego rzężenia. 
- Nie nazywaj mnie tak. Nie jestem nim - odparł w końcu. - I nigdy nie byłem.
Wstał o własnych siłach, chociaż nie budziło wątpliwości, że każdy ruch przychodził mu z niemałym trudem. Poranione mięśnie pleców pracowały, zmuszając ciało do przybrania wyprostowanej postawy. Starając się ukryć wysiłek, którym opłacił pełne wyprostowanie się, uniósł dumnie podbródek i zmierzył tłum wzrokiem pozbawionym jakiegokolwiek wyrazu. Znała go tak dobrze. Zawsze starał się ukrywać swoje słabości pod pozornym przekonaniem o swej wyższości nad innymi. Jego twarz była chorobliwie blada, przybrała odcień niemal zupełnie odpowiadający barwie śniegu. Pod błyszczącymi, zielonymi oczami rozlewały się ciemnofioletowe cienie - ślady pozostawione przez wycieńczenie. Pogłębiły się od momentu, gdy widziała je po raz ostatni, zanim jeszcze zaczął skrywać swój prawdziwy wygląd pod złożoną iluzją. Powodowały, że jego twarz sprawiała wrażenie bardzo wychudzonej, zmarnowanej. Bezbronnej, a zarazem przerażającej.
                       Nagle spojrzał wprost na nią, nawiązał kontakt wzrokowy. Zalała ją nagła fala przejmującego smutku. Wiedziała do czego to wszystko zmierzało. Wiedziała kim stał, lub kim w najbliższym czasie miał stać się jej syn. Widziała to w tych chłodno patrzących, pustych oczach. Łzy pojawiły się nagle, nim zdążyła się opanować. Dostrzegł to natychmiast. Wykrzywił twarz w gorzkim uśmiechu i trwał tak, uważnie ją obserwując. Patrząc na jego oblicze uświadomiła sobie ile musiał wycierpieć w milczeniu, siedząc samotnie z początku w swej komnacie, a później w celi.  
- Do mnie - cichy rozkaz Wszechojca wyrwał ją z zamyślenia.
Myślała, że Odyn zwraca się do więźnia, on jednak ponaglającym gestem przywołał do siebie dowódcę straży i niemal szeptem wydał mu kilka instrukcji. Młody mężczyzna skinął głową, zasalutował, po czym wrócił do swych ludzi, by przekazać im słowa władcy.
                       Odwróciła głowę w bok, spojrzała na stojącego kilka kroków dalej Thora. W dalszym ciągu czuła na sobie wzrok Lokiego. Zerknęła w jego stronę. Patrzył na nią uparcie, teraz jednak jego wargi zacisnęły się w wąską linię, a w oczach pojawił się ledwo dostrzegalny cień wyrzutu. Czyżby winił ją za to, co go spotkało? Z pewnością. Miał jej za złe, że nie powstrzymała ojca i pozwoliła na skrzywdzenie go. I to w dodatku tak dotkliwe.
                       Sześciu gwardzistów otoczyło skazańca ścisłym kręgiem, separując tym samym od osób zgromadzonych w sali.  
- Wyprowadzić - w głosie boga bogów pojawiła się nuta zmęczenia i zrezygnowania.
Loki nie stawiał oporu. Wolnym krokiem, jednak posłusznie opuścił salę, nie zważając na szturchnięcia i ponaglenia padające z ust eskortujących go wojowników.




***



                       Cały ten sztuczny dramatyzm przyprawiał go niemal o dreszcz obrzydzenia. Wszystko było zaplanowane, każdy najdrobniejszy nawet szczegół. Loki miał co do tego pewność. Odyn jako współczujący, proponujący pomoc ojciec. Frigga odgrywająca rolę bolejącej nad losem syna, kochającej matki. Jej uczucia nie mogły być szczere. Nie po tym, co zrobił. Dlatego nie uczyniła nic, by mu pomóc. Dał jej powód, by nie musiała się więcej za nim wstawiać.
                       Jeszcze przed biczowaniem był skłonny żałować swych porywczych czynów. Tak, wbrew pozorom był na to gotów. Jednak podczas wymierzania kary, klęcząc tam, przed człowiekiem, którego brał za swojego ojca i patrząc w jego niebieskie oczy, uzmysłowił sobie, że byłby to czyn skutkujący jedynie dodatkową ujmą. Zostałby wysłuchany. Co do tego nie miał wątpliwości. Wszechojciec zwołałby obywateli Asgardu i pozwoliłby mu mówić, publicznie wyrazić żal za winy. Byłaby to spowiedź wzbudzająca zainteresowanie, jednak nie przyczyniłaby się w żaden sposób do polepszenia sytuacji, w której się znajdował. Został już osądzony w oczach tych wszystkich ludzi. I nie zmieniłyby tego żadne wyjaśnienia, żadne przeprosiny.
                       Gdy tylko przekroczył próg, drzwi zamknęły się powoli - tak, by zgromadzeni w sali mogli obserwować jego nieśpiesznie oddalającą się w towarzystwie strażników postać. By jeszcze przez kilka chwil mieli możliwość oglądania jego pooranych przez bat pleców.  
                        W końcu skrzydła wrót spotkały się z cichym trzaskiem, oddzielając to, co poniżone i godne pogardy, od tego, co z założenia idealne i bez skazy. Stały się symboliczną barierą między ponurą egzystencją skazańca, a boskim, niemal pozbawionym trosk życiem.
                        Szedł bez pośpiechu długim, zdającym się nie mieć końca korytarzem. Wojownicy dostosowali do niego tempo marszu, nie pośpieszali, ale i nie pozwalali zwolnić kroku. Dotarli do rogu, skręcili, gwałtownie nakazali się zatrzymać. Sześć par oczu bacznie patrzyło na każdy jego ruch. Sześć surowych, pokrytych kilkudniowym zarostem twarzy skierowanych w jego stronę.
 „ Teraz ich kolej na wyładowanie nienawiści” - pomyślał, przenosząc ciężar ciała do tyłu i odchylając się lekko na pięcie.  
Czekał na atak. Na pierwsze uderzenie, przełamanie resztek jakiegokolwiek oporu związanego z katowaniem osoby do niedawna stanowiącej część królewskiej rodziny. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Żadna zaciśnięta w pięść dłoń nie uderzyła w jego obolałe ciało. Stali w bezruchu, jakby na coś...
                        Nagle usłyszał dźwięczny odgłos uderzającego o siebie metalu, zapowiedź doznań zgoła odbiegających charakterem od tych przyjemnych. Zza rogu wyszło pięciu mężczyzn w błyszczących złotem pancerzach. Natychmiast dostrzegł gruby łańcuch przerzucony przez ramię jednego z nich. Odetchnął w duchu. Z pewnością nie było to żadne narzędzie tortur. Nowo przybyli bez słowa dołączyli do eskortującej go grupy, kiwając szybko, powściągliwie głowami na powitanie. Ustawili się w zwartym okręgu, własnymi ciałami odcinając każdą potencjalną drogę ucieczki. Jedenastu uzbrojonych wojowników na jednego, okaleczonego więźnia. Po co stosowano wobec niego aż takie środki ostrożności?
                        Bezwiednie postąpił krok na przód. Reakcja żołnierzy była natychmiastowa, profesjonalna. Zwarli szyk, kierując w jego stronę ostrza halabard. Cofnął się zaskoczony. Dostrzegł w ich twarzach coś, czego nie spodziewał się ujrzeć. Lęk. Wszystko nabrało nagle sensu. Oni się go po prostu bali. Dlatego eskortowała go tak duża grupa. Nikły uśmiech zagościł przez chwilę na jego twarzy.
                       Nie opuszczali broni. Pozostawali w pełnej gotowości na odparcie ewentualnego ataku. Zmrużył oczy, po czym wykonał zwinny półobrót w miejscu. Świeże rany zapulsowały piekielnie ostrym, odurzającym bólem, jednak nie mógł się powstrzymać. Nie miał zamiaru uciekać. W obecnym stanie byłby to czyn co najmniej niedorzeczny. Chciał jedynie sprawdzić ich czujność, zagrać im na nerwach. Rozdrażnić.
                       Nie rozczarował się. Asgardczycy drgnęli niespokojnie, pełni obaw co do jego zamiarów. Wyprostował się, uniósł dłonie w jednoznacznym geście poddania. Widząc strach wymalowany na ich twarzach, zaśmiał się po raz kolejny. Cała ta cholerna sytuacja zaczęła go bawić. Wiedzieli już do czego zdolny jest ten niepozorny, chuderlawy w powszechnym mniemaniu chłopak, który do tej pory był dla nich jedynie cieniem potężnego brata.
                        Jasnowłosy mężczyzna trzymający łańcuch wystąpił niepewnie na przód, starając ukryć swe zaniepokojenie pod groźnie zmarszczonymi brwiami. Loki jednak bez trudu dostrzegł obawę w jego oczach. Wyszczerzył zęby w pełnym uśmiechu, przekrzywił głowę w bok. Niełatwo było go oszukać, a już z pewnością nie był do tego zdolny zwykły poddany.
                        Uważnie lustrował spojrzeniem stojącego naprzeciw chłopaka i cmoknął cicho, gdy ten  wyciągnął przed siebie metalowe pęta. Dopiero teraz dostrzegł niezwykłość tego sprzętu. Nie były to zwykłe kajdany, jakie widywał wcześniej. Był to cały mechanizm złożony z pięciu oków połączonych ze sobą solidnym łańcuchem. Przenośne dyby. Jedynie to w miarę zadowalające porównanie przyszło mu do głowy. 
- Streszczaj się Balev - warknął któryś z wartowników. - Zróbmy swoje i kończmy.
Ponaglany blondyn drgnął, po czym szybko postąpił kilka kroków na przód i zatrzymał się bardzo blisko, zbyt blisko. Loki poczuł niemal dziecięcą chęć odepchnięcia go, opanował się jednak i spokojnym, nieśpiesznym ruchem uniósł ręce na wysokość bioder. Z satysfakcją obserwował zgromadzonych wokół mężczyzn. Poprawiali chwyt na trzonach halabard, poniektórzy zaciskali na nich mocno ręce, aż do zbielenia knykci. Strażnik wprawnymi ruchami spętał kajdanami jego dłonie oraz nogi w kostkach. Ostatni okrąg, nieco większy od pozostałych, zatrzasnął mu na szyi
                         Loki próbował sięgnąć przed siebie, ponownie wywołując pełne ostrożności poruszenie wśród mężczyzn, jednak w połowie ruchu został zatrzymany przez więzy połączone z górną częścią instalacji. Westchnął cicho. Uniemożliwiono mu wykonywanie jakichkolwiek gwałtowniejszych ruchów. Rozluźnił ramiona, szybko oblizał spierzchnięte wargi.  
- Ruszajmy - ponaglił. - Wykonałem swe zadanie. Zapewniłem innym rozrywkę. Teraz chciałbym odpocząć.


***

piątek, 8 listopada 2013

Zmieniony rozdział 17 --> Punishment

Witajcie. 

Rozdział został trochę zmieniony. Głównie w momencie, gdy wymierzano Lokiemu karę. Dopisałam trochę, coś pozmieniałam i uważam, że teraz jest lepiej :D

Pozdrawiam, 
Kinnisidee 3:}

 



 





 ***




                        Sif usiłowała opanować słowa, które usilnie cisnęły się jej na usta. Wiedziała, że mogłyby one urazić Thora, a nie chciała niszczyć ich więzi, mieć w jego osobie wroga. Jotunheimskie pochodzenie Lokiego z pewnością nie miało większego znaczenia dla Gromowładnego. Od zawsze byli dla siebie braćmi, nie dało się tak gwałtownie przekreślić tych wszystkich wspólnie przeżytych lat.  
                       Brunet już w dzieciństwie był wyobcowany, izolował się. Może robił to nieświadomie. Może nie. W jego obecności wszystko zdawało się być tajemnicze, jednak nie w ten przyjemny, przyprawiający o dreszcz fascynacji sposób. Nie. Towarzyszył mu zawsze chłód i irracjonalny niepokój. Czasami zastanawiała się co jest tego przyczyną, nigdy jednak nie przyszło jej do głowy takie wytłumaczenie.
                        Teraz, gdy znała już prawdę, poczuła do niego nienawiść większą niż do tej pory. Nigdy go nie lubiła, jednak okazywała mu szacunek. Był księciem, więc wymagała tego dworska etykieta. Kurtuazja i nic więcej. Żadnej sympatii.  

                       - Jest tutaj tylko z litości twego ojca. Nawet jego pobratymcy nie chcieli mieć z nim nic wspólnego. Jest zbyt słaby, wybrakowany, w pewien sposób upośledzony - nie mogła się powstrzymać. - Czyż nie mówiłeś, że pozostawili go na pewną śmierć? Miał zginąć. Taka była wola Laufeya. Dlaczego więc my mielibyśmy... 
                       Siarczyste przekleństwo Thora wypowiedziane cichym tonem spowodowało, że urwała wypowiedź w pół zdania. Gdy otworzyła usta, chcąc zapytać o co chodzi, syknął przez zęby i uniósł dłoń w wymownie powstrzymującym geście. Posłusznie usłuchała rozkazu, patrząc na niego spode łba. Spomiędzy jej wpółprzymkniętych warg wydarło się ciche westchnienie. Więc jednak. Niepewnie spojrzała na jego twarz, lecz nie dostrzegła tam tego, czego się spodziewała. Nie wyglądał na dotkniętego jej słowami. Zmarszczone brwi i zaciśnięta szczęka świadczyły raczej o napięciu i skupieniu.  
- O co chodzi? - zapytała cicho. 
- Spójrz - odparł krótko, wskazując głową coś znajdującego się za jej plecami.
                       Zanim zdążyła wykonać jakikolwiek ruch, poczuła delikatny uścisk na swoim gardle. Nie dała po sobie niczego poznać, uznając, iż to jedynie chwilowe skutki poddenerwowania. Postanowiła w spokoju poczekać na moment, w którym dziwne uczucie przeminie. Chciała się odwrócić i zobaczyć kto, lub co było na tyle zuchwałe, by przerwać im rozmowę i wywołać u Odinsona taką reakcję, jednak niespodziewanie ten z początku słaby, niemal niewyczuwalny uścisk wzmocnił się i zaczął z każdą chwilą przybierać na sile. Uniosła dłonie i przyłożyła je do szyi, nie wyczuwając pod palcami żadnej przeszkody. Niewidzialne macki jeszcze bardziej wzmocniły chwyt i agresywnie pociągnęły ją w górę. Jej stopy oderwały się od ziemi i zawisły kilka centymetrów nad posadzką. Zaczęła chaotycznie wymachiwać nogami, jednocześnie próbując oswobodzić się z duszącego uścisku.  


 ***

                    Wykorzystał wściekłość do ukrycia rozżalenia targającego jego ciałem. To był najlepszy sposób, jedyny sposób. 
Nie zwrócił najmniejszej uwagi na fakt, iż iluzja do tej pory okrywająca jego ciało, teraz niemal całkowicie zanikła. Zeszła z niego w momencie, w którym utracił kontrolę i pozwolił sobie na okazanie gwałtowniejszych emocji. Gdy tak niespodziewanie dowiedział się kim, nie, nie kim, lecz CZYM jest. 
                    Z szalonym uśmiechem, niemal w demoniczny sposób wykrzywiającym jego twarz, szybkim ruchem ręki jeszcze mocniej zacieśnił niewidzialny stryczek na szyi kobiety. Czuł jej przerażenie i ból. Nie bez uciechy stwierdził, iż sprawia mu to niemałą satysfakcję. Był panem sytuacji. 
                    Przyglądał się jej usilnym próbom zaczerpnięcia oddechu, jej nabierającym konwulsyjnego charakteru ruchom. Wisiała bezradnie w powietrzu, skazana na jego łaskę bądź niełaskę. W końcu dostała to, na co od dawna w jego mniemaniu zasługiwała. Chciał aby cierpiała. Przyjemność płynącą z obserwowania jej powolnych tortur wzmacniały przeszywające jego ciało, odrętwiające dreszcze wywołane nagłym wyzwoleniem mocy. 
                   Stał w lekkim rozkroku, wpatrując się w nią dzikim wzrokiem. Oddychał ciężko, a jego oczy błyszczały spod zmrużonych w grymasie złości powiek. Wąskie usta zacisnęły się jeszcze mocniej niż do tej pory, tworząc bladą linię przecinającą jego twarz na podobieństwo krzywej blizny.  
- Loki, przestań! - donośny głos Thora poniósł się echem po korytarzu. - To nie jest rozwiązanie. Jej męki niczego nie zmienią. 
Przekrzywił lekko głowę, poświęcając uwagę słowom Gromowładnego.  
- Masz rację... - odparł po chwili. Opuścił dłoń, uwalniając Sif z silnego chwytu mocy. Z głuchym tąpnięciem upadła na ziemię, jednak niemal od razu podniosła się do klęku. Oddychała z trudem, łapczywie zaczerpując powietrze w płuca. - To jest rozwiązaniem - dodał.
                  Zamachnął się jak do rzutu sztyletem, a spomiędzy rozczapierzonych palców jego dłoni wstrzeliła mała, mieniąca się ciemnozielonymi błyskami wiązka energii. Szybko pomknęła w kierunku wojowniczki, by po chwili zderzyć się z jej okrytą jedynie lekką koszulą piersią. Zdezorientowana kobieta otworzyła szerzej oczy i poruszyła wargami, jednak z jej ust nie padło ani jedno słowo. Upadła bezwładnie do boku, uderzając głową o twardą posadzkę.  
                   Z zadowoleniem przyglądał się swojemu dziełu, patrzył jak Thor podbiega do ciała, ostrożnie odwraca je na plecy i przykłada dłoń do delikatnej, jasnej szyi. Naiwny. Potrzebował kilku chwil na uzmysłowienie sobie, że nie wyczuwa pulsu. W końcu dotarło to niego to, co dotrzeć powinno. Uniósł głowę. Niebieskie oczy na chwilę spotkały się z zielonymi. Loki wykrzywił usta w lekkim uśmiechu pełnym satysfakcji.  
- Czemu tak na mnie patrzysz...bracie? - wycharczał, bez skrupułów spluwając na złotą podłogę. - Nie musisz dziękować. To tylko niewielka przysługa dla całego Asgardu. Jedna kłamliwa suka mniej. 
- Straże!
                    Zza rogu wypadło kilku postawnych mężczyzn. Nie zwrócił na nich najmniejszej uwagi. Narastająca euforia zalewała jego ciało, mieszając się z przyjemnym odczuciem towarzyszącym przepływowi mocy. Czuł, że zrobił to, co już dawno zrobić powinien. Po kilku krótkich rozkazach Gromowładnego żołnierze złapali go pod ramiona i poczęli ciągnąć w kierunku lochów. Poddał się bez walki. Nie oponował. Nic nie miało już sensus, całe jego dotychczasowe życie okazało się być jednym, wielkim kłamstwem. Dlaczego tyle lat był oszukiwany? Nie. Nie chciał wiedzieć. Przynajmniej nie teraz. Korytarz wypełnił się jego pozbawionym jakiejkolwiek litości śmiechem.


***

                    Nie brał udziału w pogrzebie Sif. Nie pozwolono mu. Nie czuł żalu. Obce mu były wyrzuty sumienia. Siedział w siadzie skrzyżnym na całkiem sporym łożu i patrzył na kamienną ścianę celi. Pomieszczenie nie różniło się wiele od jego komnaty, znajdującej się w drugiej części pałacu, jednak było nieco ciemniejsze i mniejsze. Nie miał tu balkonu, a jedynie jedno, oczywiście zakratowane okno z widokiem na dziedziniec. Widok ogromnego placu pogłębiał w nim uczucie klaustrofobii. Tutaj mógł jedynie krążyć bezmyślnie dookoła, niczym zwierzę zamknięte w klatce. Nie mógł opuścić swego więzienia nawet na chwilę. W kącie znajdowała się mała łazienka, a jedzenie przynoszono mu trzy razy dziennie. Przynajmniej karmiono go dobrze - jadł to samo, co ludzie, których jeszcze do niedawna brał za swoją rodzinę. Dostawał te same potrawy i napoje ułożone na złotych talerzach, które znał od dzieciństwa. Teoretycznie nie było mu źle. Zapewniano mu rzeczy, których potrzebował do dalszego życia.  
                 Chwytał się wszystkiego, co pozwoliłoby chociaż w pewnym stopniu zapomnieć o żalu, złości i drzemiących pod jego skórą pokładach mocy. Od czasu do czasu przynoszono mu książki, aby mógł czymś wypełnić sobie czas. Właśnie to było najgorsze - czas, który tak niemiłosiernie wolno płynął. Każda godzina ciągnęła się niczym przynajmniej kilka. Każdy dzień zdawał się być tygodniem. Nienawidził nudy. Nie wystarczało mu samo zagłębianie się w lekturze - owszem, pozwalało chociaż na chwilę zapomnienia, ale na dłuższą metę... 


***

                     - Wychodź - stanowczy głos wyrwał go z drzemki.
Otworzył niechętnie oczy i spojrzał w stronę wyjścia z celi. Stało tam trzech strażników w srebrnych pancerzach, dzierżących długie, ostro zakończone halabardy oraz sir Roderick. Był on członkiem Rady, ale także głównym dowódcą wojsk asgardzkich. Gdy Odyna nie było na polu walki to on sprawował najwyższą władzę.  
- Słyszysz co mówię? Idziemy!
                  Brunet podniósł się niechętnie i wolnym krokiem podszedł do drzwi. Przechylił lekko głowę w bok i spojrzał wyzywająco prosto w oczy dowódcy gwardzistów. Czekał, aż mężczyzna opuści wzrok, jednak ten twardo wytrzymywał. W końcu lekko skinął ręką, a jeden z jego podwładnych bez ceregieli pchnął go mocno w stronę korytarza. Poleciał do przodu, niemal tracąc równowagę i lądując na ziemi. Wyprostował się i dumnie uniósł brodę do góry. Był zmęczony. Nie spał przez całą noc, rozmyślając o swojej ponurej sytuacji. Dopiero kilka minut przed nie miłą pobudką udało mu się choć na chwilkę odpłynąć. Jednak jak widać nie dana mu była nawet ta mała przyjemność płynąca ze snu. 


*** 



                    Omiótł spojrzeniem salę, do której został wprowadzony. Tyle osób. Tyle osób zgromadzonych po to, by napawać się jego upokorzeniem. Tyle osób w milczeniu czekających na rozpoczęcie przedstawienia. Ilu znało prawdę o jego pochodzeniu? Ilu czekało na moment, w którym jotunheimski bastard w końcu zostanie ukarany za swe przewinienia?  
                     W rogu pomieszczenia dostrzegł Thora wraz z jego niezawodną, okrojoną nieco w ostatnim czasie drużyną. Stali wyprostowani, ponurzy, w dalszym ciągu niepogodzeni ze stratą przyjaciółki. Wiedział co chcą zobaczyć. I wiedział, że trawiąca ich od środka żądza zemsty zostanie przynajmniej częściowo zaspokojona.  
                      Jeden z żołnierzy pchnął go na ziemię. Po sali rozniósł się nieprzyjemny, głuchy odgłos uderzenia kolanami o twardą posadzkę. Wtórował mu cichy szmer podekscytowania. Nadal trzymano go w mocnym uścisku, wykręcając jego ramiona do tyłu i jednocześnie do góry w taki sposób, by plecy pozostały odsłonięte. Ktoś silnym szarpnięciem zerwał z niego cienką, ciemnozieloną koszulę, którą nosił przez cały ten czas, kiedy był uwięziony. Drażniła ona niemiłosiernie jego delikatną, jasną skórę. Teraz, gdy w końcu się jej pozbył, poczuł ulgę. Nie było mu jednak dane dłużej rozkoszować się tą chwilą. Usłyszał za sobą ciężkie kroki. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, czego zapowiedź stanowią. Trzymający go strażnicy odstąpili na boki, jednak jego ręce pozostały nad głową. Unieruchomiono je inną metodą. Jego własną bronią. Czuł na przegubach lekkie mrowienie wywołane przez moc.  
- Pięćdziesiąt - krótki rozkaz wypowiedziany szorstkim tonem rozdarł panującą wokół ciszę. 
Zacisnął zęby i przymknął oczy, oczekując na pierwszy bat.  
Raz.  
Uderzenie było bezlitośnie mocne. Wygiął się do tyłu, automatycznie próbując uniknąć kolejnego smagnięcia, jednak nie pozwoliły mu na to unieruchomione dłonie.  
Dwa. 
Trzy. 
Poczuł pierwsze, leniwie spływające stróżki ciepłej krwi. Towarzyszyło temu dziwne, drażniące pieczenie, jakby rzemienie dodatkowo pokryto jakąś substancją... Po sześciu kolejnych razach był już pewien, iż nie jest smagany zwykłym biczem. Nie krzyczał. Cierpiał w ciszy, z kamiennym wyrazem twarzy, jedynie w środku wyjąc z bólu. Wiedział, że po wszystkim z jego pleców pozostanie jedynie krwawa mieszanina postrzępionej skóry i poranionych mięśni.  
                     Gdy padło dwudzieste uderzenie nie wytrzymał. Rzucił się do przodu, zawisając w dziwnej, przypominającej napięty łuk pozycji. Spróbował pozbyć się zaklęcia trzymającego jego ramiona, jednak starania te na nic się nie zdały. Pozostał unieruchomiony, bezbronny. Uniósł głowę i spojrzał spode łba na siedzącego na złotym tronie Wszechojca. Starzec przyglądał się wszystkiemu ze swojego królewskiego podestu i nie robił nic, aby przerwać egzekucję. Był trupio blady, a na jego twarzy malowało się wycieńczenie i ból. Jednak był to ból wywołany przez chorobę, a nie to, co działo się przed nim. 
„Teraz widać, ile naprawdę dla niego znaczę” - pomyślał, nadal patrząc wprost na boga bogów.
                     Gdy napotkał jego spojrzenie w oczach Odyna pojawił się smutek i... współczucie. Współczucie! Ukłucie nienawiści przeszyło na wskroś jego klatkę piersiową. TO było jedną z rzeczy, których najbardziej nie znosił przez całe swoje życie. Jego zdaniem współczuć można było istotom nędznym, upadłym, bez nadziei na lepszy los. A teraz według ojca to jemu, Lokiemu, księciu Asgardu należało współczuć. To zabolało bardziej, niż wymierzane baty. Czuł się jeszcze bardziej obcy i samotny. O bólu mógł zapomnieć. O upokorzeniu, który mu towarzyszył już nie. Postanowił, że chociażby nie wiadomo co miało go jeszcze spotkać, nie da po sobie poznać, że się boi. Nie okaże słabości. Nigdy. 
                      Nie liczył już uderzeń. I tak nie czuł pleców. Miał wrażenie, że każda minuta ciągnie się w nieskończoność. Był osłabiony, krew z ran utworzyła już małą kałużę wokół jego kolan. Była szkarłatna. Któż by pomyślał, że krew Lodowego Olbrzyma jest taka zwyczajna, tak ludzka, a nie czarna. Widział w niej odbicie swej twarzy. Była przerażająco pusta, wyprana z emocji, dokładnie taka, jak chciał.  
                       Odrętwiałe ciało nie reagowało już na ból związany z kolejnymi uderzeniami. Przyjął ten fakt z ulgą. Nie dbał o to, co będzie się działo później. Ważna była ta chwila, ten brak jakiegokolwiek czucia w plecach. Chwilowe wyzwolenie poprzedzające nadejście jeszcze gorszych męczarni.  
                        Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że w sali panuje niezmącona nawet najcichszym szmerem cisza. Umilkł świst, który towarzyszył każdemu opuszczeniu rózgi. Jego ręce zostały uwolnione i opadły bezwładnie po bokach jego nagiego torsu. Oderwał wzrok od karmazynowej plamy na posadzce i wolno uniósł głowę. Rozejrzał się dookoła, utrzymując na twarzy maskę beznamiętności. Obserwowały go dziesiątki par oczu. Wszechojciec podniósł się z tronu i niespiesznie ruszył w jego stronę. Loki śledził uważnie każdy jego krok aż do momentu, gdy zatrzymał się nie cały metr przed nim i... wyciągnął dłoń.  
- Wstań synu - było to coś między rozkazem a prośbą. 
Spojrzał na rękę starca, po czym wybuchnął śmiechem przypominającym charkot jakiegoś konającego zwierzęcia. 
- Nie nazywaj mnie tak. Nie jestem nim. I nigdy nie byłem - odparł w końcu.  
                           Ignorując ofertę pomocy samodzielnie podniósł się z ziemi. Bolał go każdy skrawek ciała, a gorąca krew nadal kapała z jego tułowia, jednak zdołał się wyprostować i stanąć na tyle dumnie, na ile mógł. Rozejrzał się po sali. Frigga, jego... matka... stała przy tronie i patrzyła na niego przez łzy. Spojrzał prosto w jej czekoladowe, łagodne oczy i wykrzywił usta w gorzkim uśmiechu kiedy dostrzegł, że kobieta zaczyna płakać.



***




Ps. Przefascynująca ciekawostka: Scena biczowania Lokiego jest fragmentem, od którego rozpoczęłam pisanie tego opowiadania. Miała być pierwsza, a wyszło jak wyszło i pojawia się dopiero w rozdziale 17, na 75 stronie. 









made by me