poniedziałek, 29 lipca 2013

Rozdział 5 --> The old tree




***


                          Loki chciał niepostrzeżenie wymknąć się z pałacu. Niemal mu się udało, od drzwi dzielił go jedynie ogromny, wyłożony złotem hol, gdy nagle za jego plecami rozległ się tak doskonale znany mu głos. Głos jedynej w całym królestwie osoby traktującej go na równi z Thorem, człowieka, z którym zawsze mógł porozmawiać i znaleźć u niego zrozumienie, akceptację.
- Dokąd tym razem się wybierasz?
Zatrzymał się i spuścił ze zrezygnowaniem głowę. Nie chciał, by ktokolwiek go zobaczył, szkoda mu było czasu na wymyślanie jakiejkolwiek historyjki na odczepne i nie miał ochoty nikomu się tłumaczyć. Nawet jej.
- Idę na spacer - odparł krótko, słysząc za plecami zbliżające się kroki.
- Teraz? O tak późnej porze? - Frigga stanęła obok i położyła swoją smukłą dłoń na jego ramieniu.
- Cały dzień siedzę w pałacu. Chcę się przewietrzyć. Czy to źle?
- Nie, skąd... Tylko... - urwała, zaciskając mocniej rękę i wbijając paznokcie w jego ciało.
- Tylko? - powtórzył, spoglądając kątem oka na kobietę.
- Zaraz kolacja. Wiesz, że nie lubię, gdy przy naszym stole są puste miejsca.
Brunet ze zdziwieniem uniósł brwi i spojrzał na swoją matkę.
- Nigdy wcześniej nie miałaś nic przeciwko temu. Co cię trapi? - zapytał, czując lekkie zaniepokojenie. Chodziło o coś innego. Widział to w jej oczach. - Powiedz mi.
- Ojciec ostatnio źle się czuje. Jest coraz gorzej, chociaż próbuje tego nie okazywać. Ale ja go znam. Wiem, że coś mu dolega, coś poważnego... - głos zaczął jej drżeć, a po policzku spłynęła powoli błyszcząca łza. - Ale on nie chce mi nic powiedzieć. Thora nie ma, ty chcesz nagle zniknąć. W dodatku gdybym cię nie zauważyła, nikt nie wiedziałby gdzieś się podział, a ja nie spałabym po nocach, myśląc o moich synach, martwiąc się o nich...
- Niepotrzebnie - starał się, by brzmienie jego głosu było jak najbardziej uspokajające. - Thor z pewnością sobie poradzi, znasz go przecież. A ja wybieram się tylko na nieszkodliwą wycieczkę, wrócę najpóźniej za trzy dni... Może za dwa.
- A jeżeli ojcu stanie się coś przez ten czas?
- Nie stanie. Jest silny. Z pewnością wytrzyma jeszcze długo.
- Mówisz, jakbyś zupełnie nie dbał o jego stan.
- Ależ nie! Dbam, jednak muszę coś zrobić, nie wytrzymuję już w jednym miejscu.
- Rozumiem... Ale... Boję się Loki. Tak bardzo się boję - teraz po jej twarzy płynęło już wiele łez. - Jeżeli coś stanie się któremuś z waszej trójki...
Nie był dobry w pocieszaniu, nie lubił tego, więc zamiast odpowiedzieć objął kobietę i mocno do siebie przytulił. Figg oparła głowę na jego ramieniu i odwzajemniła uścisk. Stali tak przez dłuższą chwilę, w zupełnej ciszy przerywanej jedynie zdławionym szlochem bogini.
- Będzie dobrze - mruknął w końcu, delikatnie oswabadzając się z jej ramion. - Muszę już iść...
- W porządku. Uważaj na siebie... - wymamrotała, ocierając policzki wierzchem dłoni.
- Oczywiście - ruszył w stronę drzwi. - Nie trap się mną - dodał przez ramię i opuścił pałac.


***

           
                          Kierował się na zachód, w miejsce, które było znane jedynie jemu, chociaż znajdowało się stosunkowo niedaleko od murów miasta. Szybkim krokiem można było dostać się tam zaledwie w jeden dzień.
                Celem jego wyprawy było strome urwisko znajdujące się nad morzem, a dokładnie jego najbardziej wysunięty nad powierzchnię wody fragment. Rosła tam ogromna, stara sekwoja, która według legend została zasadzona przez samego Ymira - istotę, od której pochodzą Asowie. W potężnym pniu tego drzewa znajdowała się dziupla tak duża, że mogła pomieścić nawet i cztery osoby jednocześnie. Dla każdego innego stworzenia nie byłoby w niej nic niezwykłego, ot, po prostu najzwyczajniejsza dziura w drewnie, mogąca imponować jedynie swoimi rozmiarami. Ale Loki odkrył coś niesamowitego.
                 Jeszcze jako nastolatek udał się wraz z matką i Thorem na jarmark. Podczas gdy jego brat biegał od stoiska do stoiska, co chwilę znajdując jakiś nowy przedmiot, który koniecznie chciał dostać, on przechadzał się wolno między kolorowymi straganami i z szeroko otwartymi oczyma przyglądał wystawianym na nich rzeczom. Można było znaleźć tam ubrania, jedzenie, zwierzęta, perfumy, biżuterię... Wszystko, czego tylko się zapragnęło. Jednak tylko jeden z kramów naprawdę wyjątkowo zainteresował ciemnowłosego chłopaka. Znajdował się na samym końcu długiej alejki, gdzie nie było już tak gwarno i ciasno jak w pozostałej części targu. Była to mała, ciasna buda ze starymi przedmiotami. Loki z entuzjazmem zaczął grzebać w stojącej w kącie gigantycznej stercie ksiąg i w końcu w ręce wpadło mu dzieło niejakiego Snorriego Sturlusona dotyczące symboliki, runów i magii. Wybłagał wtedy Frigg, aby mu je kupiła. Kobieta zgodziła się, nie wiedząc, że dzięki tej właśnie opasłej księdze jej syn posiądzie ogromną wiedzę.
                   To w niej właśnie znalazł wzmiankę o pradawnej sekwoi rosnącej samotnie na klifie. Według podań miała ona stanowić jedno z dwóch przejść między światami. Pierwszym był Bifrost - ten jednak był zawsze pilnie strzeżony. Sekwoja za to nie przyciągała uwagi. Była zwykłą, niepozorną rośliną, taką samą jak wszystkie inne. Stawała się drogą między krainami dopiero po wypowiedzeniu odpowiedniego zaklęcia. Tak się składało, że Loki je znał.


***


                  Podróż minęła mu w miarę szybko. Podziwiał piękno i różnorodność swojego świata. Przemierzał łąki, po których skakały króliki oraz małe laski pełne świergoczących ptaków. Mijał jeziora, z których dochodził zbiorowy rechot tysięcy konnów, większych i uzębionych odpowiedników midgardzkich żab. Wszędzie było tak bardzo spokojnie, zupełnie inaczej niż w pałacu, gdzie zawsze coś się działo.
                Wieczorem był już u celu. Ciemny kształt sekwoi wyglądał imponująco na tle zachodu słońca. Całe niebo mieniło się różnymi odcieniami czerwieni, od jasnej, niemal pomarańczowej, aż po ciemną, prawie czarną. Loki przystanął na chwilę i po prostu patrzył, napawając się tym niesamowitym widokiem. Nie był w tym miejscu od kilku lat, a obraz ten towarzyszył mu jedynie we wspomnieniach, więc teraz, na żywo, zachwycił go ze zwiększoną mocą. Mało co wywoływało w nim takie uczucia.
              Czy był romantykiem? Nie. Zdecydowanie nie. Ten widok kojarzył mu się z czymś zupełnie innym. Nie z romantycznymi schadzkami zakochanych ani innymi podobnymi bzdetami lecz z krwią. Krwią, która niedługo poleje się strumieniami i stworzy podobnie zachwycający zachód, z tą drobną różnicą, że będzie rozlewał się on nie na wieczornym niebie, a między ciałami martwych kregańczyków.


***





niedziela, 28 lipca 2013

Rozdział 4 --> Into the cave

Witam, powróciłam i to z nowym rozdziałem : )  
Utwór może wam nieco nie pasować do akcji, ale... pisałam przy nim, bo jakoś tak mnie inspirował, sama nie wiem czemu :P 
Pozdrawiam,
Kinnisidee

 
***

                   Znaleźli się w jaskini. Nie byli w stanie określić dokładnie jej wielkości, ponieważ światło wpadające przez szczelinę oświetlało jedynie kilka metrów od wejścia. Dalej panowała zupełna ciemność, niezakłócona nawet najmniejszym promieniem słońca. Thor dobył swojego młota. Dobywał się z niego słaby, zimny blask wystarczający jedynie do oświetlenia małego obszaru wokół nich.
- Jak duża może być ta jaskinia? - zapytał Hogun, jego niski głos rozniósł się po grocie echem.

- Ogromna... Chodźmy kawałek w głąb. Jeżeli nic tam nie będzie, wrócimy - zaproponował Thor.

- Uważam, że to nie najlepszy pomysł... - wtrąciła Sif. - Dziwnie tu, nie sądzicie?

- Obleciał cię strach? - głos Tyra przepełniony był kpiną. 

- Mnie? Chyba żartujesz - burknęła i pewnie ruszyła na przód, nie oglądając się za siebie.
                   Reszta podążyła za nią. Uważnie stawiali krok za krokiem, sprawdzając wcześniej, czy nie grozi im wpadnięcie w jakąś przepaść. Pozostawili wejście daleko w tyle, teraz było już jedynie jasną rysą w gęstej ścianie mroku.
                  Nagle ciszę przerwał głośny dźwięk, jakby coś oderwało się od sufitu. Jakiś potężny przedmiot spadł na ziemię, zaledwie kilka stóp od Thora, wzbijając przy tym chmurę pyłu.
- Uważajcie! - wykrzyknął Odinson. - Coś nas atakuje! - ugiął kolana i w pełnej gotowości do walki podszedł do ciemnego, podłużnego kształtu, oświetlając go Mjolnirem.
- Cicho! - syknęła Sif. - To...
- To tylko sople! - bóg piorunów roześmiał się głośno.
- …sople, właśnie - dokończyła łamiącym się głosem. - Nie możemy hałasować, wtedy nic się nie...
                  Ogłuszający łomot zagłuszył jej dalsze słowa. Nie widzieli potężnych brył lodu, jednak bez wątpienia było ich bardzo wiele. Co chwilę gdzieś obok nich uderzał ogromny sopel, krusząc się na tysiące kawałków w momencie zetknięcia z ziemią.
- Musimy uciekać! - bogini próbowała przekrzyczeć panujący w jaskini rumor, osłaniając ramieniem twarz przed ostrymi kawałkami.
Nie była pewna, czy ktokolwiek ją usłyszał, jednak po chwili czwórka mężczyzn biegiem ruszyła w stronę wyjścia. Byli już prawie przy wyrwie, dzieliło ich od niej zaledwie kilka metrów, gdy nagle przez hałas przebiło się niemal nieludzkie wycie, które mogło zostać wywołane tylko przez...
                   Biegnący obok Sif Volstagg złapał się za pierś i wolno osunął na kolana. Reszta drużyny nie zauważyła, że coś jest nie tak i dalej pędziła w stronę wyjścia, jednak dziewczyna się zatrzymała. Przyjaciel Thora klęczał z pochyloną głową i próbował wyrwać z siebie długi, wyglądający zupełnie jak nóż, odłamek. Wojowniczka widziała go dokładnie. Poświata od wejścia padała idealnie na postać rannego.
- Pomóż mi - jęknął. - Wyciągnij to!
                   Złapała za wystający z ciała fragment sopla i mocno pociągnęła. Wysunął się odrobinę, więc szarpnęła raz jeszcze. Tym razem wyszedł cały.
- Chodź - ponagliła klęczącego. - Opatrzymy to na zewnątrz. - Musimy iść, wstań, proszę cię, wstań! - powtarzała chaotycznie, próbując jednocześnie podnieść dwa razy większego od siebie mężczyznę.
                   W końcu Volstagg stanął na nogach i opierając się na Sif wolno ruszył przed siebie. Za ich plecami nadal panował hałas nie do zniesienia, sufit dosłownie się sypał. Dotarli do szczeliny i już po chwili znajdowali się ponownie na jasnym dziedzińcu. Wojownik potknął się o jeden z kamieni i upadł na ziemię. Dziewczyna kontem oka dostrzegła resztę swoich przyjaciół. Stali nieopodal, zwróceni plecami do niej.
- Pomóżcie! - krzyknęła. - On jest poważnie ranny!
Gdy żaden nie ruszył się z miejsca spojrzała w ich stronę i poczuła, że serce zatrzymuje się jej w piersi.



***


                   Och w końcu. Ten pomysł przyszedł do niego nagle, niespodziewanie. Wymagał jeszcze dopracowania, to oczywiste, jednak był dobry. Trudny do wykonania, wymagający dużo pracy i czasu, ale poradzi sobie z tym. Zawsze sobie ze wszystkim radził. Sam. Ale tym razem będzie potrzebował małej pomocy...


***

                  Były ich setki, a może i nawet tysiące. Zajmowali cały dziedziniec. Stali ramię w ramię, a każdy trzymał w dłoni ostry miecz wykuty z lodu. W ich nieludzkich, odpychających twarzach czaiła się niechęć i wrogość.
                 Sif podniosła się z klęczek i podeszła do reszty, zostawiając Volstagga, który nie protestował. Również dostrzegł zagrożenie. Thor powoli wystąpił naprzód, uniósł dłonie do góry, pokazał, że jest bezbronny.
- Mamy pokojowe zamiary - oznajmił. - Chcemy się zobaczyć z waszym królem.
W tłumie rozległy się poruszone szepty, a po chwili spomiędzy kregańczyków wyszedł jeden, najwyższy i najpotężniej zbudowany z nich wszystkich. Stanął przed Odinsonem i wyzywająco spojrzał na niego z góry.
- O co chodzi? - niemal warknął , poprawiając dłoń na rękojeści swej broni.
- Ty jesteś Joonlaud?

- Nie - odparł krótko. - Czego szukacie w naszej krainie?

- Powiedziałem do kogo przyszliśmy. Tylko z nim będę rozmawiał - odparł blondyn stanowczym głosem.
                   Z gardła olbrzyma wydobył się jakby warkot i Thor przez chwilę był pewien, że ten rzuci się na niego, jednak on po chwili odwrócił się, skinął na asgardzką delegację przez ramię i ruszył przed siebie. Grupa kregańczyków rozstępowała się przed nimi na boki, tworząc wąską ścieżkę. Wyszli poza dziedziniec i skierowali się ku dwóm potężnym głazom tworzącym coś na podobieństwo bramy.
Że też nie zauważyli tego przejścia wcześniej.



***
PS. Przyznam się, że nie miałam czasu sprawdzić dokładnie, czy wszystko jest dobrze... Więc jeżeli znajdziecie jakiś błąd, powtórzenie "i te de i te pe" to piszcie! :)) 

PS 2. Mało tu o Lokim, wiem, wiem, wiem - tylko jedna, malutka wstawka :<  Ale już w następnym rozdziale możecie się spodziewać czegoś więcej!

PS 3. Muszę popracować nad długością dodawanych rozdziałów...


poniedziałek, 22 lipca 2013

Rozdział 3 --> Unwanted memories

Niestety jutro (zasadniczo to już dzisiaj) wyjeżdżam na kilka dni w miejsce, gdzie nie będę miała dostępu do internetu, więc kolejne rozdziały pojawią się dopiero za jakiś czas... Ale jak tylko wrócę dodam coś dłuższego, I promise! Może Loki znowu przejmie na trochę rolę narratora? Zobaczymy ;)) Póki co dodaję rozdział 3 i Lokiego na pocieszenie :P




utwór na dzisiaj -->  Zack Hemsey - Mind Heist: Evolution
Kinnisidee 


***

                  Siedział w swojej komnacie już od dobrych kilku godzin. Zupełnie sam, głęboko pogrążony w swoich myślach, obojętny na wszystko inne. Nie słyszał odgłosów dochodzących z placu znajdującego się tuż pod murami pałacu, gdzie grupka młodych chłopców bawiła się drewnianymi mieczami, wrzeszcząc przy tym wniebogłosy. Gdzie stare przekupki zachrypniętymi, jednak donośnymi głosami zachwalały swe towary i namawiały innych do ich zakupu, gdzie grupa przydrożnych śpiewaków smętnie opiewała losy dawnych bohaterów.
                Miał cel. Musiał wymyślić... coś... jakiś plan... Był w tym dobry, naprawdę dobry, jednak w tej chwili nie był w stanie. Nie mógł się skupić. Myślami co chwilę powracał do TEGO tematu, wprowadzając tym samym w swojej głowie zamęt i dekoncentrację, z powodzeniem mglącą jego bystry umysł.
               Fesses, ta podła żmija, zdołał się mu wymknąć. I to w jakim momencie! Loki nadzorował jego transport z pałacowych lochów do Vanglast - więzienia o zaostrzonym rygorze dla najniebezpieczniejszych istot. Wykonał polecenie. Twierdza ta znajdowała się na drugim końcu Asgardu, na niewielkiej wyspie, której strzegli najlepsi wojowie z drużyny Odyna. Ucieczka z tego miejsca była niemożliwa. Jeżeli ktoś próbował, pieczętował tym swój marny los i zostawał natychmiast likwidowany. Bez względu na to kim był i dlaczego został tam zamknięty. Przez siedem dni wędrował wraz z małym oddziałem doskonale wyszkolonych wojowników, przewożąc jeńca w wyznaczone miejsce. Ze spokojem znosił przy tym wszystkie obelgi pod swoim adresem. Wszystko szło tak, jak powinno, aż do momentu, gdy osobiście zamykał Fessesa w celi. Do momentu, gdy zamknął solidną kratę, przekręcił klucz w kłódce, odwrócił się, by odejść i... 
- Wracasz do mamusi? - syczący, nieprzyjemny głos pełen nienawiści spowodował, że Loki zatrzymał się w pół kroku. - Wiesz co z nią zrobię, gdy już się stąd wydostanę?
- Nie masz szans na ucieczkę - odparł brunet siląc się na obojętny ton, jednak nagle czując, że wcale nie jest tego taki pewien.
Więzień zarechotał drwiąco.
- Zgwałcę ją, a potem oddam swoim podwładnym, aby też mogli się trochę rozerwać. Gdy skończą, rozczłonkuję jej nagie ciało, kawałek po kawałku, w taki sposób, by nie umarła zbyt szybko - mówił coraz głośniej i z coraz większą furią w głosie. - By cierpiała niemiłosierne katusze, powolnie się wykrwawiając. Będzie zdychać w męczarniach, a ty, ty i ten twój tępy braciszek, będziecie się temu bezradnie przyglądać! - ostatnie kilka słów przerodziło się w krzyk.
                Szybki obrót. Sięgnięcie za pas. Rzut dwoma ostrymi nożami. Fesses spojrzał na swój tors, z którego wystawały dwie kunsztownie wykonane rękojeści.
               Loki stał w ciemnym korytarzu i ciężko dysząc patrzył, jak więzień osuwa się na kolana. Gdzieś niedaleko rozległ się tupot kilku par stóp i po chwili zza zakrętu wypadło trzech strażników.
- Co tu się dzieje? - zapytał jeden, jednak zanim otrzymał odpowiedź, ujrzał nieruchome ciało leżące w celi. - Coś ty zrobił? - wykrzyknął. - Miał żyć! Czekało go jeszcze przesłuchanie przez Radę i...
- Milcz - przerwał mu lodowatym tonem. - Chyba zapominasz, że zwracasz się do potomka swojego władcy, do osoby, która kiedyś może stać się twoim królem. Więcej szacunku. Sprawdźcie co z nim - rozkazał, rzucając mężczyźnie klucze.
                Krępy mężczyzna usłuchał polecenia i ruszył w stronę krat, ruchem ręki nakazując swoim kompanom zrobienie tego samego. Przyglądał się uważnie, jak wartownicy pochylają się nad zwłokami, a potem wyciągają z nich zakrwawione ostrza. Obserwował, jak sprawdzają tętno, przykładając temu potworowi swoje dłonie do szyi. I wtedy dostrzegł, że... Klatka piersiowa trupa zaczyna się lekko unosić i opadać, unosić i opadać...
                  Zanim zdążył wykrzyknąć jakiekolwiek słowa ostrzeżenia, jeniec zerwał się z ziemi i w kilka chwil posłał strażników na tamten świat, łamiąc im kości i rozłupując czaszki o chropowatą ścianę. Loki cofnął się kilka kroków, odruchowo sięgnął za pas, chociaż więcej sztyletów nie posiadał. Uchwycił spojrzeniem rozwścieczony wzrok potwora. Nigdy wcześniej nie widział w czyiś oczach aż tak wielkiej żądzy mordu. Był pewien, że zginie. Jego jedyna broń leżała tam, u stóp bestii. Fesses ruszył w jego stronę, nalazł się tuż obok, uniósł zaciśnięte z pięści dłonie, wymierzył i... 
                  Co było dalej? Nie pamiętał. Obudził się dwa tygodnie później w swojej komnacie. Miał zabandażowaną głowę, połamane żebra i kilka urazów wewnętrznych. Nadworny lekarz oznajmił, że trzeba mieć duże szczęście, by przeżyć coś takiego, nawet, jeżeli jest się bogiem. Zbieg nie miał zbyt wiele czasu. Musiał zniknąć, zanim więcej osób dowiedziało by się o wydarzeniach z celi. Gdyby miał jeszcze chwilę, na pewno zgniótłby go na miazgę. Zamiast tego uciekając zabił wszystkich, którzy stanęli mu na drodze, dając tym samym upust swojej wściekłości.
                Od tamtego czasu minęły już cztery miesiące, jednak gniew Odyna był wciąż tak samo ogromny. Loki był tego świadom, ojciec nie musiał na niego krzyczeć, lub wymownie patrzeć w ten swój nieprzyjemny sposób. Doskonale wiedział, że zawiódł. Dał się sprowokować, ponieść emocjom. Więcej do tego nie dopuści.
Nigdy.



***

niedziela, 21 lipca 2013

Rozdział 2 --> Incoming

No i tu pojawia się pewien problem! Miałam wstawić dzisiaj kolejny rozdział, ale... Może zacznę od początku. Piszę to opowiadanie już od jakiegoś czasu... I cóż, zapomniałam, że w tym miejscu zostawiłam wolne miejsce, a pisałam to, co ma dziać się dalej ;// Teraz wygląda to tak, że mam 1 rozdział, przerwa...spora przerwa... a potem kilka kolejnych rozdziałów. Skleroza nie boli.
Yup.
Wrzucam w takim razie jeszcze kawałek, a dalszej części spodziewajcie się... myślę, że w poniedziałek wieczorem :)
Enjoy!:))
Kinnisidee

utwór-- > Two Steps From Hell - He Who Brings the Night


***


                 Najzimniejszą krainą w całym wszechświecie był Utgard - świat lodowych olbrzymów. Drugie miejsce zajmował Kregan, mimo tego, że nie był światem pokrytym grubą warstwą śniegu. Skały. Wszędzie w około, gdziekolwiek by spojrzeć, w zasięgu wzroku były tylko skały. Słońce było tu wiecznie zasłonięte przez gęste, ciemne chmury, więc wszędzie panował nieprzyjemny półmrok i chłód. Cienie ogromnych głazów padały na ziemię, mieszając się ze sobą i tworząc rozmaite kształty. Gdzieniegdzie można było dostrzec pokryte grubą warstwą lodu jeziora. Wody te nigdy nie odmarzały. Na zachodzie znajdowały się potężne góry, których postrzępione czubki niknęły w chmurach. Zdawały się one wywiercać dziury w szarym niebie. Jaskinie, które tam powstały, służyły kregańczykom za kryjówki w wypadku niebezpieczeństwa. Na wschodzie zaś rozciągała się żwirowa pustynia, na skraju której wybudowano jedno z niewielu istniejących w tej krainie miast - Sarim. Miejsce to było celem ich wędrówki.
- Wszyscy są? - zapytał Thor, otrzepując swój płaszcz. Odwrócił się i spojrzał na przyjaciół.

- Jesteśmy - potwierdziła Sif, pocierając ramiona dłońmi, starając się w ten sposób chodź trochę ogrzać swoje ciało - Załatwmy to szybko, bo zamarznę - dodała i ruszyła przed siebie, wymijając boga piorunów.
Reszta w milczeniu podążyła za nią. Szli tak przez jakiś czas, a jedynymi dźwiękami, które z siebie wydawali były ciche bluzgi, kiedy któreś z nich potknęło się o pogrzebany pod warstwą żwiru kamień lub uschnięty przed wiekami korzeń.
                       Maszerowali szybko, więc zaledwie po pół godzinie znaleźli się przy wysokim murze odgradzającym osadę od reszty tutejszego świata. Czuli się bardzo nieswojo. Ciszy nie przerywał tu żaden dźwięk, pomijając oczywiście cichutkie szmer drobnych kamyczków pod ich stopami, towarzyszący każdemu kolejnemu krokowi.

- Ani trochę mi się tu nie podoba - mruknął Tyr, rozglądając się uważnie dookoła.

- Czy tutaj nikt nie wychodzi poza obszar mieszkalny? - zapytała cicho bogini, doganiając Thora, który kilkanaście minut wcześniej wysunął się na prowadzenie.

- Może dowiedzieli się o naszym przybyciu i szykują powitalną ucztę? - odparł, chcąc chociaż trochę rozluźnić panującą wokół atmosferę napięcia i zdenerwowania.
Kobieta prychnęła i szturchnęła go łokciem w żebro, a raczej w osłaniającą je zbroję.
- To nie jest zabawne - syknęła, jednak jej twarz nieco się rozpogodziła.
               Wyszli zza zakrętu i ich oczom ukazała się potężna brama wjazdowa. Grupka zatrzymała się pod tymi ogromnymi, żelaznymi wrotami zagradzającymi przejście.
- Halo! - donośny głos Odinsona rozniósł się echem między okolicznymi głazami. - Chcemy rozmawiać z Joonlaudem! Jestem Thor, syn Wszechojca!
                Gdy nie otrzymał odpowiedzi zrobił krok do przodu i mocno uderzył pięścią we wrota. - Otwierać! - krzyknął.
Tym razem po chwili rozległo się głuche tąpnięcie i metalowe skrzydła powoli zaczęły się uchylać, ukazując dość przygnębiający widok. Bóg piorunów wkroczył na ogromy dziedziniec i rozejrzał się dookoła. Było pusto. Zupełnie pusto. I cicho. Jedynym dźwiękiem był szum wiatru wiejącego między skałami. To wszystko. Zero jakichkolwiek odgłosów mogących świadczyć o czyjejś obecności. Ale przecież wrota same się nie otworzyły.
- Gdzie oni są? - zapytał cicho Hogun, uważnie obserwując okolicę. Jego dłoń spoczywała na rękojeści szabli, w każdej sekundzie gotowa wysunąć ją z pokrowca i zaatakować wroga.
- Chodźmy - mruknął Volstagg, jakby nie słysząc swojego towarzysza. - Myślę, że tam kogoś znajdziemy - dodał, wskazując szeroką szczelinę znajdującą się w skale na skos od nich. 
  
***

sobota, 20 lipca 2013

Rozdział 1 --> Expedition

utwór:
Pacific Rim - Pacific Rim Soundtrack - Ramin Djawadi


       
- Wszechojcze...
- Milcz!
Młody mężczyzna stojący przed bogato zdobionym tronem władcy Asgardu zamknął usta i spojrzał z złością na swojego władcę. Nienawidził, kiedy ktoś nie pozwalał dokończyć mu zdania, jednak w tej sytuacji nie mógł zrobić nic innego, jak usłuchać rozkazu.
- Nie wypełniłeś mego polecenia i dopuściłeś do tego, by ten potwór, Fesses wydostał się z więzienia. Miałeś tylko jedno zadanie. Jedno!A nie byłeś w stanie go wypełnić. Jakby tego nie było dość, to jeszcze teraz śmiesz kłócić się ze mną i podważać moje zdanie! - odziany w złote szaty starzec odwrócił się na pięcie i spojrzał wprost na swojego rozmówcę.
             Mimo swego podeszłego wieku nadal poruszał się zwinnie i jakby bez trudu. Był wysokim, postawnym mężczyzną o gęstej, siwej brodzie opadającej na klatkę piersiową i równie białej burzy włosów. Budził respekt. Widać było, że w minionych latach trudnił się wojaczką. Zmarszczki na jego twarzy mieszały się z licznymi bliznami po przebytych bitwach, a w miejscu, gdzie powinno być jego prawe oko znajdował się jedynie kawałek metalu zasłaniający pusty oczodół.
- Wysłuchaj mego zdania! Choć raz, o wielki Odynie - odparł młodszy, zaciskając dłonie w pięści. - Musisz rozpocząć wojnę. To  jedyne wyjście! Kregańczycy nigdy...
- Loki! - głos starca stał się jeszcze bardziej stanowczy i oschły. - Nie mieszaj się w nie swoje sprawy!
- Nie swoje sprawy? - młodzieniec wydał się urażony. - Los królestwa nie jest moją sprawą? Nie powinienem się nim interesować? Mam siedzieć cicho i przyglądać się, jak ignorujesz niebezpieczeństwo i doprowadzasz do katastrofy, tak? Nie możesz choć raz przyjąć do wiadomości tego, że postępujesz źle, ojcze?
- Rozwiążemy to chwilowe nieporozumienie na drodze pokojowej.
- Pokój? Już zawarłeś z nimi pokój! I widzisz co się teraz dzieje! Czyżby nagle o nim zapomnieli?!
- Nie ma mowy o żadnej wojnie. To moja ostateczna decyzja.
- Nie tylko ja uważam, że to najlepsze rozwiązanie! Thor również...
- Wiem co uważa Thor - przerwał mu Odyn. - Nie dziwi mnie, że chce walczyć, jest bardzo butny i nic na to nie poradzę. Ale ty? Ten, który konflikty zawsze próbował rozwiązywać za pomocą słów i forteli, a nie miecza czy innej broni? Ty, który nigdy nie trzymał w dłoni prawdziwego oręża? Który nie wie nic o prawdziwej walce?
                   Loki umilkł, jednak nie spuścił, ani nie odwrócił wzroku. Stał wyprostowany, a jego twarz przestała wyrażać jakiekolwiek uczucia, nawet goszczące na niej do tej pory zacięcie.
- Tak ojcze, ja - odparł w końcu cichym, pozornie spokojnym głosem.
- W sytuacji gdy ja nie chcę walczyć, ty nagle zajmujesz przeciwne stanowisko. Zawiodłem się na tobie.
- Dobrze! W takim razie pozwól, abym udał się do tej krainy i ocenił sytuację. Zdam ci pełen raport i może wtedy przekonasz się, że mam rację.
- Przemyślę to. A teraz idź do swojej komnaty. Skończyłem z tobą rozmawiać - bóg bogów odwrócił się przodem do ogromnego okna i spojrzał z góry na swoje miasto. 
                  Piękne miasto, otulone ciepłym światłem pochodzącym ze trzech słońc krążących po orbicie. Spokojne miasto, w którym nikt nie wywoływał niepotrzebnych sporów i zamieszek. Idealne miasto, zamieszkane przez idealnych i pięknych bogów, półbogów, nimfy i wiele innych stworzeń, mniej lub bardziej przypominających swym wyglądem ludzi.
- Popełniasz wielki błąd - burknął jeszcze młody, po czym opuścił salę, trzaskając za sobą drzwiami.

                                                                               ***

                 Kiedy Odyn został sam westchnął cicho i zasiadł na swym wspaniałym tronie. Bolało go to, że musiał tak stanowczo postępować ze swoim synem, jednak nie było innego wyjścia. Nie mógł rozpoczynać bitwy. Nie mógł narażać swych poddanych na niebezpieczeństwo, na strach, głód, śmierć. Postanowił, że trzeba odwiedzić Kregan i załatwić tam parę spraw. Odnowić przysięgę pokoju. A przede wszystkim nie dopuścić do tego, aby ta żmija, Fesses, po 100 latach więzienia znów przejął tamtejszy tron. Loki nic nie rozumiał. Był jeszcze za młody, o wiele za młody, by wiedzieć, co niesie za sobą decyzja o rozpoczęciu wojny.



***
             Loki szedł szybko długim korytarzem prowadzącym do jego komnaty. Długa do ziemi, ciemnozielona peleryna, którą niemal zawsze miał na sobie, powiewała za nim w rytm kroków, szeleszcząc cicho. Był wściekły jak jeszcze nigdy dotąd. Nikt się nie liczył z jego zdaniem. Nawet ojciec - osoba, która powinna wysłuchać jego rad i chociaż udawać, że bierze je pod uwagę. Że się z nimi jakkolwiek liczy. Wykazać zrozumienie. Ale nie. Nawet w najbliższej rodzinie nie miał oparcia. Czuł się obco. Znowu. Kolejny raz przepełniało go to rozlewające się po całym ciele niemiłe uczucie, że nie jest traktowany na równi ze swoim bratem. Thor. Muskularny i porywczy, o wyglądzie dwudziestopięciolatka. Przystojny, aczkolwiek nie wybitnie inteligentny blondyn, zawsze odziany w srebrne szaty i czerwony płaszcz. Wyróżniający się z tłumu już z daleka. Cudowny bóg piorunów i burzy. Gdzież mu, szczupłemu, blademu niczym śnieg Lokiemu, do tego chodzącego ideału! 
                Młodzieniec dotarł w końcu do celu. Wpadł do obszernej, jasnej komnaty i zamknął za sobą drzwi. Było to jedyne miejsce w całym pałacu, gdzie mógł w spokoju skupić się nad swoimi sprawami, oddać lekturze książek i pogrążyć we własnych myślach i marzeniach bez obaw, że ktoś mu przerwie. Podszedł do swojego łoża, po drodze odczepiając od kołnierza pelerynę i rzucając ją niedbale na ziemię, po czym opadł na miękkie posłanie i utkwił wzrok w suficie. Jego złość powoli ustępowała miejsca zmęczeniu. Przymknął oczy i przeczesał dłonią swoje błyszczące, czarne jak noc włosy. Był wykończony tak bardzo, jakby przed chwilą nie zakończył jedynie słownej utarczki z ojcem, a ciężki, wycieńczający bój. Fale senności napływały na niego i oplatały swymi licznymi, ciepłymi mackami. Nie stawiał oporu. Zamknął oczy i właśnie zaczął odpływać kiedy...
- Bracie! - głośny, pełen radości krzyk wyrwał go z przyjemnego otępienia. - Nie zgadniesz, co się wydarzyło!
                  Brunet podniósł się niechętnie do siadu i spojrzał na stojącego w progu Thora.
- Gretta wyraziła zgodę, aby udać się dzisiaj z tobą do wspólnego łoża? - strzelił, mówiąc to, co pierwsze przyszło mu na myśl.
- Uradowało by mnie niezmiernie, gdyby podjęła taką decyzję, ale nie o to chodzi.
- W takim razie...?
- Ojciec nasz przydzielił mi zadanie. 
- Doprawdy? - Lokiemu zaschło mu w gardle, a krew z podwójną siłą zaczęła tętnić mu w żyłach.
- Tak. Mam udać się na Kregan i sprawdzić, jak się tam dzieje! W końcu chociaż na chwilę wyrwę się z tego nudnego miejsca. Dawno nie miałem na to okazji - odparł blondyn, uśmiechając się szeroko. - Coś się stało? - dodał po chwili, widocznie zauważając grymas na twarzy swego brata.
- Nie, skądże - wychrypiał.
- To dobrze, chociaż pobladłeś i teraz wyglądasz już zupełnie jak trup.
- Dziękuję za tę miłą uwagę.
Thor zaśmiał się głośno.
- Zgłodniałem. Wybierzesz się ze mną do jadalni? - zapytał klepiąc się po brzuchu.
- Nie mam na nic ochoty.
- Powinieneś więcej jeść, w przeciwnym razie nigdy nie nabierzesz ciała, a co za tym idzie porządnych mięśni!
- Niezmiernie raduje mnie to, że tak się o mnie troszczysz, ale powiedziałem, że nie chcę - wysyczał brunet.
- W porządku. W takim razie do zobaczenia - mówiąc to, opuścił pokój.
                  Loki przez chwilę uważnie słuchał jego powoli oddalających się kroków, a kiedy zupełnie ucichły zerwał się z posłania, złapał stojącą na stoliku nocnym wazę i rzucił nią z wściekłością przez całe pomieszczenie. Naczynie uderzyło o ścianę i z głośnym trzaskiem rozpadło na tysiące drobnych kawałków.
- To niesprawiedliwe. Ja powinienem tam jechać... Czym zasłużyłem sobie na takie traktowanie ze strony mego ojca? Nie uczyniłem niczego, NICZEGO złego! - wyszeptał do siebie i poczuł, że niechciane łzy wściekłości napływają mu do oczu. Natychmiast wytarł je wierzchem dłoni. Nie mógł pozwolić sobie na słabość. W końcu był księciem.


                                                  ***


                    Thor stał w ogromnym pałacowym holu i oczekiwał na swych kompanów, którzy mieli towarzyszyć mu w wyprawie. Denerwowała go ich niepunktualność, w końcu termin wyruszenia był znany już od ponad tygodnia. Mężczyzna postukiwał delikatnie ogromnym młotem o poręcz szerokich schodów, stanowiących najbardziej ozdobny element pomieszczenia. Młot ten nie był zwyczajnym narzędziem lecz bronią. Kiedy bóg błyskawic nim rzucał, ten leciał bardzo daleko, po czym wracał niczym bumerang wprost w jego dłoń. Ułatwiało to walkę z wieloma przeciwnikami naraz. Dodatkowym plusem było to, że młota tego nie był w stanie podnieść ani używać nikt, oprócz jego właściciela. Thor nie wyobrażał sobie, że mógłby walczyć kiedykolwiek czymś innym. Bez tego kawału najtwardszego kamienia w Asgardzie nie ruszał się właściwie nigdzie.
- Witaj! - rozległ się niski, zachrypnięty głos.
                    Thor spojrzał w kierunku, z którego dobiegło pozdrowienie. Do holu wszedł Tyr. Bóg wojny i sprawiedliwości był potężnym, umięśnionym mężczyzną o gęstych, ognisto rudych włosach i brodzie. Gruby pancerz robiony specjalnie na miarę osłaniał jego masywny tors.
- Gdzie reszta naszej ekipy? - zapytał nowo przybyły, rozglądając się dookoła.
- Jeszcze nie dotarli - odparł blondyn, krzywiąc się z niezadowoleniem.
- Sif również? No proszę, nie spodziewałem się, że nie stawi się na czas. Przecież...
- Skończ.
- ...masz ją poślubić w przyszłości. Może najwyższa pora...
- Jeżeli mamy rozmawiać o tym, to już lepiej milczmy - warknął bóg piorunów, siadając na jednym z krzeseł stojących pod ścianą.
                 Oparł się wygodnie i zamknął oczy.
Sif, bogini urody i urodzaju była naprawdę piękną kobietą. Wyróżniała się spośród innych nie tylko zniewalającą urodą, ale również upodobaniem do walki. Już od dziecka uczyła się szermierki, dzięki czemu teraz znakomicie posługiwała się swoimi dwiema wąskimi szablami, które zawsze nosiła przy sobie, wsunięte za szeroki pas. Lubił ją, ale traktował jedynie jako przyjaciółkę, nie kandydatkę na wspólne życie. Wiedział, że jego matka, Figg, planuje doprowadzić do jego ożenku z nią, jednak jak na razie nie przejmował się tym za bardzo. Miał nadzieję, że od tego dnia dzieli go jeszcze długi czas.
                   Po około piętnastu minutach na miejsce dotarł Hogun, mistrz w walce szablą i odważny, wyrwały wojownik, a po chwili również i Volstagg, najbliższy przyjaciel Thora. Na samym końcu do grupy dołączyła Sif. Miała na sobie błyszczący gorset z metalowymi wstawkami przechodzący w obcisłe body, jej nogi były chronione przez twarde, porządne nagolenniki, a ręce przez naramienniki. Dziewczyna związała swe długie włosy w gruby warkocz, by nie przeszkadzały jej podczas podróży.
- W końcu - westchnął blondyn, podnosząc się z miejsca.
- Musiałam się przygotować - powiedziała kobieta, wzruszając lekko ramionami.
- Rozumiemy, przecież musisz ślicznie wyglądać dla... - zaczął złośliwie Tyr, jednak zanim skończył otrzymał mocnego kuksańca prosto w żebra od stojącego obok Volstagga.
- Nie marnujmy więcej czasu! Idziemy do Heimdalla! - zawołał Hogun.
                 Cała grupa wyszła z pałacu i udała się długim, wąskim mostem zwanym Tęczowym, lub po prostu Bifrostem, do najdalej wysuniętego miejsca w całym Asgardzie. Tylko stąd można było dostać się do innych krain. Delegacja z synem Odyna na czele weszła do średniej wielkości budynku składającego się jedynie z jednej sali, pośrodku której znajdował się spory podest. W miejscu tym wszystko było złote - ściany, sufit, a nawet podłoga. Na spotkanie wyszedł im Heimdall , strażnik i opiekun portalu. Był ciemnoskórym pół olbrzymem mającym już wiele, wiele lat. Odziany był w zbroję takiego samego koloru, jak całe to miejsce.
- Thorze - skłonił się lekko przed bogiem - Wszystko już gotowe. Zajmijcie miejsca na podeście.
                   Blondyn skinął głową i wykonał polecenie. To samo zrobili jego towarzysze. Olbrzym podszedł do małego panelu sterowania znajdującego się w ścianie, spojrzał na coś uważnie, po czym wrócił do podwyższenia w centrum pomieszczenia. Wyciągnął zza pasa swój ogromny miecz i włożył go w wąską szczelinę w podłodze, która dla niewtajemniczonych pozostawała niewidoczną. Kiedy docisnął go do oporu, wokół Thora i jego drużyny pojawiły się zielonkawe smugi światła, pomiędzy którymi przeskakiwały drobne iskry.
- Za dziesięć godzin otworzę portal, umożliwiając wam drogę powrotną. Jednak musicie o odpowiedniej godzinie stawić się z powrotem dokładnie w tym miejscu, w którym się zaraz pojawicie - oznajmił strażnik.
- Oczywiście - odparł krótko Thor  - Będziemy na pewno, bez obaw.
                   Częstotliwość pojawiania się iskier wyraźnie uległa zwiększeniu, wszystkie lampy znajdujące się w pomieszczeniu przygasły, a zielone światło nabrało mocy i rzuciło na ściany nieprzyjemny, chłodny blask. Ciszę przerwał cichy syk i po chwili grupka ludzi została ciasno oplątana energią portalu. Zaraz potem rozległ się głośny trzask i w sali pozostał jedynie Heimdall.




                                                 ***

Loki, Thor, The Avengers


czwartek, 18 lipca 2013

Prolog

No i jest Prolog. Krótki, ale myślę, że wystarczająco dużo jest w nim zawarte ;))
Niedługo kolejny rozdział! 
Pozdrawiam, 
Kinnisidee

***

                  Witajcie. Zastanawialiście się kiedykolwiek, czy jesteście sami we wszechświecie? Z pewnością tak. Wasi naukowcy próbują odkrywać kosmos, zdobywać go... Pragnę uzmysłowić wam, że jest to zupełnie bezsensowne. Dlaczego? Zaraz wytłumaczę. Nie wiecie nic. Uważacie się za najinteligentniejszą formę życia. Mylicie się. Nie zdajecie sobie sprawy o ilu rzeczach nie macie pojęcia.

                 We wszechświecie znajduje się Dziewięć Krain, połączonych ze sobą Yggdrasilem - świętym Drzewem Życia. Korzenie jego przechodzą przez trzy ze światów. Niflheim, krainę ciemności, mgieł i zmarłych. Asgard, siedzibę starego rodu Asów. Do miejsca tego prowadzi tylko jedna, jedyna droga - Tęczowy Most Bifrost. Jest on bardzo dokładnie strzeżony i nikt, ani nic nie jest w stanie przedostać się przez niego niezauważenie. 
                 Asowie władają swoim królestwem od dawien dawna, ale nie od zawsze. Wcześniej dynastią panującą byli Wanowie, jednak przegrali oni długoletnią walkę o władzę i zostali zdegradowani do roli bóstw opiekuńczych. Na tronie zaś zasiadł Odyn - bóg wszystkich bogów nazywany Wszechojcem. Toczył on wiele wojen w obronie Asgardu i z każdej wychodził zwycięsko. Co prawda nie zawsze się na to zanosiło, czasami wszyscy myśleli, że przegra, jednak on uparcie przeczył tym przekonaniom i wygrywał, wygrywał, wygrywał. Podczas bitew towarzyszył mu jego syn, Thor. Władał on Mjolnirem - potężnym młotem. Jedynie Odinson był w stanie unieść tę broń, inni nie mogli jej nawet przesunąć.
                Asowie stworzyli pewne istoty, nauczyli je wielu rzeczy, dali im zmysły i rozum, ale nie wtajemniczyli ich w istnienie innych światów. A potem odeszli, zostawiając swojemu dziełu piękne i żyzne tereny. Tak powstał Midgard, świat ludzi. Wasz świat.
Zdziwieni? Na pewno.
Pytacie kim jestem?
Cóż...
Nazywam się Loki.
Pochodzę z Asgardu.
I jestem drugim synem Odyna.

***

Ps. Prolog, jak widzicie, trochę różni się od reszty opowiadania. Narratorem jest sam Loki, mówi w pierwszej osobie liczby pojedynczej. W dalszych rozdziałach myślę, że ten rodzaj narracji będzie pojawiał się raczej dość rzadko, bo po prostu nie za bardzo lubię pisać w pierwszej osobie (chyba, że akurat mam wenę :P)